Bal w San Francisco. Jennie LucasЧитать онлайн книгу.
wami już koniec?
– Kim jest ta kobieta?
– Czy to nowa miłość?
Dziennikarze zarzucili go pytaniami, które zbywał tajemniczym uśmiechem. Był przyzwyczajony do tego, że śledzą go wszędzie, od pałacu w Rzymie, przez jacht na Sardynii, aż do biurowca w San Francisco.
Trzymając mocno drżącą dłoń Lilley, wprowadził ją do wnętrza.
– Dzięki – Lilley uśmiechnęła się do niego. – To było… straszne.
– Naprawdę? Większość kobiet lubi być w centrum zainteresowania.
– No cóż. – Wzruszyła ramionami. – Ja akurat nie.
Alessandro nie mógł oderwać od niej oczu. Pragnął zsunąć ramiączka sukienki i wziąć w dłonie pełne piersi, a ustami ścisnąć twarde i sterczące sutki. Usłyszeć jej jęk…
Nie, powstrzymał natychmiast swoją rozbujaną wyobraźnię. Miał trzy zasady: żadnych podwładnych, mężatek ani dziewic. Na świecie było wystarczająco dużo wolnych kobiet, chętnych na niezobowiązujący romans, by trzeba było je łamać. Lilley była jego pracownicą. Poza tym właśnie złamano jej serce i to sprawiało, że była szczególnie bezbronna. Zbyt wiele komplikacji. Zbyt wielkie ryzyko. Lilley była poza jego zasięgiem.
A jednak, gdy tylko na nią spojrzał, czuł przypływ zakazanego pożądania.
Może te zasady są bez sensu, pomyślał. Może wybór pracownicy na kochankę to nie taki zły pomysł.
– Wyglądam jak idiotka, prawda? – spytała Lilley, czując na sobie jego badawczy wzrok.
Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy z własnego uroku? Dlaczego starała się go ukryć, zamiast wykorzystać na swoją korzyść, jak zrobiłaby każda inna kobieta? Czy to możliwe, żeby nie była świadoma tego, jak bardzo jest pociągająca?
– Jesteś przepiękna, Lilley – przyznał ze szczerym zachwytem.
Uśmiechnęła się do niego bezmiernie zawstydzona. Wyglądała jak wcielona niewinność. Mógł bez trudu poznać, co czuła. Emocje malowały się na jej twarzy. To musiała być jakaś gra, pomyślał zaskoczony. Nie mogła być przecież aż tak młoda i naiwna.
Swego czasu on także był ufny i pełen nadziei. Wiele, wiele lat temu. Lilley przywołała w nim uczucia, o których dawno już zapomniał. Wcale mu się to nie podobało.
– Naprawdę myślisz, że jestem ładna? – spytała bez cienia kokieterii.
– Jesteś prawdziwą pięknością, mała myszko – stwierdził, podnosząc jej dłoń do ust i całując dwornie.
– Nie możesz na mnie mówić po prostu „Lilley”?
– Przepraszam, to z przyzwyczajenia. Tak o tobie myślałem, gdy jeszcze byłem ślepy.
– W jednej chwili mówisz mi, że jestem pięknością, a w następnej, że jesteś ślepy? – spytała z żartobliwą przekorą.
Jej uśmiech był tak promienny, że trafiał mu prosto do serca.
– Twoja uroda jest w stanie oślepić każdego mężczyznę, cara. Powiedziałem ci, że wszyscy będą ci zazdrościć, gdy pojawisz się ze mną na balu, ale prawda jest taka, że to mnie będą zazdrościć.
– Zupełnie nieźle sobie radzisz, jeśli chodzi o prawienie komplementów – rzuciła, starając się przybrać nonszalancki ton.
Alessandro nie mógł uwierzyć, że kiedykolwiek mógł mieć wątpliwości co do atrakcyjności Lilley. Zresztą, było w niej coś więcej. Coś, co docierało do najgłębszych zakamarków jego duszy.
Duszy? Aż się uśmiechnął sceptycznie. Dusza. Co za dziwaczny pomysł. Doprawdy, pożądanie mieszało mu w głowie.
Co to tego zaś, że pragnął Lilley, był w pełni przekonany, ale oczywiście nie zamierzał się temu poddawać. Nie był niewolnikiem własnych zmysłów. Był dorosłym mężczyzną, szefem międzynarodowego koncernu i najwyższy czas, by przestał szukać przygód i się ustatkował. Oliwia Bianchi będzie doskonałą księżną. A kiedy już odziedziczy po swoim ojcu jedną z największych firm odzieżowych w kraju, Caetani Worldwide będzie mogło podwoić zyski, zarówno w Stanach, jak i w Europie. Nie kochał jej, zresztą Oliwia też go nie kochała, ale ich związek miał sens. Już był prawie przygotowany na to, by poprosić ją o rękę, gdy Oliwia przeciągnęła strunę.
Powinien był spodziewać się jej ultimatum. Właśnie skończył rozmawiać przez komórkę w limuzynie, w drodze do biura po spinki, których zapomniał wziąć z sejfu, gdy Oliwia, w doskonałym makijażu i eleganckiej sukni od projektanta, rzuciła się na niego niczym rozwścieczona kotka.
– Kiedy wreszcie zamierzasz mi się oświadczyć, Alessandro? Kiedy? Mam już dość czekania na to, aż się zdecydujesz. Tego wieczoru masz powiedzieć wszystkim o naszych zaręczynach, w przeciwnym razie szukaj sobie innej partnerki na ten twój bal!
Kilka minut później wysadził ją przed hotelem. Żadna kobieta, nawet tak doskonała jak Oliwia, nie będzie mu stawiać ultimatum.
A teraz, gdy Alessandro prowadził Lilley w stronę wejścia do sali balowej, czuł nieopisaną ulgę, że wciąż jeszcze jest wolnym człowiekiem. Tym bardziej że ten wieczór zapowiadał się na bardziej interesujący i zaskakujący, niż miewał ostatnio.
Trzymając Lilley blisko przy sobie, przystanął u szczytu schodów i spojrzał na salę wypełnioną gośćmi. Wszyscy patrzyli teraz na nich, a on poczuł, jak palce Lilley zaciskają się na jego dłoni. Nie była przyzwyczajona do tego, żeby być w centrum uwagi. Czuła się niepewna jak mała dziewczynka, którą za chwilę wszyscy zaczną krytykować. Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo brakowało jej wiary w siebie.
– Każdy z obecnych tu mężczyzn wiele by dał, aby znaleźć się na moim miejscu – wyszeptał.
– Dziękuję ci – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Alessandro prowadził ją przez tłum gości, witając się z gubernatorem, prezesami i członkami zarządu największych firm, a także przyjaciółmi, wśród których było wielu przedstawicieli europejskiej arystokracji. Mężczyźni chcieli znać jego opinię na temat stawek na giełdzie, a kobiety uśmiechały się kusząco i poprawiały włosy. Wszyscy też z zaskoczeniem przypatrywali się Lilley.
Alessandro obejmował ją przez cały czas, a ten niewinny dotyk wzbudzał w nim emocje, które coraz trudniej mu było powstrzymywać. Miał ochotę zabrać ją jak najprędzej z tego balu i zawieźć gdzieś, gdzie mogliby być zupełnie sami. Choćby do jego willi w Sonomie, gdzie było przynajmniej z dziesięć sypialni.
– Wasza wysokość – przewodnicząca komitetu dobroczynnego ukłoniła się z odpowiednią rewerencją – czy zechciałby książę powiedzieć kilka słów na otwarcie balu?
– Oczywiście – odpowiedział z wprawnym uśmiechem. – Za chwilę.
Pochylił się w stronę Lilley i pocałował ją delikatnie w policzek.
– Dziękuję, że tu ze mną przyszłaś.
Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu, a Alessandro miał wrażenie, że oczy Lilley robiły się coraz większe. Pragnienie wzięcia jej w ramiona narastało w nim coraz gwałtowniej. Jeszcze trochę, a nie mógłby się powstrzymać przed pocałunkiem. Musiał się zmusić, by się od niej odsunąć.
– Przepraszam cię na chwilę – powiedział, starając się kontrolować swoje emocje.
– Oczywiście. Rozumiem – odpowiedziała słabo. Policzek wciąż palił