Эротические рассказы

Początek. Дэн БраунЧитать онлайн книгу.

Początek - Дэн Браун


Скачать книгу
prewencyjne. Nie mogę wykluczyć, że podejmiemy działania wyprzedzające i sami ogłosimy pańskie ustalenia, przedstawiając je w dyskredytującym świetle, żeby zapobiec niewyobrażalnym szkodom, jakie zamierza pan wyrządzić światu. Najwyraźniej nie zdaje pan sobie sprawy z ich rozmiaru. Czekam na pański telefon i usilnie nalegam, żeby pan nie wystawiał na próbę mojej determinacji.

      Na tym wiadomość się skończyła.

      Langdon musiał przyznać, że zaskoczył go agresywny ton starego biskupa, ale treść jego wypowiedzi nie tyle go przestraszyła, co zaostrzyła jego ciekawość na temat odkrycia Edmonda.

      – Co mu odpowiedziałeś?

      – Nie odpowiedziałem – stwierdził Edmond, wsuwając smartfon z powrotem do kieszeni. – Uznałem jego słowa za czcze pogróżki. Byłem przekonany, że duchowni będą chcieli raczej zataić wyniki moich badań, niż je wyciągać na światło dzienne. Wiedziałem też, że dzisiejszy termin ich zaskoczy, dlatego wcale się nie przejąłem działaniami wyprzedzającymi. – Zamilkł na chwilę, obserwując Langdona. – Ale teraz sam już nie wiem. Ton jego głosu nie daje mi spokoju.

      – Martwisz się, że coś ci się stanie dziś wieczorem?

      – Nie, nie, lista gości znajduje się pod ścisłą kontrolą, a budynek muzeum jest świetnie chroniony. Bardziej mnie martwi to, co się stanie po ujawnieniu rezultatu moich badań. – Edmond sprawiał wrażenie, jakby żałował, że to powiedział. – Wiem, to głupie. Zżera mnie trema. Chciałem po prostu wiedzieć, co ci podpowie intuicja.

      Langdon patrzył na przyjaciela z coraz większą troską. Edmond był niezwykle blady i wyraźnie zmartwiony.

      – Intuicja mi podpowiada, że Valdespino nigdy nie sprowadziłby na ciebie żadnego niebezpieczeństwa, żebyś nie wiem jak go wkurzył.

      Tym razem światła przygasły na dłużej.

      – Dziękuję – powiedział Kirsch, zerkając na zegarek. – Teraz muszę już iść, ale co powiesz na to, żebyśmy się spotkali, jak już będzie po wszystkim? O niektórych aspektach mojego odkrycia chciałbym z tobą podyskutować dłużej.

      – Oczywiście.

      – Doskonale! Po moim wystąpieniu podniesie się nieopisany zgiełk, będziemy więc musieli znaleźć jakieś spokojne miejsce na rozmowę. – Edmond wyjął wizytówkę i napisał coś na odwrocie. – Po wszystkim złap taksówkę i pokaż to kierowcy. Każdy tutejszy taksówkarz będzie wiedział, o które miejsce chodzi. Tam się spotkamy. – Wręczył Langdonowi kartonik.

      Langdon oczekiwał, że znajdzie na nim adres któregoś z miejscowych hoteli albo restauracji. Zamiast tego zobaczył jednak coś, co wyglądało jak szyfr.

      BIO-EC346

      – Mam to dać taksówkarzowi? – upewniał się.

      – Tak, a on będzie wiedział, dokąd jechać. Uprzedzę ochronę, żeby się ciebie spodziewali. Dojadę najszybciej, jak to będzie możliwe.

      „Ochronę?” Langdon zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy BIO-EC346 nie jest przypadkiem zaszyfrowaną nazwą jakiegoś towarzystwa naukowego.

      – Rozwiązanie tej zagadki jest boleśnie proste, przyjacielu – oznajmił Edmond, puszczając do niego oko. – Kto jak kto, ale ty powinieneś je znaleźć bez problemu. I jeszcze jedno, żebyś nie był zaskoczony. Odegrasz znaczną rolę w mojej dzisiejszej prezentacji.

      Langdon nie krył zaskoczenia.

      – Jaką znowu rolę?

      – Nie martw się. Nie będziesz musiał nic robić.

      Po tych słowach Edmond Kirsch ruszył do wyjścia ze spirali.

      – Ja muszę natychmiast iść za kulisy, ale zajmie się tobą Winston. – Zatrzymał się i odwrócił głowę. – Zobaczymy się po wszystkim. I miejmy nadzieję, że się nie myliłeś co do Valdespina.

      – Niepotrzebnie się denerwujesz, Edmondzie – uspokoił go Langdon. – Skup się na tym, co masz do powiedzenia. Ze strony duchowieństwa nic ci nie grozi.

      Kirsch nie był jednak przekonany.

      – Możesz zmienić zdanie, Robercie, gdy poznasz treść mojej dzisiejszej prezentacji.

      Rozdział 10

      Siedziba rzymskokatolickiej archidiecezji Madrytu, katedra Almudena, jest potężną neoklasycystyczną świątynią położoną obok pałacu królewskiego. Wzniesiono ją na miejscu antycznego meczetu, a jej nazwa wywodzi się od arabskiego al-mudayna, czyli „cytadela”.

      Według legendy, gdy Alfons VI odbił Madryt z rąk muzułmanów w tysiąc osiemdziesiątym trzecim roku, postanowił za wszelką cenę odzyskać zaginiony obraz Matki Boskiej, który ponoć dla bezpieczeństwa miał zostać zamurowany w ścianach cytadeli. Nie zdołał jednak odnaleźć Najświętszej Panienki, zaczął więc intensywnie się modlić, a wtedy część murów fortyfikacji odpadła, odsłaniając świętą figurę oraz nadal płonące przed nią świece, z którymi wiele wieków wcześniej została zamurowana.

      Obecnie Matka Boża Almudena jest patronką Madrytu, a pielgrzymi i turyści tłumnie nawiedzają tamtejszą katedrę, żeby się pomodlić przed jej wizerunkiem. Wyjątkowa lokalizacja świątyni, którą wzniesiono przy placu przed pałacem królewskim, jest dla wiernych dodatkową motywacją, nie da się bowiem wykluczyć, że przy okazji mignie im przed oczami któryś z członków rodziny królewskiej przekraczający bramy monarszej siedziby.

      Dzisiejszego wieczoru młody akolita biegał w panice po przepastnych czeluściach archikatedry.

      „Gdzie jest biskup Valdespino?”

      „Zaraz zaczyna się msza!”

      Arcybiskup Antonio Valdespino był zwierzchnikiem tego kościoła od wielu dziesięcioleci. Równie długo przyjaźnił się z królem, służąc mu też jako duchowy przewodnik. Nie ukrywał swojego przywiązania do tradycji i niemal wcale nie tolerował jakichkolwiek prób modernizacji. Mimo sędziwego wieku osiemdziesięciu trzech lat biskup nadal skuwał nogi kajdanami w czasie Wielkiego Tygodnia i chodził w procesjach razem z wiernymi obnoszącymi święte figury po ulicach miasta.

      „Kto jak kto, ale Valdespino na pewno się nie spóźni na mszę!”

      Jeszcze dwadzieścia minut temu akolita pomagał arcybiskupowi przywdziać szaty liturgiczne. Gdy skończył, Valdespino odczytał esemes i bez słowa wybiegł z zakrystii.

      „Dokąd się udał?”

      Przeszukawszy prezbiterium, zakrystię, a nawet prywatną łazienkę arcybiskupa, akolita pędził teraz biegiem do pomieszczeń administracyjnych, bo tam Valdespino miał gabinet.

      W oddali huknęły organy.

      „Grają na rozpoczęcie procesji!”

      Akolita ledwie zdołał wyhamować przed gabinetem, widząc snop światła przedzierający się pod zamkniętymi drzwiami.

      „Czyżby tutaj siedział?”

      Nieśmiało zapukał do drzwi.

      – ¿Reverendíssima Excelencia?

      Żadnej odpowiedzi.

      Zapukał głośniej.

      – ¡¿Su Excelencia?!

      Znowu nic.

      Obawiając się o zdrowie starego kapłana, akolita nacisnął klamkę i otworzył drzwi.

      – ¡Cielos! – mruknął pod nosem, gdy zajrzał do środka.

      Arcybiskup Valdespino siedział przy mahoniowym biurku wpatrzony w jaśniejący monitor laptopa. Na głowie wciąż miał mitrę, wokół niego mieniły się fałdy ornatu,


Скачать книгу
Яндекс.Метрика