Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
czekał na odpowiedź. Z wyrazem satysfakcji na twarzy odwrócił się i skinął na kilku policjantów, którzy byli gotowi rozszerzyć kordon bezpieczeństwa. Zaraz potem Joanna i Oryński z oddali obserwowali, jak mundurowi prowadzą Klarę Kabelis do policyjnego wozu.
Dziewczyna była zagubiona. Wyglądała, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie jest. Kołysała się lekko i miała mętny wzrok – przynajmniej do chwili, gdy zobaczyła Chyłkę.
Próbowała się zatrzymać, ale eskorta jej na to nie pozwoliła. Otworzywszy usta, wlepiła pełny zdziwienia wzrok w Joannę, jakby zobaczyła ducha.
– Zapomniałaś mi o czymś powiedzieć? – odezwał się Oryński.
– Co?
– Wygląda na to, że się znacie.
– Widzę ją na żywo pierwszy raz, Zordon.
– A jednak ona sprawia wrażenie, jakby…
– Tak, tak. Trudno nie zauważyć, jak na mnie łypie.
Mimo że Klara wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy wcześniej jej nie widziała, bez trudu ją rozpoznała. W dodatku była ewidentnie zaskoczona jej obecnością. Chyłka nie mogła zebrać kotłujących się w głowie myśli i zrozumieć, co się dzieje.
Ruszyła w stronę alpinistki, ale policjanci natychmiast ją powstrzymali. Paderborn skorzystał z okazji i sam się wycofał, nie mając zamiaru zamieniać z prawnikami ani zdania więcej. Po chwili dziewczyna zniknęła w radiowozie, który zaraz potem odjechał w kierunku aresztu śledczego.
Chyłka i Oryński zostali sami.
– Nic nie rozumiem – odezwał się Kordian. – Najpierw upiera się, że jesteś jej adwokatem, a potem wygląda, jakbyś była ostatnią osobą, którą spodziewa się zobaczyć?
Joanna wycedziła cicho przekleństwo.
– Nie upiera się, tylko mnie, kurwa, szantażuje – dodała. – Porywając moją siostrzenicę.
Spojrzeli na siebie, jakby żadne z nich jeszcze do końca nie przyswoiło tej informacji, a zdjęcie w telefonie Chyłki nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
– Co teraz? – spytał Kordian.
Skinęła głową w kierunku samochodu, właściwie nie musząc odpowiadać. Podróż na Stary Wilanów o tej porze normalnie zabrałaby około dwudziestu minut, oni jednak dotarli na Europejską już po dziesięciu.
Magdalena i Julian byli w domu. Oboje z samego rana wzięli urlop na żądanie, choć na dobrą sprawę mogliby zgłosić się do pierwszego lepszego lekarza – dostaliby L4 od ręki. Już na pierwszy rzut oka wyglądali jak widma.
Chyłka nie musiała się upewniać, że MMS nie był żadnym sprytnym wybiegiem, manipulacją czy fotomontażem. Ale dopiero widząc swoją siostrę, na dobre zrozumiała, że to dzieje się naprawdę.
We czwórkę usiedli przy wyspie w kuchni. Milczeli, nawet na siebie nie patrząc.
Dla Joanny było oczywiste, że Brenczowie nie zgłosili porwania. Magdalena szybko to potwierdziła, trzęsącą się ręką podając jej list, który rankiem znaleźli na łóżku córki. Na wydruku użyto tego samego fontu, którym złożona była wiadomość z cylindrycznego pojemnika.
Kormak już go zidentyfikował. Helvetica Neue Ultra Light. Nic im to nie mówiło i właściwie o niczym konkretnym nie świadczyło. Chyłka miała wrażenie, że to samo będzie mogła powiedzieć o każdej kolejnej poszlace.
W krótkim liście porywacz zawarł wszystko, czego należało się spodziewać.
„Daria jest bezpieczna” – pisał. „I tak pozostanie, jeśli wszyscy postąpicie według moich instrukcji”.
Dalej informował, że powiadomienie kogokolwiek o sytuacji będzie dla małej tragiczne. Kazał Brenczom zostać w domu i nie kontaktować się z nikim, o ile nie byłoby to absolutnie konieczne dla utrzymania pozorów, że nie dzieje się nic złego.
– Mudżahid – odezwała się słabo Magdalena, wskazując na podpis pod wiadomością. – Co to znaczy?
W jej głosie była taka sama pustka, jak w oczach. Pod nimi widniały dwie ciemne smugi, a jej cera była bledsza niż kartka papieru. Julian wyglądał jeszcze gorzej.
– Bojownik – odparła Joanna.
– Nie mudżahedin?
– Nie. To drugie to liczba mnoga, chociaż przyjęła się w polszczyźnie jako pojedyncza. Coś jak z paparazzi. Nikt nie mówi paparazzo na pojedynczego reportera.
– Chyba że ktoś zna włoski – odezwał się Oryński. – Co może świadczyć, że porywacz…
– Nie świadczy o niczym konkretnym – odezwała się Chyłka.
– Poza tym, że może orientować się w arabskim.
– Może też mieć ogólną wiedzę o regionie – odparła. – Albo po prostu chcieć pokazać, że jest precyzyjny.
W kuchni znów zaległo ciężkie milczenie. Magdalena i Julian trwali w zupełnym bezruchu, całkowitym marazmie. W końcu Brencz się z niego otrząsnął i skupił wzrok na Joannie.
– Naprawdę nie wiesz, kto to może być? – zapytał.
– Nie.
– Zastanów się, to przecież musi być ktoś, kto…
– Kto chce się na mnie za coś odegrać – ucięła. – Tak, wiem. I wiem też, że to ja jestem powodem, dla którego to wszystko się dzieje. – Spojrzała na jedno i drugie, pochylając się. – Więc jeśli chcecie obrzucić mnie gównem i przyjąć, że to moja wina, zróbcie to teraz i miejmy to już z głowy.
Żadne z nich najwyraźniej nie miało zamiaru skorzystać z propozycji. Chyłka przypuszczała, że w pierwszej chwili to na niej skupiła się ich złość, ale mieli całą noc i poranek, by to przepracować. Ostatecznie jej siostra była roztropną, rozgarniętą i opanowaną osobą, a za Juliana wyszła nie bez powodu – również miał te cechy.
Oboje zdawali sobie sprawę, że obarczanie jej winą do niczego nie doprowadzi. A ona była im za to wdzięczna.
Na miejscu Magdaleny z pewnością odchodziłaby od zmysłów i ciskała piorunami w każdego, kto znajdowałby się w pobliżu. Od zawsze stanowiły jednak zupełne przeciwieństwo, przynajmniej jeśli chodziło o charaktery – co nieraz doprowadzało do długich konfliktów.
– I jesteś pewna, że…
– Tak – znów przerwała Brenczowi. – Jestem absolutnie pewna, że na tym etapie nic nie wskazuje na konkretną osobę. Prześledziliśmy z Zordonem sprawy wszystkich dawnych klientów, którzy mogliby mieć do mnie pretensje o cokolwiek.
– Nikt się nie wyróżnia? – spytał Julian.
– Wszyscy się wyróżniają. Dlatego byli moimi klientami.
Odpowiedziało jej milczenie, a ona upomniała się w duchu, by być bardziej delikatna. Mimo że ledwo panowała nad emocjami, a cały organizm zdawał się wołać choćby o kroplę alkoholu, musiała mieć na uwadze przede wszystkim dwoje ludzi, którzy siedzieli po drugiej stronie wyspy.
To oni stanowili największe niebezpieczeństwo dla Darii. Jeden nieroztropny krok zrozpaczonego rodzica mógł sprawić, że dziecko już nie wróci do domu.
Joanna nabrała głęboko tchu.
– W takim razie jest tylko jedna osoba, która może coś wiedzieć – zabrała głos Magdalena. – Ta, na którą wskazał porywacz.
– Wszystko z niej