Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
Cała kariera zawodowa i numery telefonów na GoldenLine. Na mapach Google’a można wirtualnie podejść pod same drzwi wejściowe jego domu.
Na pozór każdy o tym wiedział, a mimo to nawet największych cwaniaków udawało się czasem namierzyć w taki właśnie sposób. Minęły czasy, gdy to, co działo się w Vegas, zostawało w Vegas – teraz trafiało z hukiem na portale społecznościowe.
– Chcę to mieć na wczoraj – dodała Joanna, wyrywając Kordiana z przemyśleń.
– Pewnie, jak zawsze – odburknął chudzielec.
Wychodząc z biura Kormaka, Oryński rzucił jeszcze okiem na plakietkę na drzwiach.
– Starszy specjalista do spraw informacji? – zapytał z niedowierzaniem.
– Coś nie pasuje?
– Nie, po prostu…
– Chodź – ucięła, a potem zaczęli przebijać się w tym samym kierunku, z którego przyszli.
– Nie miałaś przypadkiem stawić się u szefa?
– Później.
Rozgorączkowani ludzie nadal się przekrzykiwali – i aż dziw, że Oryńskiemu udało się wyłowić z tej kakofonii jedno wołanie, które powinno go interesować.
– Zordon! Masz na biurku sprawę.
Goniec już zdążył zniknąć gdzieś pośród ludzi, więc Kordian nie fatygował się, by zapytać, o jaką sprawę chodzi. Spojrzał badawczo na patronkę.
– Idź sprawdzić, ja muszę pomyśleć – zasugerowała.
– Ale ja przecież mam już…
– Nic nie masz – powiedziała na odchodnym. – Przy mnie się uczysz, ale musisz też zrobić coś sam. Nie panikuj, to pewnie nie będzie nic wielkiego. Każdy dostaje na początek jakieś bzdety.
Kordian obserwował, jak Joanna umiejętnie lawiruje między ludźmi sprawiającymi wrażenie, jakby każdy z nich miał do niej jakiś żywotny interes. Analizując sytuację, dotarł do dwóch konkluzji: po pierwsze i najważniejsze, Chyłka mogła poszczycić się wyjątkowo zgrabnym tyłkiem, którego zarys widać było jak na dłoni pod obcisłą spódnicą. Po drugie, mniej ważne, poruszanie się po włościach Żelaznego & McVaya było pewnym rodzajem sztuki – z pewnością wymagało nie tylko nauki, ale i naturalnego talentu.
Szczęśliwie wejście do noryobory znajdowało się kilka kroków dalej, więc Kordian przebił się tam bez większych problemów. Nikt nie zainteresował się jego przybyciem, a w środku panował zgiełk niewiele mniejszy niż na korytarzu.
Żadna to brojlernia, skwitował w myśli Oryński, a kuźnia wariatów.
Jeśli trafiał tutaj ktokolwiek o zdrowym umyśle, to z pewnością opuszczał mury kancelarii w stanie zbliżonym do kondycji psychicznej Piotra Langera. Trudno było pojąć, jak w ogóle można tu pracować. Prawnicy zamknięci za dźwiękoszczelnymi biurami mieli spokój, ale dla całej reszty nawet otrzymanie wyniku prostego dodawania musiało być niemałym wyzwaniem.
Idąc w kierunku swojego boksu, Kordian zauważył, że większość pracowników siedzi w dousznych słuchawkach. Dobry pomysł. Jutro nagra sobie odpowiednie kawałki na iPhone’a, a Big Will pomoże odseparować umysł od nieustającego Armagedonu.
– Zordon!
Nawet nie usiadł. Cóż, trudno było spodziewać się czegokolwiek innego. Odwrócił się i ponownie zobaczył Chyłkę. Przywołała go szybkim ruchem ręki.
– Ile beze mnie wytrzymałaś? Minutę?
– Stary jednak naciska, bym zjawiła się teraz. Postanowiłam, że pójdziesz ze mną. Zobaczysz, jak się robi wielką politykę.
– Nie mogę w tej chwili.
– Zajmiesz się swoimi pierdołami później, teraz czas na naukę.
– To mój pierwszy dzień, Chyłka, litości…
Wskazała mu drogę w kierunku korytarza.
9
Zanim Kordian zdążył zapobiec tragedii, refren jednej z jego ulubionych piosenek rozbrzmiał na dobre. Will Smith zachęcał, by wszystkie laski, wszyscy z tylnych i przednich rzędów wznieśli okrzyk radości, bo nadchodzi „la fiesta”.
– Co to ma znaczyć? – zapytał Artur Żelazny.
– Ja… p-przepraszam – wyjąkał czym prędzej Oryński, starając się wygrzebać dzwoniącą komórkę z wewnętrznej kieszeni marynarki. Był przekonany, że wyciszył dzwonki jeszcze rano, zanim wszedł do budynku. Tuż przed tym, jak na jego drodze wyrosła Chyłka.
– Nie trzymaj tam tego, synu – poradził siedzący za biurkiem Żelazny.
Potężny mebel sam w sobie świadczył o tym, z kim ma się do czynienia – wykonany był z porządnego mahoniowego drewna i znajdowały się na nim wszystkie atrybuty władzy nad kancelarią prawną: drogie pióro Watermana, nowiutkie, nieotwierane podręczne kodeksy i spinki do mankietów w pozłacanym pojemniku.
– Tak jest.
– Nie stoisz przed generałem, tylko imiennym partnerem – powiedziała Joanna. – I co to za pseudomuzyczne popłuczyny?
– Dzwonek z płyty „Willenium”.
– „Willenium”? – powtórzyła Chyłka i zamknęła oczy, jakby stała nad grobem i żegnała najlepszego przyjaciela. – Wpędzasz mnie w posępny nastrój, Zordon. A to nigdy nie kończy się dobrze. Od jutra chcę słyszeć solówkę z Wasted Years, kiedy ktoś będzie do ciebie dzwonił. To drugie zadanie. Pamiętasz pierwsze?
– Jasne – zełgał Kordian.
– Więc powtórz.
Oryński podrapał się po głowie.
– Miałem pójść do Hard Rock Cafe?
– Miałeś sprawdzić, o jakiej historycznej postaci Ironsi śpiewają przez osiem minut. Kolokwium zbliża się wielkimi krokami.
Kordian spojrzał na szefa w poszukiwaniu ratunku.
– Nic, tylko ci pozazdrościć, synu – podsumował Żelazny. – Ale doprawdy, nie trzymaj tego telefonu w pole marynarki, bo wytwarza przecież jakieś pole. Po cóż ci ono w okolicy serca?
– Racja, proszę pana – odparł usłużnie Oryński, zanim zdążył ugryźć się w język. Chyłka spojrzała na niego z dezaprobatą.
– Siadajcie, proszę – rzekł gospodarz.
Kiedy zajęli miejsca na wygodnych krzesłach przed biurkiem, Żelazny wbił wzrok w aplikanta. W dobrym tonie było, żeby tak mało znaczące persony nie pokazywały się szefostwu i nie nękały ich swoją obecnością. A mimo to z jakiegoś powodu Chyłka uznała, że warto pokazać mu tego chłopaka.
– Rozumiem, że podpisałeś już umowę z naszą kancelarią? – zapytał Artur.
Oryński skinął głową, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Stary nie pyta o to z czystej ciekawości. Chciał upewnić się, czy Kordian podpisał oświadczenia zabraniające mu ujawniania kancelaryjnych tajemnic.
– Wybornie. – Artur potarł dłonie. – Ani chybi będziesz wartością dodaną w kancelarii Żelazny & McVay.
Chyłka upozorowała przeciągłe ziewnięcie, słysząc tę standardową formułkę.
– Po co mnie wezwałeś? – zapytała, uznając, że formalnościom stało się zadość. – I co robisz w Warszawie? Nie powinieneś teraz być gdzieś za granicą i stwarzać