Эротические рассказы

Listy zza grobu. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.

Listy zza grobu - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
w szpitalu, zanim jeszcze ją podjął, to może trafić na celownik służb. Musiał rozwiązać obydwa problemy, nie miał jednak pojęcia, jak się do tego zabrać.

      Ostatecznie zrobił to, co sprawdzało się najlepiej – nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę whisky i zanurzył się w dźwiękach starego, mocno przykurzonego rocka. Z tego muzycznego kokonu wyrwał go sygnał z komórki.

      Była już siódma rano. Wiadomość o tej porze mogła pochodzić tylko od jednej osoby.

      „Zadzwoń, jak pokonasz porannego kaca” – pisał Grabarczyk, znajomy z Instytutu imienia Sehna.

      Zaorski nie zwlekał. Odstawił whisky na skrzynkę z narzędziami i wybrał numer.

      – O tej porze? – powitał go kolega, którego wszyscy zwali Grabarzem. – Widzę, że tam na wsi wstajecie z kurwami.

      – Uznam to za przejęzyczenie.

      – Uznawaj, za co chcesz, ale prawda jest taka, że one też od rana są na nogach.

      Seweryn uśmiechnął się pod nosem.

      – Masz coś dla mnie? – spytał.

      – Głównie jęknięcie zawodu.

      – Więc nie udało ci się wyciągnąć nic z tego pliku?

      – Nie w tym rzecz – odparł Grabarz. – Wyciągnąłem z niego wszystko, co się dało, ale okazało się, że większym wyzwaniem jest dla mnie zamykanie deski od kibla. A przynajmniej tak twierdzi moja żona.

      Seweryn podniósł się i podszedł do niewielkiego okienka przy suficie. W natłoku kłopotów na dobrą sprawę zapomniał, że Grabarczyk miał dobrać się do pliku, który odkryli wraz z Kają.

      Teraz wydawało się to mieć niewielkie znaczenie, mimo to Zaorski znacznie się ożywił.

      – Otworzyłeś to zdjęcie? – spytał.

      – Nie.

      Zaorski zmarszczył czoło.

      – Bo to nie jest zdjęcie – dodał Grabarz. – I naprawdę nie rozumiem, dlaczego uznałeś, że warto zawracać mi głowę takimi bzdurami. Nie mogłeś sam wpaść na to, żeby zmienić rozszerzenie?

      Nie przeszło mu to nawet przez myśl, choć może rzeczywiście powinno. Wcześniej musiał je dodać, by w ogóle otworzyć archiwum, a Burzyński najwyraźniej niczego nie robił bez powodu.

      – To zwyczajny wordowski plik – ciągnął Grabarczyk. – Dodaj .doc i będzie po sprawie.

      – I tyle waży?

      – Bo ktoś naładował w niego, co się dało. Tak czy inaczej, samego tekstu nie ma wiele.

      – To znaczy?

      – To znaczy zmień rozszerzenie i sam sobie zobacz.

      Zaorski nie miał zamiaru odkładać tego na później. Szybko pożegnał znajomego, a potem usiadł przed laptopem w salonie. Zrobił, co trzeba, i zaraz potem zobaczył kolejną wiadomość zza grobu. Wbijał wzrok w kilka słów od Burzyńskiego, nie rozumiejąc, co oznaczają.

      Kolejna zagadka? A może coś, co tylko Kaja będzie w stanie zrozumieć?

      Zerknął na zegarek i zamknął laptopa. Nie było sensu nawet się nad tym głowić, nie samemu. Poza tym musiał przygotować dziewczynkom śniadanie – tym razem składające się z czegoś pożywniejszego niż tosty z nutellą.

      Stanęło na owsiance z owocami, ale efekt był taki, że obydwie więcej kręciły łyżkami w misce, niż jadły. Koniec końców Zaorski musiał przygotować to, co wczorajszego poranka. W dodatku „akcja: grawitacja”, sprowadzająca się do ściągnięcia zawiniętych w kołdry córek z łóżka na podłogę, nie obyła się bez problemów.

      Godzinę później wsiadał do samochodu z poczuciem winy, świadomy poziomu alkoholu we krwi. Sam zapach zniwelował domowymi sposobami: napychając się sałatką z czosnkiem i cebulą i popijając czarną jak smoła kawą. Rezultat nie był wymarzony, ale przynajmniej córki nie czuły jego wyziewów.

      Większym błędem niż prowadzenie pod wpływem było włączenie radia. Znów trafiła się reklama, przez którą zebrały się nad nim ciemne chmury.

      – Tateł… – odezwała się Lidka.

      – Tak?

      – Co to są hemoroidy?

      Seweryn milczał. Żylaki odbytu były ostatnią rzeczą, o której chciał myśleć i rozmawiać z samego rana.

      – Taateeł…

      – To taki szczególny rodzaj androidów.

      – Androidów?

      – Robotów z Gwiezdnych wojen, które mają problem z siadaniem.

      Zerknął w lusterko i zobaczył podejrzliwy wzrok córki. Intuicyjnie wyczuwała, ilekroć robił ją w konia, ale nie zawsze podejmowała temat. Tym razem Bóg sprawił, że odpuściła, i Zaorski odetchnął.

      Odstawił dziewczynki do szkoły przed czasem, a potem zaparkował kawałek dalej i wysiadł z auta. Nic nie wskazywało na to, że w nocy niedaleko stąd wydarzyła się tragedia. Administracja musiała już wiedzieć, że Janina Wachowicz nigdy więcej nie stawi się w pracy, ale najwyraźniej postanowiono nie alarmować uczniów.

      Zaorski wodził wzrokiem za przejeżdżającymi samochodami, czekając na nieco wyróżniające się na ich tle volvo. Większości mieszkańców nie stać było na nic, co wyprodukowano w ostatniej dekadzie i co zbliżałoby się do segmentu premium. Pod szkołą stawały głównie stare toyoty, skody i volkswageny.

      W końcu Seweryn wypatrzył V60 pierwszej generacji. Nie robiło takiego wrażenia jak inne samochody tej marki, ale zwracało na siebie uwagę. Kiedy Burza wysadziła Dominika i ruszyła w kierunku Zaorskiego, ten szybko uniósł rękę.

      Była w mundurze, pewnie się spieszyła do komisariatu, a mimo to zatrzymała się obok Seweryna i opuściła szybę.

      – Wyspałeś się? – powitała go.

      Spojrzał w jej zmęczone, podkrążone oczy i odniósł wrażenie, jakby dopiero przed momentem pożegnali się na miejscu zdarzenia.

      – Niespecjalnie – odparł. – Ale ty chyba też nie.

      – Nie zmrużyłam oka. Cały czas miałam przed sobą…

      Urwała, doskonale wiedząc, że nie musi kończyć. Z pewnością kiedy zamykała powieki, widziała nie tylko matematyczkę, ale też Zaorskiego, który zachowywał się, jakby trafił na wyjątkowo korzystną promocję w supermarkecie. Być może powinien rozegrać to inaczej, ale musiał upewnić się, że to on będzie kontrolował rozwój sytuacji na miejscu zdarzenia.

      – Jasne – odparł. – A jak komendant? Nie wyrzucił cię z roboty?

      – Nie, ale oberwało mi się za włączanie cywila w czynności służbowe.

      – Włączyłaś lekarza. W dodatku takiego, który stwierdził zgon i wypełnił kartę informacyjną. To całkowicie zgodne ze sztuką. I z prawem.

      Seweryn spojrzał na nadjeżdżający samochód. Burzyńska odsunęła się, by nie miał problemów z przejechaniem.

      – Powiedziałaś mu o liczbach Catalana? – spytał.

      Zmierzyła go podejrzliwie wzrokiem, niepewna, czy w takiej sytuacji w ogóle powinna z nim o tym rozmawiać. Spodziewał się tego, ale przypuszczał, że ostatecznie uda mu się ominąć tę przeszkodę.

      – Nie – przyznała. – Uznałam, że najpierw powinniśmy ustalić przyczynę zgonu, a dopiero potem układać teorie spiskowe.

      – Słusznie.


Скачать книгу
Яндекс.Метрика