Dwór pod Czerwonymi Makami. Andrzej F. PaczkowskiЧитать онлайн книгу.
przecież gorzkich łez.
Płakała jakąś chwilę, zanim uzmysłowiła sobie, że nie jest jedyną osobą płaczącą w tym pokoju. Mała Wanda rozdzierająco zawodziła, domagając się opieki matki. Janina podeszła i wzięła małą na ręce. Dziecko od razu się uspokoiło. W tym samym momencie kobieta uświadomiła sobie, co trzyma w rękach. To dziecko, mała Wanda, nie było zwykłym dzieckiem. Był to dar. Dar od Boga. Dla niej. Aby w spokoju i w zdrowiu mogła przeżyć to życie, aby nie zwariowała i udało jej się być silną, jak na matkę przystało. To dziecko zesłano jej z góry, by się o nie troszczyła i kochała. By przelała na niego całą miłość, ponieważ miłości od męża już nie mogła oczekiwać. Zbyt wiele ich dzieliło. A to, co się zepsuło, już nie nadawało się do naprawienia.
To od tego momentu Janina jeszcze bardziej zżyła się z dzieckiem. Oddała mu się cała. Świata poza nim nie widziała.
– Ty mnie nigdy nie zdradzisz – szeptała. – Ty zawsze będziesz ze mną, a ja z tobą. Mama nigdy cię nie opuści.
Powtarzała jej to niemalże każdego dnia. Aż do szóstego roku życia.
– Wtedy mnie zdradziła – powiedziała kobieta, gorzko przełykając ślinę.
– Co się stało?
Milczała dłuższą chwilę, aż kiedy już straciłem wiarę, że cokolwiek jeszcze powie, odezwała się:
– Była słaba.
Nie za bardzo zrozumiałem. Słabość przecież można odbierać na tyle sposobów.
– Chce pani powiedzieć, że jej zdrada wyszła ze słabości?
– Dokładnie. – Przytaknęła.
– Nie rozumiem.
– Umierając, gardziła sobą, a mnie naznaczyła na całe życie. Kiedy umarła, nie było dla mnie większego strachu na świecie niż słabość.
– Słabość rozumiana w jakim sensie?
– Do tego jeszcze dojdziemy…
Przyglądałem jej się chwilę. Czekałem na kontynuację opowieści.
– Żyłam właściwie nigdy nie opuszczana przez matkę. Kiedy spotykałyśmy ojca, patrzyłam ciekawie, ale z pewnym strachem, ponieważ wstydziłam się. Małe dzieci tak miewają, że widząc kogoś, z kim nie mają wiele wspólnego, po prostu są onieśmielone. Dopiero z czasem onieśmielenie mija i potrafią się otworzyć. Ja nigdy nie otworzyłam się przed ojcem, ponieważ nasze spotkania bywały zbyt krótkie.
– Chodź do tatusia. – Antoni wyciągał do małej wielkie ręce, uśmiechając się zachęcająco, nie wiedząc jednak, że jego uśmiech, odkrywający biały mocne zęby, onieśmiela dziecko.
Mała trzymała się spódnicy matki i po chwili patrzenia w oczy ojca, wyciągała do niej ręce, dopraszając się wzięcia na ręce. Jeżeli matka czasem zwlekała, mała wybuchała płaczem.
Antoni nie lubił, kiedy mała płakała w jego obecności. Nie z tego powodu, żeby nie lubił płaczących dzieci, ale z tego, że mała płakała wtedy, kiedy on tak bardzo chciał ją przytulić i wziąć na kolana.
Czuł się wtedy nieswojo. Rosła w nim złość.
– Uczysz ją nienawiści do mnie! – oskarżył żonę pewnego razu.
– To nieprawda! – oburzyła się.
– Ale przyzwyczajasz ją za bardzo do siebie, to musisz przyznać.
– To zupełnie naturalne! Jestem przecież matką! Do kogo, jak nie do mnie, miałaby być przywiązana?
– Może do ojca? – Prychnął. – Czy dzieci nie bywają też przywiązane do ojców?
Milczała. Wolała nie odpowiadać na jego pytania, aby go jeszcze bardziej nie prowokować. Wstał i przechadzał się nerwowo po pokoju. Była niedziela wieczorem. Zegar tykał głośno, wyznaczając sekundy i oznajmiając uciekające życie. W izbie było jeszcze dosyć słońca, aczkolwiek był już wieczór.
– To dziecko zdziwaczeje – zakomunikował wreszcie. – Trzeba je nauczyć życia. Nie może się trzymać przez całe życie twojej spódnicy.
– Mówisz tak, ponieważ mi zazdrościsz! – krzyknęła, wymierzając w niego palec wskazujący.
– Niby czego?
– Tego, że kocha mnie bardziej niż ciebie!
– Ty czarownico! Gdybyś nie była matką mojego dziecka, to…
Podniosła dumnie i wyzywająco głowę w jego kierunku.
– To co?
Zacisnął pięści.
– Jestem ojcem. Rozkazuję ci, żeby Olesia przejęła również opiekę nad dzieckiem. Aby z nim więcej czasu spędzała. Do ludzi od czasu do czasu zaprowadziła. Bo zupełnie zdziwaczeje!
– Nie pozwolę!
– Będę nalegał!
– Nie chcę, żeby taka kobieta jak ona, zajmowała się moim dzieckiem.
Drgnął.
– Taka? Niby jaką to kobietą jest Olesia według ciebie?
– Z pewnością nie taką, która powinna mieć wpływ na moje dziecko!
– Uważam, że to twój wpływ na małą jest zły!
– Nie! Ja… ja nie pozwolę!
Walnął pięścią w stół.
– To cię przymuszę!
Pierwsze rozdzielenie małej z matką odbyło się krzykliwie i boleśnie. Janina nie chciała jej wydać na opiekę Olesi nawet na pół godziny. Zaś mała krzyczała strasznie, kiedy odbierano ją z rąk matki. Antoni jednak był nieugięty.
– Przejdziesz się z nią po sadzie. Pokażesz jej, jak ludzie zbierają owoce, zerwiesz śliwkę, jabłko, cokolwiek. Nich mi to dziecko tylko z nią w domu nieustannie nie siedzi, bo jak nic zdziwaczeje.
– Nie zabierajcie mi dziecka! – krzyknęła Janina rozdzierająco i popadła w płacz, osuwając się na krzesło i zasłaniając oczy rękami.
– Nie histeryzuj, kobieto! Olesia przechadza się z małą tylko po ogrodzie.
– Tylko po ogrodzie! – zawołała i po chwili zaczęła się śmiać, by wkrótce przejść w nowy płacz. – Wy mi chcecie odebrać dziecko!
Wstał gwałtownie i wyszedł z pokoju, pozostawiając ją samą.
– Miałam wtedy trzy lata – odezwała się kobieta, znowu patrząc niewidzącym wzrokiem gdzieś w przeszłość. – Na zawsze zapamiętałam tamto zdarzenie. Płakałam przez cały czas pobytu z Olesią, bo jakkolwiek opiekowała się mną na początku, to później broniono jej dostępu do mnie. Bałam się jej. Chciałam wrócić do matki, nie rozumiejąc, dlaczego cała ta tragedia się działa, z jakiego powodu odbierano mi rodzicielkę, do której byłam tak mocno przyzwyczajona, jak później nie byłam już do nikogo…
– To musiało być naprawdę ciężkie przeżycie, jeżeli zapamiętała je pani aż do teraz.
Pokiwała głową.
– I takie było. Nie zatarło się w pamięci jak inne zdarzenia. Nadal jest żywe.
– Co było dalej?
– Przechadzki z Olesią zdarzały się teraz częściej, aż wreszcie pogodziłam się z tym. Zaczęłam się przyzwyczajać. Olesia należała do spokojnych i dobrych ludzi, dobrze patrzyło jej z oczu. Kiedy przypominam to sobie z odstępem czasu, doskonale rozumiałam, z jakiego powodu ojciec się z nią zadawał. Nie należała do lepiej urodzonych, nie