Autopsja. Tess GeritsenЧитать онлайн книгу.
towar, zaczynają się o nas targować jak o stado bydła. Nie dosłyszałam, ile w końcu za nas zapłacono, wiem tylko, że dla dobicia targu poszłam po okazyjnej cenie. Zostajemy rozdzielone, po trzy do każdej furgonetki.
Kiedy odjeżdżamy, rzucam ostatnie spojrzenie na ciało Ani. Nie zatroszczyli się nawet, żeby ją pogrzebać: leży wystawiona na działanie słońca i wiatru, a tymczasem na niebie zaczynają już krążyć głodne ptaki. Za parę tygodni nic z niej nie zostanie. Zniknie, tak jak ja zniknę w kraju, w którym nikt mnie nie zna. W Ameryce.
Dojeżdżamy do szosy. Widzę znak: US 94.
Rozdział drugi
Doktor Maura Isles przez cały dzień nie była na świeżym powietrzu. Od siódmej rano wdychała woń śmierci, zapach, z którym była tak oswojona, że nie czuła obrzydzenia, gdy nóż przecinał zimną skórę, a z odsłoniętych organów wewnętrznych buchał obrzydliwy fetor. Funkcjonariusze policji, którzy czasem uczestniczyli w autopsjach, nie byli tak odporni. Od czasu do czasu czuła zapach maści Vicks, którą smarowali sobie dziurki od nosa, by wytrzymać odór, lecz często nawet maść nie pomagała i Maura widywała, jak nagle, chwiejąc się, rzucali się do zlewu, żeby zwymiotować. Policjanci nie byli tak jak ona przyzwyczajeni do nagłych powiewów zapachu formaliny i siarkowego odoru rozkładających się błon.
Dziś do zwykłego konglomeratu zapachów doszedł osobliwy słodki akcent: woń olejku kokosowego, wydobywająca się ze skóry leżącej na stole sekcyjnym pani Glorii Leder. Była rozwódką, miała pięćdziesiąt lat, szerokie biodra, obfite piersi i pomalowane na jaskraworóżowy kolor paznokcie u nóg. Brązowa opalenizna pokrywała miejsca nieprzesłonięte kostiumem kąpielowym, w którym została znaleziona obok jej własnego basenu. Miała na sobie bikini, co nie było najodpowiedniejszą kreacją dla ciała w średnim wieku. Kiedy ostatnio miałam okazję włożyć kostium kąpielowy?, pomyślała Maura, czując absurdalne ukłucie zazdrości w stosunku do pani Glorii Leder, która ostatni dzień swojego życia spędziła, rozkoszując się słonecznym letnim dniem. Był już prawie sierpień, a Maura jeszcze ani razu nie była na plaży czy na basenie, nawet nie opalała się w swoim ogrodzie.
– Rum z colą – powiedział młody policjant, stojący na końcu stołu. – Myślę, że to właśnie piła. Obok jej leżaka stała szklanka z napojem.
Policjanta Buchanana Maura widziała w kostnicy pierwszy raz. Denerwowało ją ciągłe poprawianie papierowej maski i przestępowanie z nogi na nogę. Chłopak wyglądał zbyt młodo jak na policjanta. Wszyscy oni zaczynali wyglądać zbyt młodo.
– Zbadałeś zawartość szklanki? – spytała.
– Uhm… nie, proszę pani. Powąchałem ją tylko. Piła z całą pewnością rum z colą.
– O dziewiątej rano? – Maura spojrzała na Yoshimę, swojego asystenta. Jak zwykle milczał, lecz uniesiona brew stanowiła najwymowniejszy komentarz, jakiego mogła się po nim spodziewać.
– Nie wypiła zbyt dużo – dodał Buchanan. – Szklanka była prawie pełna.
– W porządku – powiedziała Maura. – Obejrzyjmy jej plecy.
Z pomocą Yoshimy przekręciła ciało na bok.
– Ma na biodrze tatuaż – zauważyła. – Mały niebieski motylek.
– Chryste – sapnął Buchanan. – Kobieta w jej wieku?
Maura spojrzała na niego.
– Pięćdziesięciolatka to według ciebie staruszka?
– Chciałem tylko powiedzieć… hmm, moja mama ma tyle.
Ostrożnie, chłopcze. Mam tylko dziesięć lat mniej.
Wzięła skalpel i zaczęła ciąć. To była jej piąta sekcja tego dnia, ponieważ doktor Costas wziął urlop, a chłodnia była pełna worków z ciałami. Mimo iż nadrobiła zaległości, w lodówce zostały jeszcze dwa niedawno przywiezione ciała. Będą musiały poczekać do następnego dnia. Personel administracyjny kostnicy poszedł już do domu, a Yoshima popatrywał znacząco na zegar, najwidoczniej chcąc zrobić to samo.
Przecięła skórę i otworzyła klatkę piersiową i brzuch. Wyjąwszy organy wewnętrzne, umieściła je na stoliku preparacyjnym, by pobrać z nich skrawki histopatologiczne. Gloria Leder odsłaniała jeden po drugim swoje sekrety: stłuszczoną wątrobę, zdradzającą zbyt wiele rumów z colą, macicę guzowatą od mięśniaków.
Na koniec, otworzywszy czaszkę, odkryli przyczynę jej śmierci. Krwotok podpajęczynówkowy, stwierdziła Maura, wyjmując dłońmi w rękawiczkach mózg. Spojrzała na Buchanana. Był bledszy, niż gdy wchodził do pomieszczenia.
– Ta kobieta prawdopodobnie miała tętniaka wewnątrzczaszkowego w jednej z arterii u podstawy mózgu. Nadciśnienie mogło spowodować krytyczne pogorszenie jej stanu.
Buchanan przełknął ślinę, wzrok miał utkwiony w płacie skóry, który przed chwilą pokrywał czaszkę Glorii Leder, teraz leżącym luźno na jej twarzy. To był widok, który zwykle ich przerażał; na tym etapie sekcji, kiedy twarz zapadała się jak wysłużona gumowa maska, na ogół gwałtownie mrugali lub odwracali wzrok.
– A zatem… stwierdza pani, że umarła śmiercią naturalną? – spytał cicho.
– Zgadza się. Nie masz tu nic więcej do roboty.
Młody człowiek z ulgą odszedł od stołu, zdejmując pospiesznie fartuch.
– Myślę, że potrzebuję trochę świeżego powietrza…
Ja też, pomyślała Maura. Jest letni wieczór, mój ogród wymaga podlania, a ja przez cały dzień nie wyszłam nawet na chwilę na dwór.
Mimo to godzinę później nadal tkwiła przy swoim biurku, przeglądając wyniki laboratoryjne i dyktując sprawozdania. Choć już zdjęła fartuch, nadal czuła zapach kostnicy, zapach, którego nie dawało się usunąć żadną ilością wody i mydła, ponieważ tkwił w jej pamięci. Wzięła do ręki dyktafon i zaczęła nagrywać sprawozdanie z autopsji Glorii Leder.
– Pięćdziesięcioletnia biała kobieta, znaleziona martwa na leżaku ogrodowym obok swojego basenu. Prawidłowo rozwinięta i odżywiona, bez widocznych urazów. Zewnętrzne oględziny ujawniły dawną bliznę chirurgiczną na brzuchu, prawdopodobnie po operacji wyrostka robaczkowego. Mały tatuaż przedstawiający motylka na… – Przerwała, przywołując w pamięci widok. Czy był na prawym, czy na lewym biodrze? Boże, jestem taka zmęczona, że nie zapamiętałam. – Ten szczegół nie miał istotnego znaczenia, lecz Maura nie lubiła niedokładności.
Podniosła się z krzesła i ruszyła pustym korytarzem w stronę klatki schodowej. Jej kroki na betonowych stopniach odbijały się wzmocnionym echem. Wszedłszy do laboratorium, włączyła światło, stwierdzając, że Yoshima jak zwykle zostawił wnętrze w nieskazitelnym stanie: stoły były wytarte i błyszczące, podłogi zmyte do czysta. Poszła do chłodni i odsunęła ciężkie drzwi. Z wewnątrz buchnął tuman zimnej mgły. Zaczerpnąwszy powietrza, jakby miała dać nurka do cuchnącej wody, weszła do środka.
Zwłoki zajmowały osiem wózków; większość była gotowa do zabrania przez domy pogrzebowe. Idąc wzdłuż rzędu, Maura sprawdzała kartoniki przyczepione do palców u nóg, aż znalazła nazwisko Glorii Leder. Odsunąwszy zamek błyskawiczny worka, wsunęła ręce pod pośladki trupa i obróciła go na bok na tyle, by móc rzucić okiem na tatuaż.
Był na lewym biodrze.
Zapięła worek i ruszyła do wyjścia. Będąc już przy drzwiach, nagle zamarła. Odwróciwszy się, spojrzała w głąb chłodni.
Czyżbym się przesłyszała?
Włączył