Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań. Agnieszka KrawczykЧитать онлайн книгу.
jest przyjaciółką Julii? Wyglądacie podobnie – stwierdziła dziewczynka, na co kobiety uśmiechnęły się. Mimo że Lucyna była wysoką, postawną blondynką i daleko jej było do artystycznego stylu Julii, rzeczywiście można było dostrzec pewne, ledwie uchwytne pokrewieństwo. Być może składało się na to podobne postrzeganie świata, a może po prostu – powinowactwo dusz. Obie były szczere i bezpośrednie, co miały w sercu, od razu znajdowało się na języku.
Agata nalała herbaty do filiżanek i usiadła przy nich.
– Taki spokojny wieczór – powiedziała. – Aż trudno uwierzyć, że tyle się dzieje wokół nas. Myślałam, że to lato spędzimy pracowicie, ale trochę monotonnie.
– Nic z tych rzeczy, jak widać – oceniła Julia. – A jak przygotowania do wystawy Ady?
Agata westchnęła. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować w tej sytuacji. Wernisaż miał się odbyć za niespełna dwa tygodnie. Trwały ostatnie prace, w zasadzie wszystko było zapięte na ostatni guzik. W tych dniach przekazała obrazy matki domowi kultury, który już przygotowywał je do montażu na specjalnych stojakach. Oczywiście, nie mogła się teraz wycofać, ale niesmak związany z cichą wojną z burmistrzową był duży.
– Trudna sprawa – doszła do wniosku Lucyna. – Myślę jednak, że powinnaś zachowywać się tak, jak gdyby nigdy nic. Wiem, że to trudne, ale trzeba rozdzielić te dwie kwestie. Wystawa twojej matki to ważne wydarzenie dla was wszystkich, no i także forma uczczenia jej pamięci, więc nie można z tego zrezygnować.
Agata skinęła głową.
– Mam nadzieję, że weźmiesz udział w wernisażu? Będzie mi bardzo miło. Zaraz przyniosę zaproszenie – Niemirska znowu poszła do herbaciarni i po chwili wróciła z eleganckim kartonikiem.
Lucyna przyjrzała się pięknej reprodukcji Blasku poranka i pokręciła głową.
– Prawdziwy talent. Widziałam kartki pocztowe w herbaciarni. To także reprodukcje obrazów twojej mamy?
– Tak. Klientki mi to doradziły. Zrobiłyśmy trochę na próbę, nieźle się sprzedają.
– Dobrze sobie radzicie. Tak trzeba żyć. Radzić sobie, nie żądać złotych gór, być zadowolonym ze swoich osiągnięć. Dostrzegać szczęście w drobnej chwili – Lucyna dopiła herbatę i podniosła się z fotela. – Pójdę już do siebie. Jutro, jak to mówią, też jest dzień. Dziękuję za kolację i zaproszenie na wernisaż.
– To my dziękujemy – zapewniła ją Agata. – Wreszcie widzę światełko w tunelu.
– Wiesz, Agata, jak to mówią – oby to nie był pociąg – roześmiała się Lucyna, żegnając się serdecznie z Julią.
Księżyc właśnie pochylił się nad herbaciarnią „3 Siostry i 3 Koty”, odbijając się w stojącej przed Tosią filiżance z herbatą. Dziewczynka zaplotła ręce na piersiach i poczekała, aż Kocio wygodnie ułoży się jej na kolanach. Teraz wreszcie wieczór się dopełnił.
5
– Lekarstwa, badania i oszczędzanie się! Co to ja, emerytka jestem? – oburzała się Daniela, gdy siostra odbierała ją następnego dnia przed południem ze szpitala w Cieplicach. Badania nieco się przedłużyły i Daniela zdążyła się już poskarżyć na ich uciążliwość ortopedzie, doktorowi Popławskiemu, który przy okazji obejrzał jej rękę.
– Szczerze mówiąc i mnie nie podobały się te pani zawroty głowy – powiedział Popławski, gdy mu już zrelacjonowała przyczyny swego kolejnego pobytu w szpitalu. – Nie jestem specjalistą, ale podejrzewałem, że to może być problem kardiologiczny, tylko pani uporczywie nie chciała się badać.
– Po co ja mam się badać, doktorze, skoro jestem zdrowa? Badają się chorzy.
– Jak widać, wcale nie jest tak do końca, prawda?
– No może do końca nie, ale chora też nie jestem, prawda?
Tak się przekomarzali, gdy do szpitala przyjechała Agata. Od razu zagadnęła Popławskiego o Jakuba. Ordynator ortopedii zmarszczył brwi.
– Jestem optymistą… Pan Borkowski robi duże postępy. Ta terapia usprawniająca, którą stosują w Zakopanem, naprawdę może zdziałać cuda.
– Rozumiem, że jest jakieś „ale” – domyślnie powiedziała Agata.
Doktor kiwnął głową.
– Obawiam się nieco jego ambicji, choć wiem, że to może dziwnie brzmieć. O ile dobrze zrozumiałem państwa wcześniejsze opowieści, to pan Jakub studiował w Stanach i robił tam karierę zawodową, prawda?
– Tak, była bardzo obiecująca, ale przerwał ją ten wypadek – wtrąciła Daniela.
– No właśnie. Podejrzewam, że on podchodził do studiów bardzo ambicjonalnie, wszystko traktował jako element rywalizacji, musiało mu wychodzić. Teraz też chyba włączył mu się taki tryb morderczego podejścia do wyzwań. Ja to znam, to się także zdarza wśród ambitnych lekarzy – roześmiał się nerwowo. – Tak się traci rodziny… Ale wracając do Jakuba… On nie powinien w taki sposób myśleć o swoim zdrowiu. Rehabilitacja to jest proces, a nie wyścig. Postępy mogą być skokowe, a potem długo nie następuje progres. Pewnych rzeczy się nie da przewidzieć, zmierzyć, zaplanować, to jest mozolna walka czasem o utrzymanie formy, konkretnego wyniku na stałym poziomie, żeby móc za chwilę ruszyć do przodu.
– Może powinien porozmawiać ze specjalistą? – podsunęła Agata.
– Sęk w tym, że on nie chce – westchnął Popławski. – Uważa, że sam sobie doskonale ze wszystkim poradzi, a ja widzę, że brak spektakularnych wyników denerwuje go. Na razie się nie zniechęca – wręcz przeciwnie, pan Jakub wykonuje wszystkie ćwiczenia ze zdwojoną determinacją – ale właśnie to może okazać się zabójcze. Forsowanie organizmu nic nie pomoże. Tylko systematyczna praca da efekt. Obawiam się niestety, że to jest taki pacjent, który gdy nie osiąga zamierzonych rezultatów w wyznaczonym przez siebie czasie, to uznaje całą terapię za nieskuteczną. I może chcieć ją przerwać. To byłaby porażka całego leczenia, które po prostu wymaga cierpliwości.
– Pogadam z nim – powiedziała Daniela. – Nie mam pojęcia, czy cokolwiek wskóram, ale spróbuję. Odnoszę czasami wrażenie, że obcuję z szaleńcem. Jakub, gdy się na czymś zafiksuje, staje się nieobliczalny. Kiedy jest nieznośny, to do samego szpiku kości, tak że trudno go znieść. Gdy się nie chce leczyć – nie sposób go na to namówić. Kiedy zmienia decyzję, jej konsekwencje mogą okazać się wręcz zabójcze.
– Silny człowiek po prostu – Popławski się uśmiechnął. – Może to właśnie jego największa zaleta? Boję się jednak, żeby sobie tym nie zaszkodził.
– On sobie stale czymś szkodzi – mruknęła Daniela z przekąsem. – Jedziemy, doktorze, i proszę pamiętać, że obiecał nas pan odwiedzić w herbaciarni. Czekam z deserem „Marzenie Chirurga-Ortopedy” – jak pan widzi, zmodyfikowałam nazwę na pańską cześć.
– W takim razie muszę przyjechać jak najprędzej, czuję wielką odpowiedzialność – roześmiał się Popławski, a Agata sięgnęła do torebki.
– Mam dla pana zaproszenie na wernisaż prac mamy. Na pewno by się ucieszyła, gdyby pan zechciał przyjść.
Na twarzy lekarza odmalowało się zaskoczenie.
– Wernisaż? Organizują panie wystawę? To wspaniale. Wspominałem o tym obrazie pani matki, który sprzedaliśmy na licytacji? Pamiętam, że nawet dopytywała się pani, kto go kupił, pewnie chodziło o tę wystawę. Chciała pani zapewne dotrzeć do właściciela,