Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
poczuł, jak zwęża się mu przełyk, a ślina w gardle gęstnieje.
– Co „nie”? – zapytała Chyłka.
– Nie jestem niepoczytalny.
Zaległa cisza. Przeciągnęła się na tyle długo, że stało się jasne, iż oskarżony nie ma nic więcej do dodania. Prawnicy wymienili się spojrzeniami, a potem znów skupili wzrok na Piotrze.
– To wszystko? – zapytała Joanna.
Nie odpowiedział.
– I tak jest postęp – dodała. – Jeszcze trochę, a zaczniesz terkotać jak diesel na mrozie.
Cisza znów wypełniła pokój przesłuchań. Oryński gorączkowo zastanawiał się nad tym, co powinni zrobić. W końcu uznał, że nie ma nic gorszego niż bierność.
– Może nie ma nic do powiedzenia? – odezwał się.
– Albo nie umie się wysłowić – zaproponowała prawniczka. – Tak czy inaczej, pójdziemy torem niepoczytalności. Sąd to łyknie, wystarczy spojrzeć na to, jak on się zachowuje.
– I nawet mu nie przeszkadza, że w jego towarzystwie mówi się o nim w trzeciej osobie – dodał Oryński, zaczynając orientować się, czego oczekuje od niego patronka.
Rozjuszanie zabójcy nie było ani łatwe, ani przesadnie bezpieczne. Wiązało się też z pewnym dyskomfortem – Kordian odnosił wrażenie, że Langer zaraz na niego spojrzy i w jakiś bliżej nieokreślony sposób sprowadzi na niego natychmiastową śmierć.
– Nie przeszkadza mu to, bo ledwo kontaktuje – ciągnęła Joanna. – Nawet nie mogę się dowiedzieć, czego od nas chce.
Langer westchnął, nadal nie podnosząc wzroku.
– Niczego – odparł.
– Nie siedziałbyś teraz w tym pokoju, gdyby tak było.
– Chciałem wyjść z celi.
– Po co? – zapytała Chyłka. – Spędzisz w niej resztę życia, więc żadna różnica, czy posiedzisz tam godzinę więcej, czy mniej. I nie musiałbyś znosić naszej obecności. A zapewniam cię, że dopiero zaczynamy… Jeszcze trochę, a powiem młodemu, żeby zaczął rapować któryś numer Willa Smitha. Wtedy zobaczysz, co znaczy makabra. Będzie znacznie gorzej niż w przypadku tych twoich… tych dwojga… jak oni się nazywali?
– Doskonale wiesz jak.
– Wyleciało mi to z głowy.
– Relichowski. Daniel Relichowski.
– To jeden – potaknęła Joanna. – A ta kobieta? Nieszczęsna, niewinna ofiara Sadysty z Mokotowa? Bo wiesz, że tak o tobie mówią?
– Agata.
– Nazwiska nie miała?
– Zapomniałem.
Oryński miał wrażenie, że Langer niemal nie otwiera ust, gdy mówi.
– Zapomniałeś, jak nazywała się dziewczyna, którą dźgałeś nożami kuchennymi, dusiłeś, przydeptywałeś, której odcinałeś kawałki skóry, i tak dalej? Marnie się fraternizujesz ze swoimi ofiarami. Chyba że bliższe zapoznanie miało miejsce po zgonie, co? Zabawiałeś się z nią trochę?
Wyraz twarzy oskarżonego się nie zmienił.
– No? Lubisz penetrować trupy, Langer?
– Nie – odparł obojętnie.
– Wstydzi się przyznać – skomentowała konspiracyjnie Chyłka, nachylając się do swojego współpracownika. – Pewnie zaczęło się od niewinnego spojrzenia, już po zadaniu ostatniego ciosu, a potem samo poszło dalej. Spójrz na niego. Tyle wystarczy, żeby wiedzieć, że mamy do czynienia nie tylko z bestialskim zabójcą, ale też zbereźnikiem i nekrofilem.
– Mylisz się – powtórzył spokojnie Langer.
Oryński zaczynał powoli przygotowywać się do odmawiania modlitwy za to, by patronka skończyła prowokować bestię.
– Podniecało cię to całe robactwo, które się w niej kłębiło? Ładowałeś w nią jak natura cię stworzyła? Czy z ogumieniem? No, pochwal się, zboczeńcu. Jeśli nie przed nami, to przed kim? Obowiązuje nas absolutna tajemnica. Zabierzemy tę wiedzę ze sobą do grobu.
– Nie.
– W porządku, zostaje nam tylko suchy materiał dowodowy. Śledczy odnaleźli ślady stosunku seksualnego, choć przy tych wszystkich obrażeniach trudno stwierdzić, co konkretnie zaszło. Nie ma nasienia, więc przypuszczam, że albo jechałeś w gumie, albo użyłeś czegoś jako substytutu. Może nie chciał ci stanąć, bo za bardzo śmierdziało? A może podniecają cię zabawki?
– Nie.
Kordian przypatrywał się temu z rosnącą konsternacją. Gdyby nie był zorientowany w sytuacji, powiedziałby, że to Chyłka jest psychopatką, a siedzący naprzeciw mężczyzna jej psychologiem czy terapeutą.
– Jesteś wyjątkowo nieciekawym typem – podsumowała Chyłka z rezygnacją. – Nie umiesz nawet dobrze odegrać roli obłąkanego zabójcy. Idę po kawę.
Nie patrząc nawet przelotnie na Oryńskiego, podniosła się, a potem podeszła do drzwi i załomotała w nie. Po chwili rozległ się dźwięk odsłanianego judasza, a następnie odciąganej zasuwy i przekręcanego zamka. Klawisz pojawił się w progu, wypuścił prawniczkę, po czym na powrót zamknął pomieszczenie.
Kordian z trudem przepchnął ślinę przez gardło. Oskarżony nadal na niego nie patrzył – ale nie musiał tego robić, by młody aplikant czuł się, jakby stał u progu piekła.
W końcu Piotr podniósł wzrok. Gdy Oryński poczuł na sobie ciężar spojrzenia mordercy, natychmiast zrobiło mu się gorąco. Przez moment chciał się odezwać, ale szybko stwierdził, że z ust dobędzie mu się wyłącznie bełkot. Potrzebował chwili, by opanować emocje. Sprawy nie ułatwiała powracająca myśl, że niecały metr dzieli go od człowieka, który nie tylko zabił, ale też zmasakrował ciała swoich ofiar, jakby były workami mięsa.
Odchrząknął.
– Dlaczego? – odezwał się Kordian, po czym uciekł wzrokiem w bok.
– Ponieważ mogłem.
Po prawdzie, aplikant nie bardzo wiedział, o co właściwie zapytał. Pytanie mogło dotyczyć szeregu kwestii, przy czym najbardziej logiczne wydawało się odniesienie do samego zabójstwa.
– Dlaczego mogłeś? – dopytał więc, czując się jak aktor w wyjątkowo surrealistycznej sztuce teatralnej. Niekiedy chcąc nie chcąc chodził na takie hucpy podczas imprez rodzinnych. Dla Oryńskich nazwiska Alfreda Jarry’ego czy Apollinaire’a były świętością. Młody zazwyczaj mało rozumiał z tego, co działo się przed jego nosem, ale aktorzy również zdawali się zagubieni w swoich rolach. Podobnie jak on teraz.
Oskarżony wziął głęboki oddech.
– Dobre pytanie – odparł po chwili. – Dlaczego mogłem? Naprawdę dobre. Sięga głębi. Dociera do tego jednego, pierwszego, najważniejszego wydarzenia, które sprawiło, że kolejne kostki domina się przewróciły. Wydarzenia, które uruchomiło ten pierwszy trybik.
– Odpowiesz?
Langer na moment zamilkł.
– Jeśli kiedykolwiek poznam odpowiedź, będziesz pierwszą osobą, która się o niej dowie – rzekł.
Oryński poczuł się trochę pewniej. Istota siedząca naprzeciw niego zdawała się coraz mniej przypominać demona, a coraz bardziej człowieka.
– Zamierzasz się