Józef Balsamo, t. 5. Aleksander DumasЧитать онлайн книгу.
aresztować natychmiast.
— A więc, drogi panie de Sartines, powiedział pan trafnie, że przybyłem w porę, gdyż spodziewam się wyświadczyć panu usługę.
— Powie mi pan jego nazwisko?
— Tak. Znam go doskonale. Nazywa się hrabia de Foenix. — Jak to? Nazwisko, pod którym pan został zameldowany?
— Tak jest. To moje nazwisko i tamte, które pan bez pomyłki wyliczył, to także moje.
De Sartines osłupiał. Podobna bezczelność przechodziła jego wyobrażenie.
— A więc odgadłem, że Balsamo i hrabia de Foenix to jedna i ta sama osoba — powiedział jakby do siebie.
— Och, przyznaję, że pan jest wielkim ministrem.
— A pan człowiekiem nieostrożnym — odparł minister podchodząc do dzwonka.
— Dlaczego jestem nieostrożny?
— Powiem potem, a teraz każę pana aresztować.
— Ależ to dziecinada! — rzekł Balsamo, zagradzając ministrowi drogę. — Czyż można mnie aresztować?
— Dlaczego nie? Zaraz się pan przekona.
— Chyba się nie przekonam — odpowiedział Balsamo i szepnął ministrowi na ucho kilka słów, wśród których znalazły; się takie, jak „spekulacja” i „zboże”
De Sartines zesztywniał i zbladł.
— No i co? Chce pan ze mną walczyć? — zapytał go Balsamo.
ROZDZIAŁ CXXV ROZMOWA
ROZDZIAŁ CXXV
ROZMOWA
Minister otarł pot z czoła i powiedział z determinacją:
— Dobrze, będziemy walczyć... To mi nie przeszkodzi wypełnić obowiązku ministra policji. Pan ma dowody przeciwko mnie, a ja przeciwko panu. Niech pan zachowa swoją tajemnicę, a ja zachowam pana szkatułkę.
— Doprawdy, dziwię się, jak pan może się tak mylić, Szkatułka ta nie może przecież zostać w pana ręku.
— Ho, ho! — zawołał de Sartines z szyderczym uśmiechem. — Zapomniałem, że pan hrabia de Foenix należy do stowarzyszenia rycerzy-bandytów, którzy nie oszczędzają starych ani młodych...
— Dość! Nie myśli pan chyba, że zamierzam odebrać szkatułkę pogróżkami czy siłą? Nie spodziewam się też, abym po wyjściu stąd miał być schwytany jak złodziej. Nie jestem źle wychowany, ani nierozsądny. Kiedy mówię, że mi pan odda szkatułkę, to znaczy, że mi ją pan sam wręczy z grzecznym, uśmiechem.
— Ja?! — zawołał de Sartines, kładąc na szkatułce rękę. — Może się pan śmiać, ale szkatułki mi pan nie odbierze, chyba razem z życiem, które nie raz już ryzykowałem. Nie pomogą panu nawet potęgi piekielne!
— Wcale ich nie będę prosił o pomoc. Wystarczy mi pomoc osoby, która właśnie wchodzi do pańskiego pałacu.
W sekundę później dało się słyszeć na dziedzińcu kołatanie.
— Która w tej chwili wjeżdża na dziedziniec — ciągnął Balsamo.
— Zapewne to jakiś pana sprzymierzeniec. Czy myśli pan, że oddam szkatułkę?
— Jestem tego pewny, drogi panie de Sartines.
Na twarzy ministra pojawił się wyraz dumnej wzgardy, ale w tej samej chwili lokaj spiesznie otworzył drzwi i zameldował panią Dubarry.
De Sartines zadrżał i spojrzał na Balsamo z przestrachem. Ten zaś miał minę, jakby powstrzymywał się od śmiechu.
Pani Dubarry weszła do gabinetu lekka jak ważka i pachnąca perfumami. Minister skłonił się, ściskając szkatułkę oburącz.
— Jak się masz, panie de Sartines — powitała go hrabina z wesołym uśmiechem i zwróciła się do hrabiego; — Dzień dobry panu.
Balsamo pocałował jej rękę ze swobodą i szepnął jej do ucha coś, czego minister nie dosłyszał, — Ach, moja szkatułka — zawołała hrabina.
— Pani szkatułka! — wyjąkał de Sartines.
— Oczywiście, że moja! Ale widzą, że jest otworzona. Postępuje pan bez ceremonii z moją własnością!
— Ależ, hrabino...
— Właśnie miałam przeczucie... Skradziono mi szkatułkę, kazałam więc zaprząc do karety i powiedziałam sobie, że pojadę do pana de Sartines, który mi odnajdzie szkatułkę. Uprzedził pan moją prośbę, dziękuję panu.
— Mam dla pani wielki szacunek — rzekł minister policji — ale obawiam się, że pani padła ofiarą mistyfikacji...
— Czy to przypadkiem nie stosuje się do mnie? — spytał Balsamo.
— Ja wiem swoje — odpowiedział de Sartines.
— Ale ja nic nie wiem — rzekła hrabina do Balsamo po cichu. — Co się stało? Stawiłam się, bo umiem dotrzymywać słowa, ale czego pan chce ode mnie?
— Pani hrabino — odpowiedział głośno Balsamo — przed kilku dniami powierzyła mi pani szkatułkę ze wszystkim, co się w niej znajdowało.
— Ależ oczywiście — potwierdziła hrabina.
— Jak to? Pani mówi: oczywiście? — zawołał de Sartines.
— Zdaje mi się, że hrabina powiedziała to wyraźnie i żąda zwrotu szkatułki. Niech więc ją pan odda.
— Ale przynajmniej niech się pani dowie... Balsamo spojrzał na hrabinę.
— Nie mam się czego dowiadywać — rzekła pani Dubarry. — Wszystko wiem i proszę o zwrot szkatułki.
— W imieniu Jego Królewskiej Mości błagam cię, hrabino...
— Proszę mi oddać szkatułkę albo nie, ale radzę się panu zastanowić.
— Jak pani chce — rzekł z rezygnacją minister i podał hrabinie szkatułkę, do której Balsamo włożył część papierów porozrzucanych na biurku.
Pani Dubarry zwróciła się do niego:
— Bądź łaskaw, hrabio, odnieść tę szkatułkę do mojej karety i przeprowadź mnie przez te pokoje, wypełnione tak szkaradnymi postaciami. Dziękuję panu, de Sartines.
Balsamo wziął szkatułkę i podszedł z hrabiną do drzwi, gdy wtem spostrzegł, że minister sięga do dzwonka.
— Hrabino — rzekł Balsamo przystając — bądź tak dobra i racz powiedzieć panu de Sartines, który się na mnie gniewa, żeby nie próbował mi robić wstrętów, bo mu tego nie przebaczysz.
— Czy pan słyszy, panie de Sartines? — powiedziała hrabina z uśmiechem. — Pogniewam się śmiertelnie, jeżeli pan wyrządzi mojemu przyjacielowi przykrość. Żegnam.
Wyszli. Balsamo spodziewał się, że minister wpadnie w gniew, ten jednak popatrzył za odchodzącymi z miną obojętną.
— Doskonale! Idź sobie — mruknął. — Ty masz swoją szkatułkę, a ja mam twoją żonę.
Żeby na kimkolwiek wywrzeć swój gniew, tak silnie targnął sznur dzwonka, że mało go nie urwał.
ROZDZIAŁ CXXVI DE SARTINES ZACZYNA WIERZYĆ, ŻE BALSAMO JEST CZARNOKSIĘŻNIKIEM
ROZDZIAŁ CXXVI
DE SARTINES ZACZYNA WIERZYĆ, ŻE BALSAMO JEST CZARNOKSIĘŻNIKIEM
Na