Józef Balsamo, t. 5. Aleksander DumasЧитать онлайн книгу.
jeśli to się sprawdzi, nie będę miał już o co prosić Boga! Chyba tylko o utrwalenie mojego szczęścia.
— Lękałeś się więc, ukochany... Niepotrzebnie. Miłość obejmuje nie tylko byt fizyczny, ale i duchowy, zbliża nas ku Bogu, jak każda szlachetna namiętność.
Balsamo był jak odurzony. Pozostawało mu tylko czekać, aby poznać ostateczny dowód jasnowidzenia Lorenzy.
Dwie godziny minęły szybko. Lorenza podawała mu co jakiś czas, gdzie w danym momencie znajduje się kareta z panią Dubarry i wreszcie dał się słyszeć głos dzwonka. Lorenza podprowadziła kochanka do drzwi.
— Nie wyjdziesz z tego pokoju? — zapytał Balsamo.
— Będę tu na ciebie czekać. Idź już. Balsamo jeszcze się wahał.
— Czyż nie widzisz mojej duszy, jak ja widzę twoją? — spytała Lorenza.
— Niestety, nie.
— Jeżeli jeszcze wątpisz, każ mi nie ruszać się z kanapy.
— Dobrze więc, Lorenzo. Czekaj na mnie i śpij. Lorenza od razu poczuła się senna. Podeszła do Balsamo, przylgnęła doń całym ciałem i wpiła się w jego usta ostatnim, pocałunkiem. Potem położyła się na kanapie i szepnęła:
— Do widzenia, najdroższy. Do widzenia, nieprawdaż? Balsamo posłał jej ręką pocałunek i gdy zasnęła, podszedł jeszcze do niej i całował ją. Dalsze dzwonki przywróciły go do rzeczywistości, wstał więc i wyszedł.
W chwilę potem wśród mroków snu Lorenza ujrzała, jak dębowy sufit otwiera się i w otworze ukazuje się jakaś maszkara. Potwór zbliżał się do młodej kobiety, patrząc na nią okropnymi oczyma i wyciągając kościste ręce.
Lorenzę ogarnął duszący strach. Daremnie próbowała wstać i uciekać. Nie pojmowała, jakie jej zagraża niebezpieczeństwo. Ujrzała dwa ruchome, straszliwe kleszcze, których końce uczepiły się jej białej sukni i uniosły ją całą. Młoda kobieta poczuła, że unosi się do góry ku sufitowi. Makabryczny, trzeszczący w jej uszach śmiech maszkary towarzyszył jej w powolnym unoszeniu się do góry, aż do wszechogarniającej ciemności.
ROZDZIAŁ CXXX NAPÓJ MIŁOSNY
ROZDZIAŁ CXXX
NAPÓJ MIŁOSNY
Balsamo wszedł do salonu, w którym czekała pani Dubarry, z twarzą jaśniejącą szczęściem. Ukłonił się jej z uśmiechem i powiedział:
— Przepraszam cię, hrabino, że czekałaś na mnie, ale nie wziąłem pod uwagę szybkości twoich koni. Sądziłem, że jeszcze jedziesz placem Ludwika XV.
— Jak to? — zdziwiła się pani Dubarry. — Pan wiedział, że przyjadę?
— Tak, hrabino. Przed dwiema godzinami widziałem panią w jej błękitnym buduarze w kwiaty. Leżała pani na sofie i myślała, żeby pojechać do hrabiego de Foenix. Zadzwoniła pani i...
— I kto wszedł? — spytała zdumiona wciąż hrabina.
— Weszła siostra twoja, hrabino.
— Doprawdy, hrabio, jesteś czarownikiem. Czy pan często patrzy, co się dzieje w moim buduarze? Na przyszłość dobrze byłoby uprzedzić mnie o tym...
— Och, hrabino! Ja patrzę tylko przez drzwi otwarte.
— Trudne do uwierzenia... A teraz, hrabio, pozwól, że ci powiem, co dla ciebie zrobiłam.
— O nie, proszę najpierw mówić o sobie.
— Dobrze, ale zacznijmy od tego, że kiedy tu jechałam, poznałam jednego ze sług marszałka, który jechał za moją karetą.
— Jak pani sądzi, w jakim celu książę panią śledzi?
— Aby mi zaszkodzić. Wie, że nasze wzajemne stosunki nie mogą się podobać królowi...
— Książę nie może pani zaszkodzić — On już zaszkodził — odparła hrabina. — Mało co przecież nie padłam ofiarą jego intrygi, w której i pan był trochę zamieszany.
— Ja przeciwko pani?
— Czy nie dawał pan księciu eliksiru?
— Nie, eliksir ma książę swój, według własnych recept. Ode mnie brał tylko krople na sen.
— Którego dnia przyjeżdżał po te krople? — Ubiegłej soboty.
— Ach, teraz rozumiem! Król był wtedy u panny de Taverney.
— Jeżeli więc pani rozumie, tedy wie pani, że dałem tylko te usypiające krople.
— One nas ocaliły, za co panu dziękuję. Och, hrabio, mówiąc przenośnie, byłam bardzo chora i teraz wprost nie mogę uwierzyć, że wyzdrowiałam. Doskonały z pana doktor.
— Może mi pani raczy podać symptomy tej choroby?
— Z chęcią. Otóż w wigilię odwiedzin króla u panny de Taverney, książę i baron de Taverney byli na wieczerzy u króla. Andrea zaczęła się podobać królowi, więc marszałek i baron wlali jej do wody napoju miłosnego...
— No i co?
— Napój poskutkował i to wszystko. Byli tacy, co widzieli, że król szedł do mieszkania panny Andrei. A potem, w czasie burzy, wrócił rozgorączkowany...
— Myśli pani, że nie od samej burzy dostał gorączki?
— Nie, bo kamerdyner słyszał, jak król wołał: „Umarła!” — Och! — zdziwił się Balsamo.
— Były to jednak krople usypiające...
— Tak, tak — rzekł Balsamo, teraz dopiero przypomniawszy sobie, że tego wieczora nie obudził Andrei. — A co było potem?
— Potem król w ciągu dnia przyszedł do siebie, a wieczorem był u mnie w Luciennes, gdzie przekonałam się, że marszałek jest prawie tak samo wielkim czarownikiem, jak pan.
Triumfująca i uśmiechnięta twarz hrabiny upewniła Balsamo, że faworyta posiada jeszcze nad królem władzę.
— A teraz kolej na ciebie, hrabio — powiedziała pani Dubarry. — Ocaliłeś mnie od niebezpieczeństwa, ale i ja wybawiłam cię od wielkiej biedy.
— Mnie? Powiedz, hrabino, w jakiej sprawie?
— W sprawie szkatułki. Były, tam papiery z szyframi. Zostały one przetłumaczone i dziś rano de Sartines był u króla i przywiózł przetłumaczone teksty.
— I co powiedział król?
— Z początku dziwił się, potem przestraszył. Pan de Sartines chciał, żebym wyszła, ale ja pozostałam przy rozmowie, czego zresztą chciał też król. A potem de Sartines oskarżał pana, zaczął napadać na Prusy i mówić o spiskach wielu osób i o tym, że są winni...
— Winni czego?
— Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, bo to jest tajemnica stanu...
— A więc i nasza. Nie masz się czego lękać, hrabino. Przecież powinienem, milczeć we własnym interesie.
— Tak, hrabio... Więc de Sartines chciał dowieść, że liczna i potężna sekta podkopuje ustrój i zagraża Francji.
— I co król na to odpowiedział?
— Jak zwykłe żarcikiem: żeby nie podkopywali ustroju, trzeba ich zamknąć w Bastylii.
Balsamo zadrżał, ale nie dał tego znać po sobie. — I co potem? — zapytał z uśmiechem.
— Potem król spojrzał na mnie, a ja powiedziałam, że takie małe, czarne cyferki nie mogą mnie