Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
jest dokładnie to, co powinniście zrobić – dodała, wyciągając marlboro. – Porywacz będzie was obserwował, nas zresztą też. Jeden głupi ruch i…
Urwała, zapaliła papierosa i popatrzyła na siostrę.
– Jeśli Klara Kabelis cokolwiek wie, macie moje słowo, że też się tego dowiecie.
– Cokolwiek? – rzuciła Magdalena. – Przecież to oczywiste, że ona wie znacznie więcej.
– Wie wszystko – poparł ją Julian. – W końcu to jej masz bronić. I najprawdopodobniej to ona najęła tego człowieka, żeby porwał Darię. Chciała cię zmusić, żebyś wzięła jej sprawę.
Joanna przytrzymała dym w płucach. Na tym etapie możliwości było zbyt wiele, by mogła z czystym sumieniem przyjąć jakąkolwiek hipotezę. Szczególnie jeśli chodziło o te, które wyszły od dwójki zupełnie skołowanych, roztrzęsionych osób.
– Poczekajmy, aż ją przycisnę – powiedziała. – Wy w tym czasie po prostu nie róbcie niczego, co mogłoby zaszkodzić Darii.
Żadne z nich się nie odezwało. Joanna paliła w ciszy, która zdawała się sprawiać, że czas zwalnia. Po chwili Chyłka zgasiła papierosa, mimo że nie dopaliła go do końca. Chciała jak najszybciej opuścić ten dom. I brać się do roboty.
Wraz z Oryńskim upewnili się, że małżeństwo rzeczywiście nie zrobi niczego lekkomyślnego, a potem z dobrze skrywaną ulgą skierowali się do wyjścia.
– A ten policjant? – odezwała się jeszcze Magdalena, gdy Kordian otwierał drzwi. – Szczerbiński? Może w jakiś sposób mogłabyś się z nim skontaktować poza…. poza formalnymi kanałami?
– Mogłabym – przyznała Chyłka. – Ale jak każdy inny mundurowy zrobiłby wszystko, żeby wprowadzić sprawę na oficjalne tory.
– Ale…
– Zaufaj mi – rzuciła na odchodnym Joanna. – Darii włos z głowy nie spadnie.
Kiedy weszli do samochodu, prawniczka od razu uruchomiła silnik i odjechała. Wiedziała, że jeśli zerknie w lusterko, zobaczy wyraz desperacji na twarzy siostry. Oryński przez moment majstrował przy radiu, zmieniając piosenki. Zanim trafił na coś, co oboje byli w stanie zdzierżyć, rozległ się dzwonek telefonu Chyłki, a radio automatycznie się wyciszyło.
Zamiast grafiki z jednego z albumów Iron Maiden na wyświetlaczu pojawiła się okładka ostatniej książki McCarthy’ego.
Chyłka na moment obróciła głowę do Kordiana.
– Zachowuj się normalnie – poleciła. – I ani słowa o porwaniu.
– Ale…
– Nie wiemy, kogo porywacz ma na podsłuchu.
Nie czekała, aż Oryński potwierdzi. Nie musiała.
– Co znalazłeś? – odezwała się, odebrawszy połączenie od Kormaka.
– Tak naprawdę to coś znalazło mnie. A raczej ktoś. I może nie mnie konkretnie, ale nas.
– To znaczy? – odezwał się Kordian.
– Jesteś na linii? – zdziwił się chudzielec. – Czy wy się kiedykolwiek rozstajecie?
– Jeśli już, to tylko na ułamek sekundy. Dłużej nie potrafimy bez siebie wytrzymać.
Chyłka zatrzymała się na skrzyżowaniu Vogla z Przyczółkowską i ze złością łypnęła na czerwone światło.
– Mów, co wiesz – mruknęła.
Ścisnęła mocniej kierownicę, jakby przy całym tym rozchwianiu emocjonalnym potrzebowała jakiegoś stabilnego punktu podparcia.
– Do kancelarii zgłosiło się kilku członków PZA.
– Czego?
– Polskiego Związku Alpinizmu. Chcieli ustalić, czy będziemy reprezentować Klarę Kabelis. I nie byli przesadnie sympatyczni.
Chyłka i Oryński wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami.
– Skąd im to przyszło do głowy? – odezwała się Joanna.
– Może mają telewizję lub internet.
– Co?
– Parę kamer nagrało was na Okęciu, gdybyście nie…
– Stary już wie? – wtrącił się Kordian.
– To do niego się zgłosili. Jeszcze do was nie dzwonił?
Oryński wyciągnął telefon i sprawdził. Połączenia od Artura Żelaznego nie było.
– Nie.
– Dziwne. Zdawał się równie wkurwiony jak ci alpiniści – ciągnął Kormak. – Całości rozmowy nie będę wam relacjonować, ale starczy powiedzieć, że Klara nie ma dobrej opinii w środowisku.
– Tyle wiemy – odparła Joanna. – Masz jakieś konkrety?
– Aż nadto. Nawet nie wiem, od czego zacząć – mruknął chudzielec. – Po pierwsze chodzą słuchy, że sypiała z kilkoma ważnymi osobami. Po drugie wygląda na to, że w górach dziewczyna nie ogląda się na nikogo i dla niej liczy się tylko ona sama. Po trzecie zupełnie wypięła się na związek, szukając na własną rękę sponsorów. Po czwarte prowadzi celebryckie wyprawy na ośmiotysięczniki, co w środowisku jest chyba jeszcze bardziej obciachowe od jeżdżenia fasiągiem nad Morskie Oko. Po piąte…
– Dużo jeszcze masz tych punktów?
– Właściwie tylko jeden. I sprowadza się do tego, że według prokuratury Kabelis miała przyczynić się do śmierci swoich kumpli na Annapurnie.
Tego akurat nie musiał dodawać. Światło wreszcie zmieniło się na zielone, a Chyłka szybko wcisnęła pedał gazu i skręciła w prawo.
– Skąd ta pewność prokuratury? – zapytał Oryński.
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Strzelaj.
– Smeczem czy drive’em?
– Clearem.
– Spokojnie, chłopcy – odezwała się Joanna. – Wasza squashowa terminologia nam do szczęścia niepotrzebna.
– Właściwie jest badmintonowa, ale…
– Dawaj wszystko, co masz, Kormaczysko – ucięła.
Nawet chwilowe milczenie chudzielca wystarczało, by Chyłka zrozumiała, że nie zebrał nawet strzępków czegoś realnie pomocnego. Najwyraźniej był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy rzeczywiście nie wiedział, w jaki sposób strona przeciwna zebrała materiał dowodowy.
– Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to to, że znaleźli ciała – odezwał się w końcu. – I że to na nich są jakieś dowody świadczące o tym, że to Klara, a nie Annapurna, zabiła tych dwóch wspinaczy.
Była to najbardziej prawdopodobna wersja, ale Chyłka nie potrafiła jej rozbudować. Nawet jeśli Kabelis przyczyniła się do śmierci towarzyszy, nie zrobiłaby tego w sposób pozostawiający jakiekolwiek ślady. Nie musiałaby. Wedle tego, co Joanna wyczytała z przekazów medialnych, cała trójka i tak balansowała na granicy śmierci.
– Mówiłeś, że na coś wpadłeś – odezwała się. – A raczej że coś wpadło na ciebie.
– Taaa… – odparł Kormak. – Po tym, jak ludzie z PZA upewnili się, że naprawdę reprezentujemy czarną owcę polskiego himalaizmu, byli gotowi przedstawić mi więcej szczegółowych informacji… a raczej paszkwili i pomówień.
– Czyli?
– Zapoznam