Эротические рассказы

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
taki scenariusz wydawał się niemożliwy, ale nie znaczyło to, że stalker nie przygląda im się z oddali.

      O konfrontacji jednak nie mogło być mowy, a Chyłka zdawała sobie sprawę, że powód, dla którego nadawca wiadomości kazał jej się tutaj stawić, był inny. Nieprzypadkowo wskazał miejsce pod schodami.

      Zbliżyła się do nich, a potem weszła pod metalowy podest. Schyliwszy się, zaczęła przeczesywać skrawek wilgotnej ziemi. Leżało tutaj sporo petów, trochę innych śmieci i kilka zgniecionych puszek po piwie. Normalny urobek w okolicach akademików.

      Pośród odpadków zobaczyła jednak coś, co się wyróżniało. Przykucnęła i podniosła niewielkiego, srebrnego pendrive’a marki Transcend. Mimo że był mniejszy od jej paznokcia, mieścił szesnaście gigabajtów – i Joanna nie chciała nawet myśleć o tym, ile materiału porywacz mógł na nim zmieścić.

      Oczami wyobraźni zobaczyła przywiązaną do krzesła Darię, zamkniętą w piwnicy, pozbawioną dostępu do światła, jedzenia i picia. Odartą z godności i szansy na to, by kiedykolwiek zapomniała, co jej się przydarzyło.

      – Co znalazłaś?

      – Nie wiem, czy chcę wiedzieć – odparła Chyłka, wychodząc spod schodów.

      Wetknęła Oryńskiemu pendrive’a do ręki, podparła się pod boki i odgięła do tyłu. Stała tak przez chwilę z zamkniętymi oczami, skupiając się wyłącznie na swoim oddechu.

      Nie musieli długo rozważać, co w tej sytuacji powinni zrobić. Szybko wsiedli do iks piątki, a potem skierowali się ku Saskiej Kępie. Znacznie bliżej było do Skylight, ale oboje uznali, że nie warto ryzykować podpinaniem urządzenia do jednego z komputerów w firmowej sieci. Gdyby ktoś przypadkowo trafił na to, co mogło się tam znajdować, los Darii byłby przypieczętowany.

      Kiedy utknęli w korku przed mostem, Chyłka uznała, że zrobili błąd. Do tej pory dawno mogłaby już przeszukiwać zawartość pendrive’a zamknięta w swoim gabinecie.

      – Czego się dowiedziałeś od Kabelis? – zapytała, by zająć czymś myśli.

      – Właściwie chyba tego, że wszyscy alpiniści nieustannie słyszą l’appel du vide.

      Joanna syknęła cicho z dezaprobatą.

      – Omelette du fromage – odbąknęła.

      – Co?

      – Nie mów do mnie po francusku, bo zawsze tak odpowiem.

      – Chodziło mi o wołanie z otchłani, zew pustki. Ten głos z tyłu głowy, który namawia cię do samobójczych rzeczy.

      – A, ten. Słyszę go od jakiegoś czasu co rano, kiedy się budzę i widzę cię obok siebie.

      – Jak miło. Jeśli kiedyś cię przekona, daj znać, pomogę ci zrealizować te podszepty – odparł Oryński, wyciągając szyję i starając się stwierdzić, czy to zwyczajowy korek przy przeprawie przez Wisłę, czy może doszło do jakiejś kolizji.

      – Więc twierdzisz, że ci ludzie chodzą w Himalaje, żeby się zabić? – mruknęła z powątpiewaniem Joanna.

      – Mniej więcej.

      – A nie przeszło ci przez ten twój zakuty łeb, że jest wręcz przeciwnie? Że wspinają się nie po to, by ginąć, tylko po to, by żyć?

      – Nie.

      – Właściwie powinnam się tego spodziewać po typowym zwierzęciu kanapowym.

      – I kto to mówi?

      Chyłka łypnęła na niego spod oka, jakby chciała go ostrzec, by się nie zagalopował.

      – Jeśli pasuje do mnie jakiekolwiek zoologiczne porównanie, Zordon, to jedynie to ze zwierzęciem nocy. I nie łącz tego z filmem Forda, bo to był wybitny przerost formy nad treścią.

      – Nie miałem zamiaru.

      – Noc to moja domena.

      – Tak, wiem.

      – I na dobrą sprawę naturalny stan rzeczy. W końcu tak naprawdę w całym kosmosie nieustannie panuje ciemność, prawda? – ciągnęła, starając się stwierdzić, na którym z pasów auta poruszają się szybciej. Zjechała na prawy, wciskając się przed jakieś audi w sportbacku. – Dzień występuje tylko, kiedy dana planeta akurat znajdzie się w okolicy rozżarzonej kuli ognia.

      – Stanie w korku najwyraźniej zmusza cię do refleksji.

      – Nieustannie. W takich sytuacjach zastanawiam się nad samym sensem mojego jestestwa – odbąknęła. – Zajmij więc czymś moje myśli i powiedz, co wyciągnąłeś z Kabelis.

      – Mówiłem ci. Ona raczej nie zastanawia się nad jestestwem, tylko od razu zakłada, że może się skończyć po opuszczeniu bazy.

      Chyłka jednak zmieniła pas na lewy.

      – Annapurna ma największy współczynnik śmiertelności ze wszystkich ośmiotysięczników – kontynuował Oryński. – Z ostatnich statystyk wychodzi ponad trzydzieści ofiar śmiertelnych na sto prób wejścia. W sumie zginęło tam ponad sześćdziesiąt osób i…

      – Jeden na trzech wspinaczy ginie, nieźle – ucięła Joanna. – Znaczy, że Kabelis ma jaja, ale to już wiedziałam. Coś jeszcze?

      – Ma też problem, zważywszy na sposób, w jaki zginął jej kumpel.

      – Czekan w łeb, to też wiem. Kormak wysłał mi esesmana.

      – Naprawdę musisz przestać tak mówić – bąknął Kordian. – To określenie wyszło z mody mniej więcej wtedy, kiedy przestałaś odwiedzać Naszą Klasę.

      – Nigdy nie miałam tam konta.

      – Jasne.

      – Korzystałam z Grona. I to tylko przez jakiś czas.

      Kilka samochodów przed nimi w końcu zaczęło powoli ruszać, a Chyłka odetchnęła. Za każdym razem, gdy trafiała na korek, bez wahania wybrałaby nawet godzinny objazd pustą drogą, byleby nie tkwić między samochodami.

      Tym razem spowolnienie okazało się efektem stłuczki – a właściwie nie jej samej, ale przyrodzonej ludzkiej ciekawości. Uszkodzone samochody wprawdzie stały na poboczu, nie tamowały ruchu, natura jednak kazała innym kierowcom zwolnić, by zaspokoić głód wiedzy.

      Joanna również potrzebowała poradzić sobie ze swoim.

      – Pytanie pierwsze – rzuciła. – Skąd śledczy wiedzą, w jaki sposób zginął kumpel Kabelis?

      Oryński nie miał dla niej odpowiedzi.

      – Ciała wciąż nie znaleziono – dodała Chyłka. – A mimo to Kormak wspomniał, że przeprowadzono nawet analizę patomorfologiczną.

      – Ano – potwierdził Kordian. – Wynikało z niej, że na czaszce znalazły się ślady świadczące o użyciu głowicy czekana. Ząbki są na niej umieszczane w taki sposób, żeby ostrze jak najłatwiej wbiło się w lód.

      – A więc jeden cios powinien wystarczyć. Dlaczego Klara miałaby zadać kilka?

      – Może najpierw użyła drugiej końcówki, czekanomłotka – zauważył Oryński, choć wydawało się to bez sensu. Gdyby chciała kogoś zabić, uderzałaby dziobem, który został skonstruowany tak, by sforsować najtwardszą ścianę lodu.

      Wszystko to stanowiło jednak sprawę drugorzędną. Najważniejsze było, skąd śledczy w ogóle wiedzieli o obrażeniach, skoro nie odnaleziono ciał.

      – Wiadomo coś więcej o tym drugim gościu, z którym szła? – spytała Chyłka.

      – Nic.

      – Okej…


Скачать книгу
Яндекс.Метрика