Эротические рассказы

Listy zza grobu. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.

Listy zza grobu - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
sam zresztą był jednym z nich. I nieraz musiał działać w terenie.

      Nikt nie protestował, kiedy podjęła decyzję, by go tutaj ściągnąć. Kiedy zjawi się komendant, być może uzna, że nie było to najlepsze posunięcie, ale ostatecznie była gotowa ponieść konsekwencje.

      Wszyscy patrzyli w milczeniu na pokiereszowane ciało staruszki. Dwóch funkcjonariuszy opróżniło treść żołądka na sam jego widok. Inni zbledli, jakby w okamgnieniu opuściły ich wszystkie siły.

      Poczucie nierealności nie ustępowało. Burza nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, co wydarzyło się na tyłach kościoła – ani z tego, że paręnaście godzin temu rozmawiała z tą kobietą.

      Seweryn zjawił się po kilku minutach. Musiał zaparkować z dala od miejsca zdarzenia, bo nie słyszała nawet dźwięku silnika. Kiedy do niej podszedł, odetchnęła z ulgą. Jako jedyny sprawiał wrażenie, jakby odnajdował się w sytuacji.

      – Chryste… – jęknął.

      – Wiem – odparła Burzyńska, patrząc niechętnie na ofiarę.

      – Nie mam na myśli zwłok, tylko miejsce zdarzenia.

      Zerknęła na niego ze zdziwieniem i dopiero teraz poczuła wyraźną woń alkoholu. Seweryn sprawiał jednak wrażenie trzeźwego. Wypił coś przed snem, nic dziwnego, uznała w duchu.

      – Kto tu dowodzi? – zapytał, rozglądając się.

      – Właściwie to ja.

      Wyraźnie się zmitygował, a potem odsunął o krok i uniósł ręce.

      – Od teraz nikt nie podchodzi do trupa! – krzyknął. – I nikt się nie rusza!

      Kaja obawiała się, że ten władczy ton głosu sprawi, że podniesie się przynajmniej kilka protestów. Wszyscy jednak zdawali się zgodni co do tego, że należy oddać inicjatywę Zaorskiemu.

      Ten powiódł wzrokiem po zebranych i pokręcił lekko głową.

      – Co za burdel… – mruknął.

      Burza odchrząknęła cicho.

      – Nikt niczego nie ruszał – odezwała się.

      – Żartujesz?

      – Nie. Uważaliśmy, żeby nie…

      – Gdybyście uważali, wszyscy mieliby na sobie rękawiczki, maski, siatki na włosach, ochraniacze na obuwie, względnie gogle… generalnie rzecz biorąc, stroje ochronne. Tymczasem ci ludzie latają tutaj jak wolne elektrony, zostawiając wszędzie swoje ślady i zacierając te, które mogłyby okazać się przydatne.

      Kaja się nie odzywała.

      – Załatw mi kombinezon i kilka par rękawiczek – dodał Seweryn.

      – Kilka?

      – Jedna warstwa to za mało – powiedział. – Dwie to absolutne minimum. Są ciecze, które bez problemu przesączają się przez jedną warstwę.

      Burza sięgnęła po krótkofalówkę i wydała kilka zwięzłych komend dyżurnemu w komisariacie. Seweryn w tym czasie rozglądał się wokół – nie tak, jakby próbował zebrać myśli, ale bacznie i czujnie.

      – Co teraz? – spytała Burzyńska.

      Popatrzył na nią badawczo.

      – Zabezpieczyliście wszystko, co trzeba?

      – My… na dobrą sprawę…

      – Dobra – rzucił, a potem obrócił czapkę daszkiem do tyłu. – Potrzeba zabezpieczyć nie tylko to miejsce, ale także wszystkie inne.

      – Inne?

      – Dom tej kobiety, jej samochód, miejsce pracy… – wyrzucił na jednym oddechu Seweryn. – Każde z nich może okazać się kluczowe, jasne? I powiedz, żeby nie wchodził tam nikt, kto nie ma na sobie odzieży ochronnej.

      Kaja pokiwała głową i znów sięgnęła po walkie-talkie. Zaorski po raz kolejny wykorzystał chwilę, by przyjrzeć się okolicy. Potem uniósł wzrok, wyjął komórkę i szybko coś sprawdził.

      – Coś nie tak? – zapytała Burza.

      – W prognozie nie ma opadów – odparł z ulgą w głosie. – Nie musimy się spieszyć.

      Obejrzał się przez ramię w kierunku ulicy.

      – Zamknijcie całą okolicę. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby zatrzeć więcej śladów – dodał i dopiero teraz zobaczył wymiociny nieopodal. – To tu było?

      – Nie…

      – Świetnie. Który to rzucił kontrolnego?

      – Właściwie dwóch nie wytrzymało.

      Seweryn nabrał głęboko tchu, a potem głośno wypuścił powietrze. Zapach whisky był tak wyraźny, że Burza musiała zweryfikować swój początkowy optymizm. Zaorski pił pewnie chwilę przed jej telefonem.

      Przez moment oboje patrzyli na matematyczkę. Leżała z twarzą zwróconą w górę i szeroko otwartymi oczami. W ustach widać było krew i nieco ziemi, a kończyny były ułożone w nienaturalny sposób.

      – Nie robi to na tobie żadnego wrażenia? – odezwała się Kaja.

      – Wrażenie robi na mnie cała zgraja policjantów zacierających materiał dowodowy na miejscu zbrodni. I fakt, że dwóch nakarmiło łabędzie, najwyraźniej nie mogąc znieść widoku truchła.

      – Pytam poważnie…

      Obrócił się do niej i spojrzał jej prosto w oczy.

      – Na poważne gadanie nie ma tutaj miejsca – odparł. – Jedyne, co pozwoli ci nie zwariować, to trochę dystansu. Najlepiej pamiętać, że śmierć to całkiem normalna sprawa. Jeszcze sto lat temu każdy, kto przekraczał prędkość stu kilometrów na godzinę, prawdopodobnie moment później był martwy. Zanim wynaleziono środki odkażające, większość ran zadanych brudnymi narzędziami pewnie była śmiertelna. I kilka tysięcy lat zabrało nam sprawdzenie metodą prób i błędów, które rzeczy nadają się do jedzenia, a które są śmiertelne. Nie wspominając o tym, ilu ludzi odwaliło kitę dlatego, że nie byliśmy świadomi istnienia alergii na orzechy.

      Do Kai niespecjalnie to przemawiało. W dodatku Zaorski mówił coraz bardziej niewyraźnie i z coraz mniejszym sensem, zupełnie jakby alkohol, który niedawno wypił, dopiero teraz na dobre zaczynał działać.

      – Ostatecznie śmierć to naprawdę nic strasznego – dodał. – George Carlin powiedział kiedyś, że to zwyczajne zdarzenie spowodowane przełykaniem śliny przez dostatecznie długi czas. A oprócz tego druga rzecz, jakiej boi się cała ludzkość. Wiesz, jaka jest pierwsza?

      – Nie.

      – Publiczne wystąpienia – odparł Seweryn i poprawił skórzaną kurtkę, jakby zrobiło mu się chłodno. – Koniec końców na pogrzebie gorzej ma więc ten, który przemawia, niż ten, który wyleguje się w trumnie. Życie jest straszne, umieranie jest straszne. Ale sama śmierć nie.

      Przez chwilę trwała cisza, a Zaorski kontrolnie spojrzał na policjantów, którzy wycofywali się z miejsca zdarzenia tak, by nie narobić więcej problemów.

      – Tak sobie radzisz? – zapytała cicho Kaja i wskazała zwłoki. – Z takimi rzeczami?

      – Nie tylko z takimi – uciął szybko. – A teraz załatw mi ten kombinezon i maty ochronne.

      – Maty?

      – Na ziemię – wyjaśnił, zataczając ręką krąg. – Muszę obejść całe to miejsce, a nie mogę pozwolić sobie na to, żeby zatrzeć ostatnie ślady, jakie tu zostały.

      Burzyńska


Скачать книгу
Яндекс.Метрика