Dwór pod Czerwonymi Makami. Andrzej F. PaczkowskiЧитать онлайн книгу.
się, wypił wino i odszedł, zamykając cicho drzwi. Oboje wiedzieli, co to oznacza: Olesia nie opuści dworu.
Mijały długie tygodnie. Czas rozwiązania Olesi zbliżał się. Kiedy wreszcie nastał czas porodu, Janina nie wytrzymała stresu i spakowała rzeczy.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał Antoni.
– Jadę do Krakowa. Do rodziców.
– Na jak długo?
Odwróciła się gwałtownie, nagle przestając wrzucać rzeczy do walizki i zatrzymując się w pół ruchu.
– Nie udawaj, że cię to obchodzi! Oboje wiemy, że gdybym nie wróciła, byłoby to najlepszym rozwiązaniem.
– Nie wygaduj głupstw, na miłość boską!
– Tylko nie odgrywaj przede mną kochającego męża!
Wyszedł. Janina dokończyła pakowanie i spojrzała przez okno, gdzie stał zaprzęgnięty koń.
– Chodź, kochanie – zwróciła się do córki. – Jedziemy do babci i dziadka.
Wsiadła z dzieckiem do powozu i nie obejrzała się ani razu. Nie widziała więc wyrazu strapionego wzroku Antoniego, patrzącego w ślad za nimi.
Jak tylko zniknęli za zakrętem, zrobiło jej się niedobrze. Kazała zatrzymać powóz i wyskoczyła. Zwymiotowała i trochę się uspokoiła. Krople potu wystąpiły na czoło. Co to się z nią działo? Na powrót zajęła miejsce i ruszyli. A potem jej twarz zbielała jeszcze bardziej. Zaczęła obliczać i przed jej oczami pojawił się tamten fatalny moment, kiedy to upokorzyła się przed mężem i doszło pomiędzy nimi do niefortunnego zbliżenia. Ale to chyba niemożliwe, przecież to był tylko jeden raz i… A jednak gorzkiej prawdy nie dało się uniknąć: musiała być w ciąży.
Kiedy przyjechała do Krakowa, czuła się w mieście wyobcowana. Tyle lat tu nie była. Od dnia ślubu życie spędzała na wsi, nie wiedziała, że aż tak wszystko się zmieni. To znaczy właściwie nic się nie zmieniło, tylko jej oczy jakby widziały rzeczy inaczej. Ci ludzie, ten zgiełk, konie, gołębie… Nagle tego wszystkiego jakby było zbyt wiele, zakryła twarz dłonią i wybuchnęła płaczem. Co to się z nią porobiło? Dlaczego tak zdziwaczała? Jeszcze zanim dotarła do bramy wjazdowej, chciała wracać. Wiedziała jednak, że w domu też nie była na miejscu. Tutaj w Krakowie czuła się wyobcowana, a to jej noga jeszcze nie stanęła na miejskiej ziemi.
– Zatrzymaj się! – krzyknęła do parobka.
Zrobił, co kazała, i zeskoczyła z powozu. Wzięła dziecko w ramiona.
– Jedź do rodziców. Muszę się przejść. Powiedz, że za chwilę wrócę.
Parobek skinął głową i bez słowa wykonał zadanie. Ona tymczasem ruszyła szybkim krokiem w stronę rynku. Ciągnęła dziecko tak mocno, że nie nadążało, aż wreszcie mała zaczęła krzyczeć. Dopiero teraz się opamiętała.
– Przepraszam, kochanie. – Ucałowała dziecko, przytulając.
W jej głowie tyle spraw się zebrało, że nie wiedziała właściwie, o której z nich powinna pomyśleć najpierw. Jej suknie szurały po ziemi, kiedy zbliżała się do kościoła mariackiego. Zauważyła, jak jej ubranie różni się od ubrań doskonale odzianych kobiet. Przecież od lat nie kupowała żadnych nowych rzeczy! Jak bardzo na tej wsi zgnuśniała, pomyślała gorzko. I na co to wszystko?
W kościele było cicho i chłodnawo. Przeszła do pierwszej ławki i usiadła.
– Musimy się pomodlić – powiedziała z bladym uśmiechem.
Mała automatycznie złożyła ręce do modlitwy, jak ją tego nauczyła matka. Sama Janina poszła w jej ślady i zamykając oczy, zwróciła się do Boga:
– Boże miłosierny, Ty widzisz, co się ze mną dzieje. Jak bardzo moje życie się pogmatwało. Daj mi siły, abym mogła iść dalej. Tak bardzo czuję się samotna w tym świecie. Nie tak to sobie wyobrażałam. Czuję się, jak ogarnięte paniką zwierzę przed zabiciem. Daj siły, o Boże. Nie odtrącaj jeszcze Ty, bo bym tego nie zniosła.
Potem wyszły z kościoła i z lekkością na sercu i duszy mogła wreszcie spojrzeć rodzicom w oczy.
– Zmarniałaś – powiedziała matka na powitanie.
– Mogę wejść do środka? – zapytała niepewnie.
Matka popatrzyła wymownie na małą Wandę.
– Skoro już tu jesteś…
Skąd w niej ten nagły chłód?, zastanawiała się od momentu wejścia i z minuty na minutę traciła pewność siebie. Rodzice zawsze bardzo ją kochali, a teraz nagle wyrósł przed nimi niewidzialny mur. Ojciec nawet nie przyszedł się przywitać.
Usiadły przy okrągłym stole. Gorąca, dopiero co zaparzona herbata parowała w świetle dnia. Głośno tykał zegar wiszący na ścianie i tylko on przerywał niezręczną ciszę.
– Dlaczego przyjechałaś? – Matka nagle wstała, przeszła przez pokój i spojrzała w okno.
– Długo się nie wiedzieliśmy… – odparła niepewnie, ponieważ zimno, jakim emanowała matka, była niezrozumiałe. Zaczynała się denerwować. Dziwna atmosfera nie wróżyła niczego dobrego.
Matka się nie odezwała. Nawet się nie poruszyła.
Janina była coraz bardziej zbita z tropu.
– Nie odwiedzacie mnie. Nie odpisałaś na ostatnie listy. Ja… – Nagle zebrała się w sobie. – Czy coś się stało?
– Ty mnie o to pytasz? – Matka wreszcie na nią spojrzała. – Powinnaś wiedzieć najlepiej, co się stało.
Janina nie wiedziała, o co chodzi.
– Nie rozumiem…
– Gdzie jest twój mąż? – zapytała matka, mrużąc oczy.
– W domu. Jest wiele pracy przy obejściu…
Nastąpiło przeczące kręcenie głową.
– Komu chcesz zamydlić oczy? Nie tak cię wychowaliśmy. Postawmy sprawę jasno, nie traćmy czasu na owijanie w bawełnę. Miejmy dla siebie chociaż odrobinę szacunku.
– Ja naprawdę…
Matka uniosła rękę w górę.
– Wiemy wszystko. Upadłaś tak nisko, że ojciec nie potrafi znieść twojego widoku. Pozwalać, by kochanka, tak niskiego stanu, żadnego właściwie, by taka… kobieta zajęła twoje miejsce w domu! Jak śmiesz tu jeszcze przyjeżdżać i nas obrażać!? – ostatnie słowa niemalże wypluła.
Twarz Janiny pokryła się szkarłatem. Przycisnęła do policzka dłoń, by stwierdzić, czy czasem się nie pali.
– Nikt nie zajął mojego miejsca…
– Dotarły do nas plotki – przerwała matka. – Z początku nie wierzyliśmy własnym uszom. Plotki jak to plotki, pojawią się i wkrótce znikają. Wiadomo, jak to ludzkie gadanie. Ale nie znikały, tylko się nasilały. Sprawdziliśmy, co się dzieje. Kiedy ojciec dowiedział się, jak się sprawy mają, zamknął się w pokoju i nie wychodził przez parę dni. Taki wstyd sprowadzić na rodzinę!
Janina drgnęła. Wnet przypomniała sobie wizytę tamtego dziwnego człowieka, podróżnego z Krakowa, wypytującego ją o życie. A więc to był szpieg rodziców, a ona go jeszcze nakarmiła…
– Nie ja ponoszę winę za to, co robi Antoni – W jej oczach pojawiły się łzy. – To znaczy…
Matka doskoczyła do niej z sykiem.
– Nie ty? A kto? Może ja jestem winna? Jeżeli kobieta nie jest w stanie utrzymać męża przy sukni… to co z ciebie za żona? Jak mogłaś do tego