Józef Balsamo, t. 5. Aleksander DumasЧитать онлайн книгу.
od trzech dni głowy jego nie zaprzątały sprawy polityczne ani publiczne, nie odczuwał gniewu, obaw ni zazdrości. Jego burzliwy, niespokojny charakter doznał uciszenia, owładnęła nim całkowicie miłość. Zapomniał o całym świecie i ani na chwilę nie odstępował Lorenzy. Zanurzył się w uniesienia miłosne, niepomny na wszystko, co było poza miłością.
Upojenie nie odebrało mu tylko świadomości, że stany miłosne, jakich doświadczał, obracały się w sferze jakby widmowej. Kochał Lorenzę normalną i uśpioną, ale był kochany wyłącznie przez Lorenzę uśpioną. Wiedział, że jedno słowo może przekształcić ją w nieubłaganego wroga.
W ciągu trzech dni, rzadko przytomniejąc w swoim letargu miłosnym, Balsamo patrzył na uśmiechniętą kochankę, szczęśliwą i rojącą o swoim tajemniczym szczęściu. W chwilach takich zastanawiał się, czy przypadkiem Bóg się na niego nie pogniewał i nie podpowiedział kochance, aby go oszukała, aby jego tajemnicy nie pochwyciła i nie wystąpiła jako mściwa Eumenida.
Takie nawroty czujności szybko się jednak wyczerpywały i Balsamo na nowo zapadał w otchłań namiętności.
— Gdyby Lorenza udawała — myślał — znalazłaby okazję, aby mnie pozostawić samego. Tymczasem jej ramiona są jak nierozerwalne łańcuchy, spojrzenie jej mówi: nie odchodź...
I znowu zaczynał Balsamo wierzyć w naukę i w siebie samego. Znowu nabierał pewności, że jego potęga nie jest chimerą, uśpioną w miłosnym letargu.
Lorenza odgadywała natychmiast wszystkie jego myśli i uczucia. Należało tylko jeszcze przekonać się, czy jej zdolność jasnowidzenia trwa, czy też zwolna zanika pod wpływem miłosnego szczęścia. Balsamo nie śmiał jednak wystawiać tej jej zdolności na wyczerpującą próbę.
Niekiedy Lorenza mówiła doń ze słodką melancholią:
— Acharacie, ty myślisz o innej kobiecie, blondynce z błękitnymi oczami. Widzę to wyraźnie, jak w zwierciadle.
— Powinnaś więc wiedzieć, czy ją kocham.
— Wiem, że jej nie kochasz, ale myślisz o niej...
— Ach, nie, myślę tylko o tobie, ukochana — zapewniał ją Balsamo. — Przecież widzisz, że od dnia, w którym rozpoczęło się nasze szczęście, o wszystkim zapomniałem, porzuciłem politykę, naukę i pracę...
— To źle, bo ja mogłabym ci być we wszystkim użyteczna. Czemu nie mogłabym wesprzeć twojej potęgi, jak ustokrotniam twe szczęście?
— Bo chociaż jesteś piękna, nie poznałaś nauki. Niebo obdarza nas pięknem i miłością, ale wiedzy dostarcza tylko nauka.
— Dusza doświadcza wszystkiego i wszystko wie.
— Widzisz więc wszystko oczami duszy?
— Widzę i potrafię ci pomóc.
— I możesz doprowadzić mnie do odkrycia kamienia filozoficznego, ukochana?
— Tak, wierzę w to.
Wówczas Balsamo zaprowadził ją do swego laboratorium, nieczynnego od wielu dni.
Lorenza patrzyła bez zdziwienia na przedziwne przyrządy i urządzenia dogorywającej już alchemii i czyniła wrażenie, że znała wszystko.
— Chcesz wytwarzać złoto? — zapytała z uśmiechem.
— Tak, ale zaprzestałem doświadczeń i nie żałuję tego.
— I masz słuszność, ponieważ nie można wytworzyć złota.
— A jednak Daniel z Siedmiogrodu sprzedał Kosmie I receptę na zamianę metali.
— To było oszustwo.
— A Sas Payken, alchemik, który zamienił sztabę ołowiu w złoto, z którego wykuto monety i medal ku jego czci?
— I ten był tylko zręcznym szarlatanem, który użył do swojej sztuczki prawdziwego złota. Ty, Acharacie, masz pewniejszy sposób wytwarzania złota: przetapiać na sztaby bogactwo, które ci znoszą niewolnicy z całego świata.
Balsamo zamyślił się.
— A więc przemiana metali jest niepodobieństwem? A wytwarzanie diamentów?
— To co innego, bo wytwarzając diament nie zmienia się jednego tworzywa w drugie. Zmienia się tylko jego właściwości.
— Czy wiesz, czym jest diament?
— Wiem: skrystalizowanym czystym węglem. Balsamo osłupiał. Nieoczekiwane światło olśniło go.
— O Boże! — zawołał. — Zanadto jesteś dobry! Dosyć! Czy nie zagraża mi jakieś niebezpieczeństwo?
— Jestem twoja, ukochany, rozkazuj mi — podpowiadała Lorenza.
Balsamo wyprowadził ją z laboratorium, nie słysząc skrzypienia dochodzącego od strony sufitu.
— Czy zadowolony jesteś ze mnie? — spytała Lorenza, gdy znaleźli się w jej pokoju.
Balsamo odpowiedział twierdząco i popatrzył na Lorenzę z pewną obawą.
— O Boże! Omal nie zamordowałem tego anioła! — pomyślał. — Nie wierzyłem, że można być szczęśliwym i jednocześnie potężnym. Zapomniałem, że granice prawdopodobieństwa przekraczają horyzonty wytyczone stanem obecnej nauki. Myślałem, że to chimera, że nic nie umiem, gdy tymczasem nic nie umiałem...
Lorenza patrzyła na niego i uśmiechała się pogodnie.
— Lorenzo! — powiedział Balsamo. — Spełniło się więc tajemnicze przeznaczenie i oto stanowimy jedno. Boże, uginam się pod ciężarem Twoich dobrodziejstw!
Upadł na kolana przed Lorenza, objął ją i mówił dalej:
— Nie rozstaniemy się już nigdy. Będziesz mi pomagała w moich pracach. Z twoją pomocą ujrzę nie odkryte jeszcze tajemnice przyrody i nauki. O, jaki jestem szczęśliwy!
Lorenza ciągle uśmiechała się i odpowiadała na słowa kochanka płomiennymi pieszczotami.
— A jednak jeszcze wątpisz — mówiła cicho. — Wątpisz, abym mogła wyjść poza krąg naszej miłości i abym mogła widzieć poprzez przestrzenie. Pocieszasz się myślą, że jeżeli nie będę widzieć, zastąpi mnie ta blondynka, Andrea.
— Zgadłaś, jedyna — ustąpił Balsamo. — Czytasz moje myśli... Ale mam jeszcze jedną wątpliwość... Chciałbym wiedzieć, czy widzisz poprzez przeszkody materialne?
— Spróbuj, najdroższy.
— Daj mi więc rękę i chodźmy.
Wyprowadził ją w myśli poza mieszkanie i zapytał:
— Gdzie teraz jesteśmy?
— Na górze. Przed nami szeroka dolina przecięta rzeką, która płynie u podnóża zamku.
— Tak — potwierdził z radością Balsamo — tak, Lorenzo. To zamek des Maisons. Wejdźmy teraz do pawilonu, który zostawiliśmy po drodze. Co tam widzisz?
— W przedpokoju siedzi Murzynek dziwnie ubrany i zajada słodycze, obok salon. Nie ma w nim nikogo.
— Tak, to był Zamora. Chodźmy do buduaru.
— Buduar obity jest błękitnym atłasem w kwiaty... Leży tu na sofie kobieta.
— Czy znasz ją?
— Tak, to hrabina Dubarry.
— Ach, Lorenzo! Rozum tracę, to doprawdy ona. Co robi?
— Myśli o tobie. Coś jej obiecałeś...
— Co obiecałem?
—