Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
z tych, co lubią sobie popatrzeć? – spytał.
– Nie… to znaczy… przymierzam się, żeby wykupić karnet.
– Mieszkasz gdzieś blisko?
– Tak, całkiem niedaleko.
– Ja mieszkam tam – oznajmił mężczyzna, wskazując na budynek o jasnej, schludnej elewacji.
Aplikant ożywił się. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nigdzie nie widział tego człowieka. Dotarli do szczątkowych informacji na temat niemal wszystkich mieszkańców apartamentowca, ale tego nie kojarzył.
– Długo tam mieszkasz? – zapytał Kordian.
– Dopiero się wprowadziłem.
Oryński pokiwał głową. Powinien spodziewać się, że los nie uśmiechnie się aż tak, by przypadkowo trafić na jednego z sąsiadów.
– Dlaczego pytasz? – zainteresował się nieznajomy.
– Tak tylko. Fajny budynek.
– Powiedziałbym, że zajebisty – poprawił go rozmówca. – Podobno mieszkał tam Sadysta z Mokotowa. Ten, co zabił dwójkę ludzi i potem kisił się z nimi przez dwa tygodnie w łazience.
– Dziesięć dni. I byli w innym pomieszczeniu – poprawił go Kordian.
Rozmówca nie odpowiedział, a młody prawnik wypatrzył w końcu Kormaka. Chudzielec siedział na ławce kawałek dalej, pochylając się nad jedną z lektur, którym zawdzięczał swoją ksywkę.
– Trzym się – rzucił kafar, po czym zgasił papierosa i wszedł do klubu.
12
Umięśniony łysol wiedział, że nie powinien śledzić aplikanta. Siwowłosy dał mu jasne wytyczne – pilnować Chyłki. Kiedy jednak zobaczył, że Oryński wraz z innym pracownikiem kancelarii opuszcza Skylight, ruszył za nimi. Jego niepokój rósł w miarę jak te dwa chuchra zbliżały się do osiedla.
Wiedział, że nie powinien nawiązywać bezpośredniego kontaktu z człowiekiem, którego śledził. Wiedział, że było to wbrew sztuce, a w dodatku szef kazał bezpośrednio interweniować dopiero wówczas, gdy zajdzie absolutna konieczność. Ale sytuacja była wyjątkowa – łysy musiał wiedzieć, dlaczego aplikant się tu pojawił. W końcu był chłopcem na posyłki Joanny Chyłki. Z pewnością to ona kazała mu tutaj przyjechać.
– Co tam? – powitał go recepcjonista.
Kafar zmierzył go wzrokiem. Rzeźba całkiem niezła, choć nie tak niezła, jak jego. W dodatku ciasne ciuchy sprawiały wrażenie, jakby miały pęknąć w szwach.
– Czego chciała ta faja? – zapytał łysy.
– Umoczyć, jak my wszyscy – odparł z uśmiechem metroseksualista.
– A konkretniej?
Przez moment trwało milczenie.
– A co cię to obchodzi?
– Pytam, więc odpowiadaj.
Recepcjonista nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar współpracować. Łysy pomyślał, że poczeka na niego przed klubem i kiedy ten skończy pracę, wytłumaczy mu, że niemądrze jest migać się od odpowiedzi.
Naraz jednak doszedł do wniosku, że nie ma na to czasu. Musiał sprawdzić, gdzie teraz skierują się Oryński i jego towarzysz.
– Z kim się bujasz? – zapytał.
Widział, że model miał ochotę odparować mu bez ogródek, w porę jednak ugryzł się w język. Nie obawiał się – ale był świadomy, że mięśniak jest potencjalnym klientem, którego nie powinien zniechęcać.
– Różnie – odparł recepcjonista.
– Czyli z nikim – podsumował łysol. – O Siwowłosym słyszałeś?
Zaciekawione spojrzenie rozmówcy kazało mu sądzić, że słyszał.
Chwilę później kafar uzyskał wszelkie interesujące go informacje. I odetchnął z ulgą. Chyłka i Oryński gonili za własnymi ogonami. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
13
Kordian powoli zbliżył się do ławki. Chudzielec podniósł głowę i poprawił okulary. Zamknął książkę z końskim pyskiem na okładce i włożył ją do oddzielnej kieszeni w torbie. Kordian dojrzał zakładkę z napisem „TUTAJ ZAŁOŻYŁEM, ALE WYŁĄCZYŁEM SIĘ DWIE STRONY WCZEŚNIEJ”.
– Co to za steryd? – zapytał Kormak, wskazując na wejście do klubu.
– Nie wiem, chciał strzelić sobie w płuca przed treningiem i potrzebował ognia. Mieszka w willi, którą staraliśmy się wirtualnie spenetrować.
– Nie kojarzę twarzy.
– Bo dopiero się wprowadził.
– Więc mniejsza z nim. Zdobyłeś numer?
– Tak, naszyjnik podziałał jak magia.
– To najwyższa pora zadryndać do obiektu twoich westchnień – powiedział Kormak, ale Oryński już wyciągał telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki. Niespecjalnie wziął sobie do serca rady Artura Żelaznego.
Wystukał numer, po czym usiadł na ławce obok Kormaka, przykładając słuchawkę do ucha.
– Halo? – rozległ się aksamitny, kobiecy głos. Sam w sobie świadczył o tym, że ma się do czynienia z piękną kobietą.
– Dzień dobry, pani Agnieszko – odezwał się Kordian służbowo.
– Dzień dobry – odparła ze znużeniem. – Jeśli dzwoni pan z kolejną ofertą kredytu…
– Bynajmniej – przerwał jej. – Jestem prawnikiem broniącym Piotra Langera. Chciałem zamienić z panią kilka słów, jeśli ma pani chwilę.
– Skąd ma pan mój numer?
– Trafiłem na niego przypadkowo, a…
– Z pewnością. Tak samo przypadkowo Obama szpieguje obywateli przez ten cały PRISM.
Przez moment Kordian zastanawiał się, czy aby na pewno rozmawia z osobą, którą wczoraj widział na zdjęciach. Tamta dziewczyna przywodziła na myśl raczej słodką idiotkę, a nie osobę orientującą się w amerykańskim systemie inwigilacji obywateli. Albo mogła po prostu polubić odpowiednią stronę na Facebooku.
– I mówi pan, że jest prawnikiem? Z jakiej kancelarii?
– Żelazny & McVay – odparł Oryński.
Trudno było ukryć dumę w głosie. Tym bardziej że nie musiał przyznawać się, iż jest tylko aplikantem.
– I czego pan ode mnie oczekuje? Rozmawiałam już z policją.
– Chciałem tylko dopytać w kilku kwestiach.
– Jakich?
– Interesuje mnie, czy nie zauważyła pani czegoś podejrzanego, niecodziennego, odstającego od normy…
– Już to wszystko przerabiałam – ucięła. – Nic nie widziałam, nic nie słyszałam.
– Nie widziała pani, żeby mój klient przez tych dziesięć dni opuszczał mieszkanie? – zapytał Oryński, przechodząc do sedna.
– Nie.
– A zazwyczaj widywała go pani? Jak wychodził po gazety, na zakupy albo…
– Piter nie czytał gazet, zwariował pan? Nie po to chodził wszędzie z tabletem, żeby kupować gazety.
Kordian