Noce i dnie Tom 1-4. Maria DąbrowskaЧитать онлайн книгу.
babcia wyniosła ze swojego pokoju dywanik sprzed łóżka i chciała go wytrzepać. Ale zrobiło jej się słabo i poprosiła o to przechodzącą mamkę Józefę, która zawołała ze śmiechem:
– Rzeczywiście. Na tom się godziła, żeby starym próchnom posługiwać. Żeby może po nich brudy wynosić[187]?
Słowa te usłyszał w swoim pokoju Bogumił i natychmiast odprawił Józefę, wypłaciwszy jej, co było trzeba, naprzód. Babcia dostała ataku sercowego, pani Barbara była do głębi wzburzona.
– Cała się trzęsę – mówiła. – Że się też wcześniej tej baby nie wyrzuciło. Ona by jeszcze kiedy i chłopcu co zrobiła. Nie mogę odżałować, że dało jej się go karmić.
Józefa poszła wiązać swą pościel i szykować skrzynkę z rzeczami; za tą skrzynką, odsuniętą trochę od ściany, bawiły się akurat Agnisia i Emilka. Ujrzawszy je, mamka Tomaszka, niby nienaumyślnie, przycisnęła je skrzynką, tak że się o mało nie podusiły. Wszczął się krzyk, pani Barbara powiedziała do Józefy: – Zobaczycie, że skończycie w więzieniu – na co ona odrzekła:
– Nie wiadomo, kto pierwszy – i z tym poszła.
Tomaszkiem zajęła się teraz cicho i zręcznie Józia, Agnisi polecono opiekę nad Emilką. Tomaszka dokarmiano mlekiem krowy za pomocą butelki ze smoczkiem. Pił dobrze, ale stał się grymaśny, krzyczał po nocach i ciągle chorował na żołądek. Pani Barbara czasem aż żałowała odprawionej mamki.
– Diabłem była wcielonym, to prawda – utyskiwała – ale przynajmniej dziecko mi dobrze wyglądało.
Innym razem dreszcz trwogi ją przenikał.
– A może ona co temu dziecku zadała? Może jaki urok na nie ze złości rzuciła?
– Taka jesteś wykształcona i wierzysz w podobne rzeczy? – strofował ją Bogumił.
– Nie wierzę – odrzekła, ale nie mogła opędzić się tej myśli. Tym bardziej że i z babcią zaczynało być krucho. Znowu mówiła od rzeczy. Wciąż zapominała, że Józefę oddalono, i biadała:
– Nie chcesz mnie słuchać i trzymasz ją. Nikt mnie nie słucha, ale wspomnicie moje słowa. Ja mogę przysiąc, że ona tu dziś chodziła w nocy po sieni. Ona jeszcze kiedy weźmie i dom podpali. Ciągle się skrada i skrada.
Pewnego dnia Józia przyszła z kuchni i szeptem powiedziała do pani Barbary, że w kuchni jest kobieta ze wsi, która umie odczyniać złe uroki. I że jeśli Tomciowa mamka zadała co dziecku i starszej pani, to ona by może pomogła.
– Dajże spokój z głupstwami – obraziła się pani Barbara. – Żadnych znachorek nie chcę na oczy widzieć. Nie pozwalam.
A kiedy stropiona Józia odeszła, pani Barbara przywołała ją na powrót ku sobie.
– Czekaj no – zawołała – cóż ty jej powiesz?
– Powiem, że pani nie pozwoliła. Ale one się boją, że ona jest, jak to się mówi, znająca. I że jak się rozzłości, to jeszcze na nie co rzuci.
– Co za one?
– A w kuchni – szepnęła Józia. – Naścia z kucharką.
– Jeżeli się macie bać – rzekła pani Barbara z godnością – to sobie z nią gadajcie, ale niech ja o tym nic nie wiem. A co to za kobieta?
– Kolańska[188]. Ona jest matka tego Tomka, co służy za kościelnego. Co na niego wołają „mały”.
Pani Barbara nic na to nie odrzekła, a za chwilę wyszła pośpiesznie z domu. Spotkawszy w progu Bogumiła, powiedziała:
– Przyszła tam stara Kolańska i ma odczyniać uroki.
– Uroki? A ty pozwoliłaś? I gdzie tak biegniesz?
– Musiałam pozwolić, bo to wszystko się boi, żeby im czego nie zadała, jak się obrazi. Ale mnie to nic nie obchodzi. Idę do świń. Chodź ze mną, pokażę ci karmnika[189].
Bogumił poszedł z wahaniem.
– A nie lepiej być przy tym? – pytał zaskoczony.
– A co ja mam z tymi zabobonami wspólnego? – wzruszyła ramionami Barbara. – Chyba przez ciekawość, żeby się przyjrzeć ludowym obyczajom.
Na chwilę stanęła, zakolebała się tam i z powrotem, ale ostatecznie poszła do chlewów.
Stali przy zagrodzie tucznika, który siedział biały i ciężki, z różowymi uszami nawisającymi na oczy i niekiedy frasobliwie pochrząkiwał. Ale pani Barbara zdawała się nie myśleć o tuczniku.
– Wiem, że pomóc, to ma się rozumieć nie może – mówiła rozdrażniona – ale i nie zaszkodzi. A jeżeli zaszkodzi? Chodź, wracajmy. Jeszcze mi dziecko przełamią, zapomniałam powiedzieć, żeby go nie tykali.
Zawrócili, a pani Barbara szła tak prędko, że Bogumił nie mógł jej prawie nadążyć.
W kuchni siedziała piękna kobieta w czepcu. Miała wygląd dostojnej starej księżny, czarne bystre oczy i dobrotliwe usta, od których rozchodziły się naokoło promieniście nieznaczne zmarszczki. Jadła chleb z serem i piła kawę z garnuszka.
– Widać się rozmyśliła i nie odczyniała – pomyślała pani Barbara z uczuciem przykrego zawodu.
– Jak się macie – rzekła, a przyjrzawszy się bliżej, dodała: – Ja was znam. Widziałam was w kościele.
– No! – zawołała radośnie kobieta i wstawszy, skłoniła się ręką, cokolwiek się schyliwszy[190].
Pani Barbara pośpieszyła do pokojów i zapytała Józię z pretensją:
– Cóż, dałyście pokój z tym odczynianiem?
– Jak to? Odczynialiśmy – odparła Józia i opowiedziała, jak się wszystko odbyło.
– Na co wy się wdajecie w takie rzeczy? Uczeni ludzie już dawno dowiedli, że to są głupstwa – pouczała pani Barbara.
A gdy Tomaszek w dalszym ciągu mizerniał i chorował, mówiła:
– Widzicie, jak mu to odczynianie pomogło.
– Ja tam w to też nie wierzyłam – usprawiedliwiała się Józia. – Ale jak zaczęły gadać, to sobie myślę, a niech tam. Ciemny naród ma takie zabobony.
Po kilku tygodniach chłopiec się jednak poprawił, nabrał ciała i siły – a niebawem stał się mocny i zdrowy nie do poznania.
– A któż to wszelako sprawił, jeżeli nie Kolanicha – utrzymywano w kuchni. – Ona je dobro. A od razu nikt nie pomoże.
– Co wy mi tam bajecie – odpowiadała pani Barbara. – Był chory, bo zmienił pokarm, a teraz przyzwyczaił się już do mleka z butelki. Nad starszą panią też Kolanicha pakuły czy coś tam paliła, a nic jej od tego nie lepiej.
Właściwie pod niektórymi względami babcia się poprawiła. Cieleśnie była krzepka, bicia serca ustały zupełnie, dobrze jadła, dobrze trawiła, dobrze spała, ale rozmawiać z nią było już bardzo ciężko.
– Ty mnie słuchaj – mówiła na przykład do Barbary nosowym znaczącym szeptem, bo przy tym wciąż się bała, że ją ktoś podsłuchuje – zabieraj rzeczy i jedziem. Rodzice nie będą się gniewać.
– A jeśli będą? Nie ma co się tak śpieszyć – wstrzymywała ją pani Barbara. – Może ja lepiej najpierw do nich napiszę?
– Po co pisać – niecierpliwiła się babcia. – Zaręczam ci, że z upragnieniem na nas czekają. Ja przecież tam byłam dopiero co, nie rozumiesz? Może tydzień, może dziesięć dni temu byłam