Deniwelacja. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
spałem – dodał. – Ślęczałem całą noc nad tym barachłem.
Wskazał na komputer, jakby był jego największym wrogiem. Potem powiódł wzrokiem dokoła i dopiero po chwili uświadomił sobie, że musiał zostawić okulary w gabinecie. Zaklął cicho i pochylił się nad monitorem.
– Coś pani ma?
– Jedynie pewność, że nasz zabójca odwiedził toalety w miejscach publicznych.
– Hę?
Przesunęła palcem po liście odnalezionych rzeczy, jakby ekran był dotykowy.
– Musiał zebrać te wszystkie materiały na stacjach benzynowych, w mcdonaldach, restauracjach czy… po prostu w śmietnikach. Potem podłożył je na miejscu zdarzenia.
– Jest pani przekonana?
Pytanie było bezzasadne, więc nie odpowiedziała. Sprawca wiedział doskonale, co robi. Zdawał sobie sprawę, że nawet zachowanie największej ostrożności nie zagwarantuje, że służby nie namierzą jego materiału DNA.
Schował go więc jak igłę w stogu siana. Nie, nie jak igłę. Raczej jak suche źdźbło trawy, w dodatku odpowiednio wyczyszczone. Dominika nie łudziła się nawet, że gdzieś pośród tych wszystkich przedmiotów znajdzie się rzecz, która nosi odcisk genetyczny zabójcy.
Ten z pewnością gdzieś przy budowie się znajdował, ale odnalezienie go w tej sytuacji graniczyło z cudem. Nie dotrą po nitce do kłębka, bo ta została przedarta w tylu miejscach, że właściwie przestała przypominać nić.
– To problematyczne – zauważył Edmund.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Mam na myśli… cóż… – zaczął kluczyć. – Chciałem powiedzieć, że kłopotliwe, ale nie niespotykane. I w takich sprawach często udaje się ująć sprawcę.
Wadryś-Hansen mruknęła cicho.
– Trzeba być dobrej myśli – dodał inspektor. – A tymczasem zajmijmy się tym, na co mamy wpływ. Kontaktowała się pani z dziewczyną?
– Od wczorajszego wieczoru nie.
– Może pora to zrobić?
– Nie dowiem się od niej niczego nowego.
– A jednak można by ją przycisnąć, wydusić z niej…
– Co? – wpadła mu w słowo. – Dlaczego kupiła kartę pre-paid? Sam pan słyszał. Była promocja, dostała dwa giga internetu w pakiecie.
Na tym trop wydawał się urywać. Alicja utrzymywała, że wykorzystała przysługujący jej limit, a potem wyrzuciła kartę. Dominika nie miała powodu, by jej nie wierzyć. Szybki wywiad środowiskowy kazał sądzić, że ma do czynienia ze zwyczajną, porządną osiemnastolatką.
Tylko czy takie istniały? Kiedy była w wieku Alicji, ani rodzice, ani tym bardziej nauczyciele nie potrafiliby odmalować jej prawdziwego obrazu. Być może nawet ona sama nie umiałaby tego zrobić.
Tymczasem to właśnie wśród dorosłych rozpytywali kamieńscy policjanci. Na rówieśników przyjdzie pora, ale Wadryś-Hansen nie spodziewała się, by byli przesadnie pomocni. Nawet jeśli znali tę prawdziwszą twarz dziewczyny, z pewnością zachowają to dla siebie.
Wyduszenie czegokolwiek konkretnego z otoczenia Alicji wymagałoby długiej, szeroko zakrojonej pracy śledczej. A na to nie było czasu. Nie wspominając już o tym, że prokurator nie wiedziała, kto na Pomorzu zajmuje się sprawą – mógł zostać do niej przydzielony zarówno wiarus, który wie, w czym rzecz, jak i zupełny amator.
Dominika odsunęła te myśli. Nie była na miejscu, nie miała na to wpływu. Musiała zdać się na lokalnych stróżów prawa.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Osica jej się przygląda.
– Nad czym pani tak myśli?
– Nad wszystkim.
– Chce pani tam pojechać?
– Nad morze? To jakieś osiemset kilometrów.
– Jednodniowa podróż.
– Szkoda całego dnia, panie inspektorze.
– Szkoda? – zapytał, rozkładając ręce.
Kiedy wymownie się rozejrzał, właściwie nie potrzebowała ani jednego słowa wyjaśnienia. Miał stuprocentową rację. Weszli na grząskie piaski i powoli się w nie zapadali. Nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek miał im podać pomocną dłoń i pomóc się wydostać.
– Zrobimy tę trasę w osiem godzin – zauważył.
Dominika potarła kark. Po nocy spędzonej na niewygodnej kanapie wszystko ją bolało.
– Sprawdzałem.
– Nie wątpię.
– Są wprawdzie roboty na S3 przed Zieloną Górą, ale jeśli sytuacja będzie zła, możemy pojechać przez Berlin.
– Przez Berlin do Kamienia Pomorskiego?
Pokiwał głową z powagą, jakby był w posiadaniu jakiejś niedostępnej dla innych, strzeżonej przez wieki tajemnicy.
– Podobno nawet się opłaca – dodał. – Kilometrów wychodzi więcej, ale gdybyśmy mieli stać w…
– Nigdzie się nie wybieram, panie inspektorze.
Popatrzył na nią z zawodem.
– Więc jak ma pani zamiar się czegokolwiek dowiedzieć?
Wskazała na kamerę w stojącym przed nią laptopie. Poczekała chwilę, nim Edmund załapie, w czym rzecz. W końcu mruknął coś pod nosem, skinął głową, a potem się oddalił.
Dominika spojrzała na zegarek. O tej porze dziewczyna z pewnością śpi, ale na komendzie w Kamieniu Pomorskim musiał panować już wzmożony ruch. Prokurator sięgnęła po telefon, a potem wybrała numer.
Chwilę później wiedziała już, jak skontaktować się z Alicją Kempińską. Uznała, że poczeka do siódmej, a do tego czasu postara się ustalić cokolwiek w sprawie ofiar na Podhalu.
Skinęła na policjanta, który udostępnił jej swoje biurko.
– Potrzebuję listy wszystkich stacji benzynowych w okolicy – powiedziała. – I numerów telefonów do właścicieli lub franczyzobiorców.
Mundurowy popatrzył na nią jak na wariatkę.
– Coś nie tak?
– Nie, po prostu… – Urwał i powiódł wzrokiem po nielicznych funkcjonariuszach, którzy kończyli niebawem służbę. – Zamierza pani sama sprawdzać każdą stację?
– Tak.
– Trochę ich jest.
– Ile? – spytała rzeczowym tonem. – Mniej więcej.
– W najbliższej okolicy? Z pewnością kilkanaście.
– W takim razie tak, zamierzam sama to sprawdzić.
W Krakowie być może nie miałoby to sensu, ale tutaj mogła samodzielnie dotrzeć do każdego nagrania z monitoringu i na własne oczy przekonać się, czy na stacjach pojawia się ta sama osoba.
Wciąż był to jednak strzał w ciemno. Morderca mógł zbierać materiał biologiczny od tygodni, miesięcy czy może nawet lat. I to nie tylko na stacjach paliw.
Westchnęła, myśląc o tym, jaki ogrom pracy ją czeka. Nikt jednak nigdy nie mówił, że będzie lekko. Przeciwnie, wykładowcy na studiach podkreślali, że niewielu studentów jest ulepionych z właściwej gliny, by zostać prokuratorami.
Część