Józef Balsamo, t. 5. Aleksander DumasЧитать онлайн книгу.
trzy krople i w ciągu godziny eliksir był gotów. Dlatego też moje ostatnie pięćdziesięcioletnie odrodzenie przeżyłem jak najlepiej. Prawda, że mi powypadały zęby i włosy, ale potem odrosły. Teraz zaś postarzałem się znowu i jeżeli eliksir nie będzie gotów, nauka całych stu lat zginie wraz ze mną. Och, strzeż się mnie wtedy, Acharacie! Gniew mój będzie straszny!
I starzec dostał ze wzburzenia konwulsji, które następnie przeszły w gwałtowny kaszel. Balsamo pomagał mu przyjść do siebie i gdy to nastąpiło, zapytał:
— Powiedz teraz, mistrzu, czego żądasz?
— Brakuje mi ostatnich trzech kropel krwi... Balsamo zatrząsł się ze wstrętu.
— Nie będziemy mówić o dziecku, bo to dla ciebie za trudne — mówił dalej Althotas. — Przyjemniej siedzieć ci z kochanką w zamknięciu.
— Wiesz dobrze, że Lorenza nie jest moją kochanką.
— Och, mówisz tak i myślisz, że mnie oszukasz. Chcesz, żebym wierzył w czystość mężczyzny.
— Przysięgam, że Lorenza jest nie pokalana jak anioł. Przysięgam, że poświęciłem miłość, żądze i rozkosze ziemskie, aby się odrodzić. Między nami jest tylko ta różnica, że ty myślisz jedynie o sobie, a ja o całej ludzkości, ponieważ ja także chcę odrodzić ród ludzki.
— Biedny głupcze! — zawołał Althotas. — Znowu zaczynasz o swoich mozolnych przemianach, kiedy ja mówię o życiu wiecznym, wiecznej młodości, wiecznym szczęściu...
— Które osiągnąć można przy pomocy okropnej zbrodni... Jeżeli zrzekasz się niemowlęcia, powiedz mi, czego potrzebujesz?
— Trzeba mi istoty niewinnej, najlepiej dziewicy. Pospiesz się, gdyż mam tylko jeszcze jeden dzień czasu.
— Dobrze, mistrzu, poszukam — odparł Balsamo. W oczach starca błysnęła krwawa iskra.
— Poszukasz! — zawołał. — To twoja odpowiedź... W oczach twoich widzę zakłopotanie, chcesz kłamać przede mną, ale nic się przed Althotasem nie ukryje! Czyta on w sercu Acharata i gotów jest sądzić go i ścigać.
— Ja zawsze mówię prawdę. Postaram się i może będę mógł ci dostarczyć tego, czego chcesz, ale nie biorę odpowiedzialności za podobną zbrodnię. Oto wszystko, co ci mogę powiedzieć.
— O, jakie masz czułe serce! — zawołał Althotas i podniósł się z trudem. — Tak, czy nie? — zapytał ostro.
— Tak, jeżeli znajdę, nie, jeżeli nie znajdę, mistrzu.
— A więc gubisz mnie, nikczemniku. Ale posłuchaj: będę czekał i jeżeli nie spełnisz mej woli, sam ją spełnię! Idź teraz.
Balsamo powoli odszedł, nie dostrzegając złośliwego uśmiechu starca, który wykrzywiał swoją ohydną twarz jeszcze wówczas, gdy jego uczeń znalazł się w pokoju Lorenzy.
ROZDZIAŁ CXXVIII WALKA
ROZDZIAŁ CXXVIII
WALKA
Balsamo stał przed kanapą, na której spoczywała Lorenza i rozmyślał.
— Oto pozostałem sam jeden — mówił sam do siebie. — Lorenza nienawidzi mnie: odgrażała się, że zdradzi i zdradziła. Tajemnica moja nie należy już do mnie, zostawiłem ją w ręku tej kobiety. Walą się w gruzy nadzieje moje w tym kraju, a zatem na całym świecie, którego duszą jest Francja. I pomyśleć, że zawdzięczam to tej pięknej, słodko uśmiechniętej pani... Oto zło zwyciężyło dobro... Lorenza już niepotrzebna... Śpij, żmijo, a gdy się obudzisz będę cię musiał zabić...
I uśmiechając się ponuro, Balsama zbliżył się do Lorenzy, która patrzyła na niego wzrokiem pełnym tęsknoty.
— Oto zmuszony jestem zamknąć na zawsze te czułe i te gniewne zarazem dla mnie oczy! — zawołał Balsamo. — Ale... zabijając tę, która mnie nienawidzi, zabiję także tę, która mnie kocha...
Serce jego napełniło się bólem, ciało przeniknął strumień pożądania.
— Nie, nie mogę jej zabić — monologował dalej. — Nie zabiję jej, ale i nie obudzę. Niech żyje tym sztucznym życiem, skoro prawdziwe jest dla niej męczarnią. Czemu nie umiałem uczynić ją szczęśliwą! Ale... już za późno...
Napotykając na tkliwe spojrzenie Lorenzy, dotknął dłońmi jej głowy. Młoda kobieta westchnęła i podnosząc się leniwie położyła mu na ramionach białe, długie ręce i zbliżyła swoją twarz do ust Balsamo.
— O, nie! Nie mogę dłużej walczyć z tą kusicielką. Żegnaj sławo, potęgo, nieśmiertelności! Nie, nie, ona musi się obudzić, ja tak chcę...
Miał jeszcze tyle siły, aby ją odepchnąć. Lorenza opuściła ręce i osunęła się na kanapę w pozie, której nie mogłaby wymyślić najbardziej wyuzdana kochanka.
Na pół przytomny, Balsamo zdobył się na wysiłek i odszedł kilka kroków; na nieszczęście odwrócił się i to go zgubiło.
— Jeżeli ją przebudzę — rozmyślał — walka zacznie się na nowo: ona zabije siebie albo mnie, lub zmusi mnie, abym ją zabił. O, biada mi!
Miłość i śmierć, życie i miłość! Pojęcia te przewalały się w jego sercu i doprowadzały go do szaleństwa.
Lorenza tymczasem podniosła się znowu, wstała, podeszła do niego i padając na kolana spojrzała promiennym wzrokiem. Chwyciła jego rękę, przycisnęła do serca i błyszczącymi wargami wyszeptała gorąco:
— Miłość i śmierć!
Balsamo odrzucił głowę do tyłu, zakrył oczy i cofnął się. Ale Lorenza powlokła się za nim, kusząc powtarzaniem tych samych słów. Balsamo nie mógł się opierać dłużej. Gorący obłok ogarnął całą jego istotę.
— Och, dość tej walki! — zawołał. — Jestem człowiekiem, a nie aniołem. Zbyt długo tłumiłem namiętności, aby nacieszyć egoizm i dumę. Nie mam prawa walczyć przeciwko miłości! Kocham ją i miłość moja zadręcza ją bardziej niż nienawiść. Dość okrucieństwa i fałszywej pychy, za którą trzeba będzie odpowiedzieć przed Bogiem... Lorenzo, wiem, że kochając się, unicestwiam swoją przyszłość, ale... czy chcesz tego, ukochana?
— O, ukochany! — westchnęła. — Błagam cię o to! Takie życie jest dla mnie szczęściem!
— A czy poprzestaniesz na tym życiu? Ja cię tak kocham!
— Wiem, bo widzę, co jest w twoim sercu.
— Boję się, Lorenzo, żebyś mnie potem nie obwiniała wobec ludzi i Boga, żebyś nie mówiła, że cię przymusiłem.
— Będzie to jedyne szczęście w moim życiu!
— A więc nigdy nie uniesiesz się w jasną przestrzeń, nigdy nie powiesz mi o przyszłości. Nie będę mógł za twoim pośrednictwem rozkazywać ludziom, nie usłyszę więcej twojego głosu odpowiadającego na moje wezwania. Byłaś mi pośredniczką między niebem a mną, teraz pozostajesz mi tylko jako ukochana kobieta...
— Będę cię kochać zawsze, jedyny!
— Niech więc się stanie — powiedział Balsamo, ocierając czoło. — Czyż zresztą ona jedna posiada dar jasnowidzenia? Nie i dopóki sycić się będę w jej ramionach, moim pośrednikiem będzie Andrea. Nie kocham jej, a przecież jest mi uległa. Ona będzie moją ofiarą, służyć mi będzie w działaniu moim. Ona będzie sługą, a ty, Lorenzo, kochanką. Od tej chwili moje życie stanie się pełnią, posiądę szczęście i zabraknie mi tylko nieśmiertelności, aby stać się bogom równy. Lorenzo, pójdź!
Pochylił