Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
wspominać go latami – odbąknął. – I miałem na myśli Langera.
– A. Jeśli o niego chodzi, to już kwestia Bożej opatrzności. Przy odrobinie dobrej woli Wszechmogący zsunie na niego lawinę.
– Chyłka…
W końcu oderwała wzrok od stojącego przed nią laptopa i spojrzała na Oryńskiego spode łba.
– To nie on, Zordon. Chyba że ma brata bliźniaka, który wczoraj był na stoku w Cortina d’Ampezzo i zasuwał tam jak Babicki w Pucharze Świata.
– Kto?
– Ten alpejczyk, który w Bormio przejechał całą trasę na jednej narcie.
Kordian nie miał pojęcia, o kim mowa, ale uznał, że najlepiej będzie, jeśli tylko pokiwa głową. Pewność w głosie Chyłki była wystarczająca, by skreślił Piotra Langera z listy podejrzanych. Owszem, gdyby miał w swoim otoczeniu choć jedną godną zaufania osobę, być może zleciłby jej podłożenie pojemnika. Takiej jednak nie było, a on nie byłby gotów ryzykować – zrobiłby to sam.
– Kto w takim razie ci to podrzucił?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Krąg osób, które zdarzyło mi się wkurwić, jest dość duży.
– Właściwie nieskończony…
– Ale mogę go znacznie zawęzić, bo większość tych animozji się przedawniła.
– Tak?
Chyłka złapała za skraj ekranu i obróciła laptopa w stronę Oryńskiego. Powiódł wzrokiem po liście, którą przygotowała. Znajdowały się na niej przede wszystkim nazwiska ludzi związanych z pierwszą sprawą, którą razem prowadzili, ale także z zaginięciem Nikoli Szlezyngier, obroną Bukano, Sebastiana Sendala i Tesarewicza. Na końcu Joanna wypisała wszystkich zamieszanych w sprawę Fahada Al-Jassama.
Z kilkudziesięciu kandydatów i kandydatek wybrała paręnaście osób. W zasadzie każda z nich znalazłaby dobry powód, by odegrać się na Chyłce. Najbardziej podejrzani byli jednak ci na końcu listy.
– Rzeczywiście zawęziłaś – mruknął Kordian i obrócił komputer z powrotem w jej stronę.
Joanna zmrużyła oczy, przesuwając wzrokiem po wykazie.
– Właściwie pominęłam jedno nazwisko.
– Czyje?
– Twoje.
– Moja nienawiść do ciebie jest spoiwem naszej relacji, Chyłka.
– Tak sądzisz?
Oryński skinął głową z przekonaniem.
– Jakiś czas temu odkryto, że kluczem do udanych i długich związków jest nic innego, jak wspólne nienawidzenie tych samych rzeczy. A skoro oboje mamy podobne…
– Dobra, dobra. – Joanna podniosła rękę, nie odrywając spojrzenia od ekranu. – Nie chcę słuchać teorii o moich rzekomych tendencjach autodestrukcyjnych. Powiedz mi lepiej, która z tych osób mogłaby mieć najlepszy motyw?
– Każda.
Chyłka zerknęła na niego, a potem sięgnęła po paczkę papierosów.
– I dopisałbym jeszcze Rafała Kranza.
Po chwili oboje wpatrywali się w opary dymu unoszące się nad biurkiem. Oryńskiemu wydawało się, że gdzieś w nich gubią się wszystkie jego myśli. Szczególnie ta oczywista, najlogiczniejsza ze wszystkich.
– Nie bierzesz pod uwagę, że to naprawdę może być ten sam człowiek, który zaatakował cię pod kancelarią? – spytał w końcu.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo chluśnięcie kwasem było spontanicznym aktem tchórzostwa. I miało być karą za bronienie domniemanego terrorysty. Tutaj chodzi o coś więcej.
– Co nie znaczy, że to nie ta sama osoba – uparł się Kordian, rozganiając ręką dym. – Mogło zacząć się od impulsywnego ataku, ale nie wiemy, na czym się skończyło. Nigdy tego człowieka nie znaleziono.
– Mnie to mówisz?
– Chcę tylko…
– Daj spokój – przerwała mu i z impetem zdusiła marlboro w popielniczce. – Nadawca wykorzystuje tamto zdarzenie, żeby mną wstrząsnąć. Ale jestem spokojna jak pieprzony dalajlama.
Oryński zaczął masować kark, żałując, że nie położył się tej nocy choć na chwilę.
– On chyba nie jest już oazą spokoju. Przynajmniej nie od czasu, kiedy Chińczycy porwali panczenlamę. Wiesz, tego chłopaka, który ma wskazywać kolejne wcielenia…
– Przywódcy Tybetu. Tak, Zordon, orientuję się w temacie.
– A skoro już przy nim jesteśmy…
– To zastanawiasz się, dlaczego ten rzekomy mudżahedin miałby zmuszać mnie do obrony Klary Kabelis.
– Mhm.
– Na to pytanie nie zna odpowiedzi nawet sam Kundun – odparła Chyłka, po czym podciągnęła rękaw żakietu i sprawdziła godzinę. – Ale my ją poznamy.
– Tak?
– Samolot z himalaistką ląduje na Okęciu za dwie godziny. Będziemy na nią czekać.
– Świetnie. Pomachamy jej zza policyjnego kordonu, który będzie jej pilnował.
– Zrobimy dużo więcej. Przyciśniemy albo ją, albo kogoś innego.
– W jaki sposób?
– Coś się wymyśli.
Jeśli wziąć pod uwagę, że Klara Kabelis była transportowana do kraju niczym Kajetan P. po ujęciu na Malcie, było to raczej niemożliwe. Choć jeśli Chyłka rzeczywiście zamierzała fatygować się na lotnisko Chopina, z pewnością miała jakiś plan.
– Więc chcesz jej bronić? – spytał Oryński.
– Nie – odparła bez wahania. – Już wcześniej byłabym gotowa wziąć tę sprawę jedynie po swoim trupie, a teraz… cóż, nie zrobiłabym tego nawet jako umarlak. Za nic w świecie, Zordon. Nie kiedy ktoś mnie szantażuje.
Kordian pokiwał głową w zamyśleniu. Jeśli nadawca przesyłki znał Joannę choć trochę, musiał wiedzieć, że w ten sposób osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego. Ale może właśnie o to mu chodziło?
Oryński odsunął te myśli, zanim zaczęły tworzyć piętrową konstrukcję. Zdecydowanie wolał, kiedy gubiły się gdzieś w tytoniowym dymie. Spojrzał na Chyłkę, ale ona była już całkowicie pochłonięta tym, co miała na ekranie laptopa. Zmarszczka, która pojawiła się między brwiami, kazała mu sądzić, że Joanna coś znalazła.
– Co robisz? – spytał.
W odpowiedzi wystukała coś na klawiaturze i jeszcze mocniej zmrużyła oczy.
– Chyłka?
– Próbuję się skupić.
– Widzę, ale…
– Ale nie dane mi będzie osiągnąć tego stanu, jak nie przestaniesz pytlować.
Nie kontynuował tematu, uznawszy, że najroztropniej się wycofać. Wrócił do jednego z gabinetów na końcu korytarza, na którego drzwiach od pewnego czasu znów wisiała tabliczka z jego imieniem, nazwiskiem i informacją o miejscu w łańcuchu pokarmowym.
Artur Żelazny przywrócił go na stanowisko junior associate, choć właściwie po kilku latach w kancelarii Kordian powinien znaleźć