Na Dzikim Zachodzie. Karol MayЧитать онлайн книгу.
w tych stronach nie można ufać nikomu, nawet białym – odparł Tim.
– Pokażemy mu, że nam ufać można. Może dowiemy się od niego, skąd przybywa i czy natrafił na ślady Komanczów. Zboczmy w jego stronę!
Jeździec zobaczył, żeśmy ruszyli ku niemu. Gdyby zboczył jeszcze bardziej, obudziłby w nas jeszcze większe podejrzenie. Poszedł więc po rozum do głowy i ruszył w naszą stronę.
Po niedługiej chwili ujrzałem, że dosiada świetnego konia. Stwierdziłem również ze zdumieniem, że koń ma typ uprzęży zupełnie nieznany w Ameryce. Siodło i wędzidło przypominały kosztowne uprzęże perskie, zwane reszma. Imitacja była bardzo skromna i nie ulegało wątpliwości, że robił ją człowiek nieznający oryginału. Mimo to uderzył mnie sam fakt napotkania w Ameryce perskiej reszmy.
Jeździec, ubrany w strój strzelców Zachodu, był stuprocentowym Amerykaninem. Przez ramię zwisała strzelba, za pasem tkwił rewolwer, nóż i… Nie chciałem wierzyć własnym oczom, gdym ujrzał długi, perski handżar, którego trzon był wykładany srebrem. Skąd się ta broń wzięła u westmana?
Pozdrowił nas z ponurą miną i zatrzymał konia. Odpowiedziawszy na ukłon, Jim Snuffle rzekł:
– Czy pan weźmie nam za złe, jeżeli zatrzymamy go na chwilę? Komanczowie wyleźli ze swych nor, trzeba się więc mieć na baczności i zważać, czy w okolicy nie ma nieprzyjaciół. Przybywa pan z nad Beaver-Creek?
– Istotnie – odparł zapytany, wyprostowując swój długi tułów i potrząsając szerokimi ramionami. – Jeżeli chcecie się czegoś dowiedzieć, śpieszcie się, gdyż nie mam czasu.
– Będę się streszczać. Jaką drogą pan jechał po tamtej stronie Creek?
– Ruszyłem od Antelope-Buttes.
– Natrafił pan na ślady Komanczów?
– Nie.
– Czy po tamtej stronie doszło już do starcia?
– Nic o tym nie słyszałem. Czy to już wszystko? Spieszno mi, panowie!
– Tak. Pana rzeczowe odpowiedzi wyczerpują sprawę. Dziękuję, sir, i życzę szczęśliwej podróży!
Obydwaj bracia byli zadowoleni z relacji nieznajomego. Nie mógłbym tego powiedzieć o sobie. Poza obcą uprzężą i handżarem zaniepokoił mnie wielki pośpiech przybysza. Wydawało mi się rzeczą nieprawdopodobną, by sam przybył z Antelope-Buttes. Gdy więc chciał ruszyć w dalszą drogę, zbliżyłem się doń na koniu i rzekłem:
– Jeszcze chwilę, sir! Cóż za dziwna uprząż zdobi tego konia? Nigdy za Zachodzie takiej nie widziałem.
– To nie pana sprawa – burknął brutalnie, usiłując mnie wyminąć. Nie ustępowałem jednak z drogi. Ciągnąłem dalej:
– Racja, nic mi do tego. Ale jestem człowiekiem ciekawym i chciałbym wiedzieć.
– Ustąp pan z drogi! – fuknął. – To uprząż meksykańska! No, a teraz jedź do wszystkich diabłów!
Spiął konia, aby zatoczyć dookoła mnie łuk. Dałem koniowi ostrogi i znów znalazłem się obok niego.
– Mylisz się, sir. Nie jest to uprząż meksykańska, lecz perska. Czy wolno spytać, skąd pochodzi egzotyczny sztylet, który tkwi za pasem pana?
– Nie, o to pytać nie wolno. Jakim prawem…
Nie dokończył, gdyż Jim wtrącił z niechęcią:
– Co też panu strzeliło do głowy? Zostaw tego gentlemana w spokoju. Nie dopuszczę do bójki bez powodu.
Nie zwracając na te słowa uwagi, rzekłem do nieznajomego:
– Ten sztylet to po prostu perski handżar. Żądam wyjaśnienia, skąd pochodzi. Wierzchowiec, którego pan dosiada, jest obcą własnością.
– Jak śmiesz mnie posądzać o kradzież? – ryknął. – Chcesz, żebym ci wpakował kulkę w łeb?
– Do tego nie dojdzie – odparłem z całym spokojem. – Zechciej się pan przyjrzeć swoim butom i ostrogom. Czy harmonizują z orientalnymi strzemionami? Koń nie jest pana własnością. Komuś go ukradł?
– Odpowiem ci na to kulą, kanalio!
Wyrwał rewolwer zza pasa. Zanim zdążył wziąć mnie na cel, wymierzyłem w jego skroń cios tak potężny, że wypuścił lejce i zwalił się z konia. Zeskoczyłem ze swego wierzchowca, aby zrewidować jego kieszenie. Widząc to, Jim Snuffle również zsiadł z konia, podbiegł i chwytając mnie za ramię, zawołał:
– Na Boga, człowieku, zachowujesz się jak zwyczajny zbój! Jeżeli nie zostawisz tego podróżnego w spokoju, walnę pana kolbą w łeb.
Nie wiem, czy był gotów wykonać swój zamiar. Dość, że odsunąłem go od siebie gwałtownym ruchem i oświadczyłem kategorycznie:
– Pięść moja działa sprawniej niż pana kolba, Mr. Snuffle. Old Shatterhand nie jest zbójem, ale nie jest również tak lekkomyślnym młokosem jak pan. Jeśli będziecie mi przeszkadzali, powalę was na ziemię tak samo jak tego kłamcę.
– Ależ… – jęknął przerażony – przecież on nie wyrządził panu żadnej krzywdy!
– Dowiodę wam, że wyrządził krzywdę innym.
Pochyliłem się powtórnie i opróżniłem kieszenie nieznajomego, który nie odzyskał jeszcze przytomności. Nie było w nich nic podejrzanego. Poczciwy Jim zwrócił się więc do mnie z wyrzutem:
– Pomyliłeś się, sir – nic w nich nie znajdziesz. Nie godzi się rzucać na człowieka jak dzikie zwierzę, jeżeli…
– Proszę, nie unoś się, sir! – przerwałem. – Zawartość kieszeni dowodzi jedynie, że jest westmanem, natomiast nie wynika stąd, że koń do niego należy. Zobaczymy, co się mieści w kulbace!
Wyciągnąłem z niej coś, co trudno znaleźć u westmana, a mianowicie tomik oprawiony w marokańską skórę. Kartki okryte były perskim pismem. Na jednej z nich widniał napis następujący:
Du yar zirak u az bada in kuhun du mani,
Faragat-i va kitab-i va gusa i caman-i!
Man in huzur bi dunya va achirat na diham;
Agarci dar pay-am uftand chalki, anjuman-i!
Był to fragment utworu Dywan, napisanego przez największego liryka perskiego Hafiza. Tomik poezji nie mógł być własnością pospolitego wędrowca sawanny. Ludzie tego typu nie uczą się po persku i nie mają czasu na zajmowanie się Hafizem podczas przeprawy przez terytoria wrogich Komanczów.
Wróciłem do rewizji kulbaki. Oprócz fajki perskiej, zwanej hukah, znalazłem jeszcze kilka innych przedmiotów, które mnie upewniły, że prawowity właściciel konia pochodził ze Wschodu lub co najmniej przyswoił sobie obyczaje orientalne. Tutaj, w zachodniej Ameryce? Może to bogaty Jankes, który przybył na prerię z Persji czy ze Wchodu? Obrabowano go, może zamordowano. Bezwzględnie należało to zbadać!
Tim również zsiadł z konia i, podobnie jak jego brat, oczekiwał w napięciu, co się dalej stanie. Gdy wskazałem na hukah, Jim zapytał zaciekawiony:
– Cóż to jest? Jakoby wąż o szklanej głowie! Coś w rodzaju aptekarskiego przyrządu do parzenia likieru?
– Skądże znowu! To po prostu perska fajka, w której dym przechodzi przez warstwę wody.
– Dym przechodzi przez wodę? Musi to być szczyt rozkoszy! A więc człowiek, który tu leży, pali w ten sposób?
– Nie ten, ktoś inny, kogo odszukamy.
– Cóż