Dwór pod Czerwonymi Makami. Andrzej F. PaczkowskiЧитать онлайн книгу.
przygotowywaniu potraw.
Pewnego dnia do dworu zawitał gość z Krakowa. Był to człowiek rosły, z wydatnym brzuchem o nieco chytrym spojrzeniu i małych oczkach, co nie budziło sympatii, ale został dobrze przyjęty. Posilił się, porozmawiał, potem wypytywał o życie we dworze. Rozglądał się też na wszystkie strony, ale Janina stwierdziła, że to z powodu piękna ich domu i jego dobrego położenia, więc nie dziwiło jej to. Wielu ludzi reagowało w ten sposób. Parę razy zagadnął kucharkę, której postanowił podziękować za pyszny obiad, a na samym końcu dojrzał w oddali Olesię z brzuchem, śmiejącą się z Antonim, na jednej z ławek za domem.
– Służące, jak widzę, po domowemu traktujecie. – Popatrzył na nią, jakby ją chciał sprowokować do mówienia, bądź do zdradzenia tajemnicy.
Zmieszała się.
– Tak. Olesia jest dla nas prawie jak rodzina…
– A to jej mąż pewnie?
– Niezupełnie. To mój mąż.
Długo na nich patrzył.
– Bardzo, jak widzę, się o nią troszczy…
Janina odciągnęła go wreszcie od tematu i zaprowadziła do powozu. Kiedy odjeżdżał, pomachał na pożegnanie. Po jego wizycie pozostał pewien niesmak, ale wkrótce o tym zapomniała.
Jednego dnia roztargniona matka weszła do kuchni akurat w momencie, kiedy mała, cała umorusana od mąki, próbowała lepić pierogi.
– Dlaczego mi dziecko do takich prac przyuczacie? – zapytała ostro.
Olesia nie wiedziała, co odpowiedzieć, ponieważ nigdy wcześniej nie przeszło jej przez myśl, że robi coś złego.
– Czy wy z niej chcecie nową służącą zrobić?
– Nie. Dla małej to zabawa i…
– Niech mi Olesia jej więcej do takich prac nie zaprzęga – przerwała ostro. – Już więcej nie życzę sobie tego widzieć. Niech Olesia zapamięta.
Służąca kiwnęła głową zaróżowiona na twarzy. Spuściła wzrok.
– Umyjcie to dziecko, przecież tak nie może wyglądać. – Nakazała i odeszła.
W tym samym czasie matka zaczęła zamykać się w sobie. Im większy stawał się brzuch Olesi, tym mniej wychodziła z pokoju. Kiedy zdarzało się, że się spotykały zupełnym przypadkiem, zerkała na jej brzuch, a potem szybko odwracała wzrok.
– Ja tego dłużej nie zniosę! – krzyczała jednej nocy do męża. – Dlaczego ona po całym dworze jak jakaś pani, chodzi? Czy ja się w tym domu nie liczę?
– To nie tak… – Próbował reagować.
– Nie tak? A jak? Przecież my już ludzi nawet do domu nie zapraszamy! Ja już nie mogę patrzeć obcym w twarz, ponieważ boję się, że wyczytają z moich oczu to poniżenie, w jakim muszę żyć!
Chodziła po pokoju tam i z powrotem, co chwila zasłaniając twarz rękami i wybuchając płaczem.
– Olesia panoszy się po całym domu. Dziecko mi do robót chłopskich przyucza, jak wieśniaka jakiego! Afiszuje się z brzuchem, a ludzie nas palcami wytykają! Cały Imielin aż huczy od plotek!
– Nie unoś się niepotrzebnie. Nikt nas palcami nie wytyka.
– Nikt! Nikt? Co ty tam wiesz. – Machnęła ręką. – Ty już dawno zdziwaczałeś, do robót przy domu się przywiązałeś. Popatrz tylko jak ty chodzisz ubrany! Kiedy ty ostatni raz w mieście byłeś? Kiedy? Czy ty wiesz, człowieku, jak wyglądają ludzie? Jak żyć potrafią?
– Moja praca jest bardzo potrzebna we dworze.
– We dworze! We dworze! Jezus Maria, zawsze tylko ten dwór. Ty i mnie wziąłeś sobie tylko dlatego, aby ten przeklęty dwór utrzymać w dobrym stanie!
Nie zauważyła, jak wielki ból mu tymi słowami sprawiała. Skrzywił się tylko, ale nic nie powiedział.
– Ojciec przestał przyjeżdżać, ale co się tu dziwić, jak ty gnojem od rana do nocy śmierdzisz? Przecież tego się nawet znieść nie da. Jak ta Olesia… zresztą nie, ja się już nie dziwię. Ja wcale…
Otworzyła nagle szeroko okno i oparłszy się o parapet, zaczęła wdychać głęboko powietrze.
– Co się to porobiło? Dlaczego się to stało?
– To akurat doskonale powinnaś wiedzieć – powiedział oschle i nalał sobie czerwonego wina.
– Więc to ja jestem temu wszystkiemu winna? Ja?
– Tego nie powiedziałem…
– Ale jednak to zasugerowałeś!
– Nie próbuj przekręcać. Nie wywijaj kota ogonem.
– Ale czy nie rozumiesz, człowieku, że już mam tego dosyć? – Dopiero gdy wypowiedziała te słowa na głos, zrozumiała, że naprawdę tak jest.
Nagle jakby coś wpadło jej do głowy. Podbiegła do niego, suknie zaszeleściły, upadła na kolana i zaczęła całować jego spracowane ręce. Lata ciężkiej pracy uczyniły z niego silnego, umięśnionego mężczyznę. Mięśnie grały pod skórą przy każdym ruchu, tak że z trudem przychodziło nie patrzeć na niego i nie odczuwać pożądania. Jego zapach przyprawiał ją o utratę zmysłów, łóżko od lat już nim nie pachniało.
– Proszę… Proszę, Antoni, Antoniczku mój, niech Olesia z tego domu odejdzie. Przecież dla nas dwóch tu nie ma miejsca!
Odsunął się trochę nie przyzwyczajony do takiej tkliwości. Ona jednak na kolanach posunęła się za nim do przodu i gładziła nadal ręce i całowała, a po jej policzkach płynęły jak grochy wielkie łzy.
– Proszę cię. Tylko o to jedno cię proszę. Niech opuści to miejsce.
Przytuliła się, obejmując go w pasie i wdychając nozdrzami woń jego ciała.
– Ja widziałam… – Nagle zaczęła szeptać gorąco, porywczo. – Ja widziałam coś z nią nad stawem robił. Często was obserwowałam…
Drgnął i spojrzał na nią. Tego się nie spodziewał.
– Może jednak będę mogła spróbować być ci taką żoną, jak zechcesz? Już tyle lat ze sobą nie byliśmy… tylko niech Olesia odejdzie, błagam. Damy jej wyprawkę, dziecko spokojnie gdzieś w dostatku urodzi. Zakończy się ten cały wstyd i hańba naszej rodziny.
Nagle wstała. Popatrzyła w okno. Chwyciła go mocno za rękę i pociągnęła w jego stronę. Szedł posłusznie.
– Popatrz. Widzisz? Słońce zachodzi, ale przecież jeszcze doskonale je widać. Będziemy jak te maki czerwone, które zakwitają na tych łąkach i wokół domu, tak i my na nowo żyć spróbujemy…
Patrzył oszołomiony. Kochał ją bardzo. Nie brał jej przecież jak jakiegoś towaru tylko dla pieniędzy, jak przed chwilą zasugerowała. Tęsknił do jej ciała. Ona.... nie było się czemu dziwić, była zupełnie inna niż Olesia. Jej zapach go oszałamiał. Patrzył na delikatną skórę, na świeżo umyte włosy, doskonale zresztą ułożone na głowie. Miała taką smukłą kibić. Była wiotka, taka delikatna, może nawet nie była stworzona do rodzenia, a tylko do podziwiana jak kwiat egzotyczny, jak cud natury.
Chwycił ją mocno i wpił się w jej usta. Zaczął ją całować, ręce sunęły wzdłuż ciała i najpierw zawędrowały do pełnych piersi, a następnie w zupełnie inne miejsce. Podniósł jej suknię i szarpnięciem ściągnął majtki, wkładając chropowate palce do wilgotnych obszarów jej ciała. Z początku jęknęła przestraszona, potem zalała ją fala przyjemności i jak on, straciła głowę, poddając mu się.
Rozpiął spodnie i podniósł ją,