Эротические рассказы

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
Od kiedy zaczęto wpuszczać na scenę ludzi bez gitar, grywały tu różne osoby.

      W końcu Kordian zaskoczył.

      – Koncert O.S.T.R. – rzucił. – Dziesięć, może piętnaście lat temu.

      – Wzdrygam się na samą myśl.

      – Niepotrzebnie. Ostry to światowa klasa.

      Chyłka zatrzymała się przy schodach i popatrzyła na miejsce tuż pod metalową konstrukcją, do którego niegdyś wielokrotnie wracała – przynajmniej w myślach. W rzeczywistości była tu tylko raz.

      Pomijając nieco ponurą atmosferę, nic nie sugerowało, żeby kiedykolwiek doszło tutaj do okrutnej zbrodni. Joanna jednak jak dziś pamiętała wszystkie zdjęcia z miejsca zdarzenia i zwłoki leżące pod stalowym podestem.

      – Chyłka?

      Uświadomiła sobie, że Oryński wcześniej o coś pytał.

      – Jak się czujesz? – dodał.

      – Jakbym mogła podbić cały świat, pokonać każdego przeciwnika, osiągnąć każdy cel i zrealizować wszystkie zamierzenia. Czyli dzień jak co dzień.

      – A oprócz tego?

      Machnęła ręką, mając nadzieję, że nie będzie próbował skierować rozmowy na tory, które chciała ominąć. Stanowczo zbyt wiele czasu poświęcała martwieniu się o Darię, zamiast skupić się na tym, by jak najprędzej wyciągnąć małą z problemów, w które ją wpędziła.

      – Zapytałbyś lepiej o tego esemesa od stalkera.

      – Miałem taki zamiar.

      – Więc śmiało. I zainteresuj się tym, skąd wiedziałam, żeby skierować się w to konkretne miejsce.

      Schował dłonie do kieszeni garniturowych spodni i przechylił głowę, czekając na konkrety.

      – Na początku mojej pełnej sukcesów kariery, kiedy nie byłam jeszcze określana mianem „Wilczycy ze Skylight”, „Rekina ze Śródmieścia” i „Pogromczyni prokuratorskich wyg”, dostałam od Harry’ego sprawę pewnego zabójstwa – wyrzuciła na jednym oddechu, a potem wskazała miejsce pod schodami. – Mój klient zamordował tutaj przypadkowo spotkanego człowieka, który…

      – To znaczy według prokuratury miał zamordować?

      – Nie – odparła bez wahania. – Naprawdę zabił ofiarę. Wcześniej jej nie znał, doszło do jakiejś przepychanki w klubie. Pokłócili się o jakąś smarkulę, z zeznań świadków wynikało, że niepełnoletnią, ale nigdy jej nie odnaleźliśmy. Tak czy owak, spodobała się dwóm chłopakom na tyle, że wyszli na zewnątrz i sprawy potoczyły się zbyt szybko i zbyt pechowo. Sam rozumiesz.

      – Mhm.

      – Mój klient rozwalił drugiemu łeb o te schody.

      – Nieźle.

      – Miał dość wysoki współczynnik siłomasorzeźby – przyznała. – Siłka pięć razy w tygodniu, koks, te sprawy.

      – Fajny klient.

      – Jeden z tych, z którymi naprawdę świetnie się współpracowało.

      – Co się z nim stało?

      Chyłka wiedziała, że to pytanie w końcu padnie. Nie mogła jednak na nie odpowiedzieć. Przynajmniej nie zgodnie z prawdą.

      – Wybroniłam go – rzuciła lekkim tonem, nie dając po sobie poznać, że coś więcej jest na rzeczy. – Zamiast grożących mu dwudziestu pięciu lat dostał szansę, żeby na wolności doskonalić zestaw dyskotekowy.

      – Co?

      – Muły.

      Kordian nadal nie łapał.

      – Bicho, Zordon. Kaloryfer, sześciopak, mięśnie. Te wszystkie rzeczy, które mógłbyś mieć, gdybyś tylko pojadł przez jakiś czas kurczaka i powyciskał trochę.

      Oryński skwitował to milczeniem. Czekał na więcej informacji, ona jednak uznała, że im mniej na ten temat powie, tym lepiej. Zamierzała wrócić do wątku esemesa przysłanego przez stalkera, ale zawahała się o moment za długo.

      – Jak się nazywał ten klient? – zapytał Kordian, mrużąc oczy.

      – Zdun.

      – To ksywa?

      – Nie, zawód.

      – Poważnie?

      – Nie, zduństwo zresztą chyba już zamiera – odparła Joanna i odwróciła się tyłem do schodów. – Tak delikwent miał na nazwisko.

      – Dziwne.

      Wzruszyła ramionami.

      – Nie bardziej niż Oryński – odparła. – Zresztą…

      – Nie to miałem na myśli – przerwał jej. – Nigdy o żadnym Zdunie nie słyszałem.

      – Ewidentnie nigdy nie miałeś problemów z piecem kuchennym.

      Nie musiała patrzeć na Kordiana, by wiedzieć, że wbija w nią wzrok, wciąż ściągając brwi, jakby starał się wyłowić z pamięci jakiekolwiek informacje.

      – Znam wszystkie twoje sprawy.

      – Brzmi niepokojąco. Może to ty jesteś stalkerem, Zordon?

      – Nie przypominam sobie żadnego Zduna – uparł się. – Zresztą mam wrażenie, że zająknęłabyś się o tak ważnej sprawie.

      – Właśnie to robię.

      – Tylko dlatego, że zmusiła cię do tego sytuacja.

      W końcu odwróciła się do niego i posłała mu spojrzenie, które jasno mówiło: basta.

      – Otóż to – przyznała. – Więc zajmijmy się właśnie nią.

      Miała nadzieję, że uda jej się zbyć temat, a Zordon uzna, że w tej chwili są rzeczy ważniejsze od nieznanej mu sprawy z przeszłości. Wszystko działo się zbyt szybko, a ona nie zdążyła przygotować wiarygodnego wytłumaczenia. W dodatku była tak zmęczona i niewyspana, że jej zdolność improwizacji znacząco się pogorszyła.

      – Tej sprawy nie było w aktach kancelarii – upierał się Kordian. – Jestem tego pewien. Pamiętałbym, gdyby…

      – Odpuścisz?

      – Nie. Bo w takim razie stalker też nie powinien o niej wiedzieć, prawda?

      Joanna skinęła głową. Znów pojawiło się uczucie, które nie opuszczało jej, od kiedy zjawili się na kolacji przy Europejskiej. Rozejrzała się, ale nie dostrzegła nikogo, kto miałby ich obserwować.

      – Prawda – potwierdziła w końcu.

      – W takim razie stalkerem jest ktoś, kto w tej sprawie uczestniczył.

      – Może.

      – Albo sam Zdun?

      – On nie miałby motywu. Wybroniłam go, więc gdyby nawet po latach miał zamiar odnowić znajomość, raczej okazałby mi wdzięczność.

      Kordian podrapał się po karku.

      – Niech zgadnę – mruknął. – Był ktoś, kto po tej sprawie wdzięczny ci raczej nie był?

      – Kilka osób by się znalazło. Na przykład ojciec chłopaka, który zginął.

      – Kto by się spodziewał.

      Chyłka zignorowała sarkastyczną uwagę.

      – Był też brat ofiary – dodała.

      – A więc mamy trop.

      Owszem,


Скачать книгу
Яндекс.Метрика