Deniwelacja. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
pokiwał głową w zamyśleniu.
– Nie ukrywasz się w darknecie… deep webie, czy jak tam wolisz nazywać tę trudniej dostępną część internetu – ciągnął Forst. – Nie ma potrzeby. Wystarczy, że twoich stron nie można znaleźć w wyszukiwarce, prawda? W dzisiejszych czasach to niemal odpowiednik nieistnienia.
Milczenie Rosjanina zdawało się to potwierdzać.
– Przynajmniej tak twierdzi mój znajomy. Pomógł mi dotrzeć do określonego miejsca, a potem działałem już sam.
– Kto ci to zlecił?
– Mówiłem już, nikt.
– W takim razie dlaczego mnie szukałeś?
– Na to pytanie też już odpowiedziałem.
Siergiej westchnął i spojrzał bezsilnie na mężczyznę trzymającego wanada. Borys uniósł broń i z obojętnością skierował wylot lufy prosto w Forsta.
Czy był sens apelować do tych ludzi, by dali mu szansę? Przekonywać ich, że nie jest żadnym szpiclem? Że warto go zatrudnić, bo ze względu na jego desperację okaże się bardziej bezwzględny niż wszyscy inni członkowie organizacji?
W innej sytuacji być może tak. Dotychczasowe doświadczenie Forsta kazało mu sądzić, że zawsze istnieje jakaś szansa, by przehandlować swoje życie lub zdrowie za coś innego.
Teraz jednak tak nie było. Tym ludziom na niczym nie zależało. Niczego od niego nie oczekiwali. Chcieli odpowiedzi, ale ich uzyskanie nie było dla nich kluczowe.
Liczyło się to, by go usunąć, a potem zakopać gdzieś ciało. To wszystko.
– Polska policja trafiła na mój trop? – odezwał się Bałajew.
– Nie sądzę.
– A jednak skoro ty go odkryłeś, być może oni także.
– Nie wiedzieliby, gdzie szukać.
– Skąd ta pewność?
– Stąd, że nie wiedzą nawet, od czego zacząć.
– Ty jednak się dowiedziałeś.
Właściwie nie było powodu, by skłamał.
– Zachowałem się tak, jak zrobiłby to typowy klient – odparł po chwili Wiktor. – Zasięgnąłem języka, a potem zacząłem szukać dziewczyn.
– Tak, wiem, jak to wygląda – rzucił pod nosem Siergiej. – Mam na myśli to, dlaczego w ogóle próbowałeś mnie namierzyć?
Forst wyprostował się lekko. Na tyle, na ile pozwalały mu krępujące go sznury. Jeśli to rzeczywiście miały być jego ostatnie chwile, postanowił zachować choć odrobinę godności.
Przeszło mu przez myśl, że mogło być gorzej. W trakcie całej swojej kariery w policji mógł zginąć w znacznie bardziej parszywych okolicznościach.
– Nie szukałem ciebie konkretnie – odezwał się. – Przynajmniej nie na początku. Szedłem po prostu jedynym tropem, który mogłem znaleźć. I wiedziałem, że w końcu dotrę do kogoś, kto będzie mógł zaoferować mi to, czego szukałem. Dobrą robotę.
Siergiej westchnął teatralnie, jakby nie miał już siły zmagać się z uporem rozmówcy.
– Wszystko to bzdury – powiedział. – Kto cię zwerbował?
Forst także nie miał zamiaru dłużej tego ciągnąć. Szkoda było na to energii.
– Polska policja musiała uznać, że jesteś idealnym kandydatem – dodał Bałajew. – Odszedłeś z hukiem, przez lata byłeś cierniem w ich boku, nadawałeś się na kogoś, kto potrafiłby zmienić front.
Wiktor nabrał głęboko tchu.
– Więc po co przyjeżdżałbym tu pod fałszywym nazwiskiem?
– No właśnie. Po co?
Przez moment w niewielkim budynku słychać było tylko zawodzenie wiatru.
– Wiedziałem, że tak to się skończy, jeśli poznasz prawdę – odezwał się w końcu Wiktor. – Jesteś w gruncie rzeczy paranoikiem.
Bałajew zamilkł. W końcu chyba zrozumiał, że nie uzyska żadnych informacji. Podciągnął lewy rękaw i rzucił okiem na zegarek.
– Za dziesięć minut mam tee time – oznajmił.
– Wątpię.
– A jednak…
– Tee time to zarezerwowany czas, a ty masz własne pole golfowe.
Siergiej uśmiechnął się lekko.
– Znasz się co nieco na tym sporcie.
– Odrobiłem lekcję, jak zauważyłeś – odparł Wiktor, po czym spojrzał na mężczyznę trzymającego P-83. – Ale ostateczny sprawdzian oblałem.
– To prawda – odparł Bałajew i powoli się podniósł.
Odsunął się o kilka kroków, zapewne z obawy, że krew pobrudzi mu jasny golfowy strój. Schował ręce do kieszeni, przechylił głowę na bok, a potem wzrokiem wskazał Borysowi, by ten wziął się do roboty.
Ochroniarz wymierzył w Forsta. Byłemu komisarzowi serce zabiło jak młotem. Dopiero teraz na dobre dotarło do niego, że to koniec.
Nie było możliwości, by się uratować.
Ale być może istniała szansa, by odwlec nieco egzekucję.
– Poczekaj – rzucił trzęsącym się głosem. – Daj mi… daj mi telefon.
Siergiej uniósł brwi z umiarkowanym zainteresowaniem.
– Znam pewną osobę w polskiej prokuraturze, która może ci się przydać – dodał Forst.
11
Alicja Kempińska. Tak nazywała się dziewczyna, która mogła mieć kluczowe znaczenie dla całej sprawy. Wadryś-Hansen była przekonana, że ostatecznie uda jej się ustalić, w jaki sposób osiemnastolatka z Pomorza łączy się z Forstem i ofiarami, ale im więcej godzin upływało od pierwszego odkrycia, tym bardziej zaczynała w to wątpić.
W nocy zdrzemnęła się niecałe dwie godziny – i to tylko dzięki temu, że Osica udostępnił jej niewielkie pomieszczenie w komendzie. Kanapa była niewygodna, obicie śmierdziało, ale Dominika wiedziała, że aby zachować choć namiastkę świeżości umysłu, musi dać sobie moment wytchnienia.
Wstała jeszcze przed piątą. Jeden z policjantów pełniących dyżur zrobił jej kawę, a potem udostępnił swoje biurko. Rozpoczęła dzień od sprawdzenia postępów w sprawie.
Sekcje w zakładzie medycyny sądowej już trwały. Nie było jeszcze wszystkich wyników, ale nie ulegało wątpliwości, że pięć kobiet pod Giewontem nie zmarło w sposób typowy dla zabójstw.
Jeśli w istocie doszło do przestępstwa, morderca dobrze zatuszował ślady.
Jeszcze lepiej poradził sobie na placu budowy przy ulicy Orkana. Wstępna opinia mówiła o tym, że na miejscu odnaleziono ślady biologiczne należące do niemal czterdziestu osób.
W pierwszej chwili zabrzmiało to dla Dominiki absurdalnie. Nawet biorąc pod uwagę robotników kręcących się po terenie, trudno było się spodziewać, że aż tylu znalazłoby się w miejscu, gdzie leżały zwłoki.
Wystarczyło jednak, że Wadryś-Hansen wczytała się w raport biegłych, by mogła potwierdzić, że to wszystko celowe działanie. Materiał pochodził głównie z włosów odnalezionych przy ciele, ale także zmiętych ręczników papierowych, zużytych prezerwatyw i opakowań po produktach spożywczych.
Zanim