Trzy życzenia. Michelle ConderЧитать онлайн книгу.
nie jestem taka niezdarna. Ale kiedy pan…wtedy… Naprawdę przepraszam.
– Widzę, że pani przykro.
Słysząc szelest materiału, odwróciła się z powrotem i zobaczyła, jak Sebastiano wsuwa w spodnie dół koszuli. Wciąż miała w głowie widok jego opalonego ciała. Patrzyła teraz w milczeniu, jak prostuje mankiety i zarzuca sobie na szyję czerwony krawat.
– Przynajmniej krawat się nie pobrudził – zauważyła.
– Dlaczego oblała mnie pani kawą?
– Wcale pana nie oblałam – zaprotestowała stanowczo. – Głaskał mnie pan po nadgarstku, rozmawiając ze swoją dziewczyną.
– I dlatego wylała pani na mnie kawę?
– Nie zrobiłam tego celowo – odparła, myśląc, że właściwie to mu się należało. – Przynajmniej dobrze, że nie była zbyt gorąca.
– Była.
Przygryzła wargę, patrząc, jak Sebastiano zmaga się z krawatem. Zaklął, rozplątał go ponownie i zaczął wiązać jeszcze raz. Widok tego potężnego mężczyzny, niemogącego poradzić sobie z niewinnym skrawkiem materiału, podziałał na nią rozbrajająco.
– Pomóc panu?
– Chyba nabroiła już pani wystarczająco dużo.
Rozłożyła przed nim ręce.
– Proszę zobaczyć: nie mam kawy.
Na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Szkoda, że taki przystojniak nie ma poczucia humoru, pomyślała. Zastanawiała się, czy to najlepszy moment na nadrobienie strat, a wtedy Sebastiano wskazał na włączony komputer stojący na biurku.
– Umie pani obsługiwać Maca?
– Tak.
– Muszę mieć wydrukowany raport, zanim przyjdzie mój dziadek. Poradzi sobie pani z tym?
– Oczywiście. – Usiadła w fotelu i położyła palce na klawiaturze. – Jak się nazywa ten plik?
Pochylił się nad nią i poczuła delikatny zapach sandałowca, wody kolońskiej.
– Gdybym wiedział, moja praktykantko, to sam bym sobie z tym poradził.
– Och, tak…
– Plik dotyczy Castiglione Europa, w skrócie CE.
Ignorując napięcie wywołane bliskością Sebastiana, przejrzała foldery na ekranie, nie znajdując nic powiązanego z tym, o czym mówił. Po chwili jednak dostrzegła coś interesującego.
– Czy ma pan zamiar się ożenić? – spytała, zerkając na niego.
– Nie. Dlaczego pani pyta?
– Paula ma tu jeden plik o nazwie „Operacja małżeństwo”, ale to pewnie ma coś wspólnego z tym zakładem krążącym w firmie, a nie ze sprawą, która pana interesuje.
– Co takiego?
Widząc jego gniewną minę, poczuła, że musi wyjaśnić.
– Chodzi o zakład, czy się pan ożeni. Nawet ja słyszałam, że pański dziadek tego od pana oczekuje… Ktoś z działu prawnego nazwał to „operacja małżeństwo”.
Zmroził ją wzrokiem.
– Widzę, że w biurze huczy od plotek. Dlaczego o tym nie słyszałem?
– Bo dotyczą pana, to oczywiste. Ale proszę się nie martwić. Nikt tak naprawdę nie wierzy w to, że chce pan mieć żonę.
– To pocieszające, że moi pracownicy tak dobrze mnie znają.
– Z pana reakcji wynika, że nie wyobraża pan sobie nic gorszego od małżeństwa, czyż nie?
– Owszem, śmierć.
– Ale dziadkowi chyba zależy na pana szczęściu.
– Dobrze, że pani tak myśli. – Pochylił się nad nią ponownie. – Proszę otworzyć ten folder. A teraz ten plik. – Wskazał na ekran i Poppy musiała się skupić na jego poleceniach, a nie dotyku ręki, którą niechcący otarł o jej ramię. – Tutaj. Proszę wydrukować ten raport.
Wyprostował się i znowu zaklął. Zobaczyła, że po raz kolejny rozplątuje krawat.
– Potrafię wiązać krawaty – powiedziała.
Spojrzał na nią ponuro.
– No dobrze. – Opuścił z rezygnacją ręce i dwa końce krawata opadły luźno na piersi. – Oddaję się w pani ręce.
– Jak rodzaj węzła pan sobie życzy?
– A jakie pani zna?
– Wszystkie.
– To ile ich jest?
– Osiemnaście, z tego, co wiem.
– Osiemnaście? Czy potrafi je pani nazwać?
– Tak. Czy mam to zrobić?
– Nie – zaśmiał się krótko. – Najwyraźniej wiązała już pani krawaty. Szczęściarz z tego faceta.
– To był manekin. – Dopasowała odpowiednią długość obu końców. – W szkole średniej dorabiałam sobie w sklepie, ubierając manekiny.
– No to miały szczęście.
Wygładziła dłonią krawat, przyciskając ją do piersi Sebastiana. Czyżby zadrżał? Nagle poczuła się oszołomiona jego bliskością.
– A więc jaki węzeł pan chce?
– Windsorski.
– Większość mężczyzn go wybiera.
– Uważa pani, że jestem taki sam jak wszyscy, panno Connolly?
– Nie. – Przełożyła końcówkę krawata przez kolejną pętlę. – Ten węzeł jest największy, a przeważnie wszyscy takie lubią.
– To pewnie też podoba się kobietom. Zgodzi się pani z tym?
Nie zamierzała ciągnąć tego tematu, bojąc się, że Sebastiano zacznie z nią flirtować, a tego zdecydowanie chciała uniknąć. Skończyła wiązać krawat.
– Nie wiem, panie Castiglione. Nie umawiam się z mężczyznami, którzy noszą krawaty.
Właściwie to z nikim się nie spotykała.
– Nie? To co noszą?
– Nic. To znaczy… – Poprawiła mu nerwowo kołnierzyk. – Wszystko gotowe.
– Jedna rada, panno Connolly – powiedział, czekając, aż Poppy na niego spojrzy. – Gdyby rzeczywiście miała pani kiedyś tu pracować, proszę nigdy nie wołać mnie do telefonu, zanim nie dowie się pani najpierw, kto dzwoni.
– Nawet jeśli ta osoba płacze?
Zastanawiała się, czy Sebastiano jest naprawdę taki bezlitosny i bezduszny, jak o nim mówiono. Mimowolnie spojrzała na jego usta. Pełne i zmysłowe, wcale nie wskazywały na człowieka bez serca.
– A tak przy okazji, to dlaczego złapał mnie pan za rękę, rozmawiając przez telefon? – spytała hardo.
Wciąż nie mogła o tym zapomnieć.
– Właściwie nie wiem. – Spojrzał jej w oczy. Zamrugała, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Była przyzwyczajona do tego, że mężczyźni zwracają na nią uwagę, ale jeszcze nigdy nie reagowała na to takim podnieceniem. Miała wielką ochotę go…
– Scusa, Sebastiano, sono in anticipo? – Głęboki, chrapliwy głos przerwał tę chwilę, przywracając Poppy