Anioły i demony. Дэн БраунЧитать онлайн книгу.
została spopularyzowana, zanim stała się wydajna, i ludzie stracili pieniądze. Obie zyskały sobie złą sławę i przegrały już na początku.
– Mój cel – odezwała się głośno – był nieco mniej wzniosły niż zjednoczenie nauki z religią.
– Środowisko – domyślił się Kohler.
– Nieograniczone zasoby energii. Żadnego rabunkowego wydobycia. Żadnych zanieczyszczeń ani promieniowania. Technologia oparta na antymaterii mogłaby uratować naszą planetę.
– Albo ją zniszczyć – odparował Kohler. – Zależy kto i do czego ją wykorzysta. – Vittoria poczuła bijący od niego chłód. – Kto jeszcze o tym wiedział?
– Nikt – odparła. – Przecież już mówiłam.
– To jak sądzisz, dlaczego twój ojciec został zamordowany?
Poczuła, jak napinają się jej mięśnie.
– Nie mam pojęcia. Miał wrogów w CERN-ie, sam pan wie, ale to nie mogło mieć nic wspólnego z antymaterią. Przysięgliśmy sobie zachować odkrycie w tajemnicy jeszcze przez kilka miesięcy, aż będziemy gotowi.
– I jesteś pewna, że ojciec nie złamał tej przysięgi?
Vittoria poczuła, że ogarnia ją wściekłość.
– Ojciec dotrzymywał znacznie trudniejszych przysiąg niż ta!
– A ty nikomu nie powiedziałaś?
– Oczywiście, że nie!
Kohler westchnął ciężko. Milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad doborem słów.
– Przypuśćmy, że ktoś jednak się o tym dowiedział i zyskał dostęp do laboratorium. Jak sądzisz, czego by szukał? Czy twój ojciec trzymał tu jakieś notatki? Dokumentację tych procesów?
– Dyrektorze, okazałam chyba dostateczną cierpliwość. Teraz ja chciałabym uzyskać kilka odpowiedzi. Stale pan mówi o włamaniu, a przecież widział pan urządzenie skanujące siatkówkę. Ojciec przywiązywał ogromną wagę do bezpieczeństwa i zachowania tajemnicy.
– Potraktuj to pytanie jako mój kaprys – warknął Kohler, wprawiając ją w zdumienie. – Co mogłoby zginąć?
– Nie mam pojęcia. – Ze złością rozejrzała się po laboratorium. Żadna z próbek antymaterii nie zginęła. Miejsce pracy ojca wyglądało jak zwykle. – Nikt tu nie wchodził – stwierdziła. – Tu na górze wszystko wygląda, jak należy.
Na twarzy Kohlera pojawił się wyraz zaskoczenia.
– Tu na górze?
Vittorii te słowa wyrwały się odruchowo.
– Tak, w górnym laboratorium.
– Korzystacie też z dolnego?
– Jako magazynu.
Kohler podjechał do niej wózkiem, znów zanosząc się kaszlem.
– Używacie komory przeznaczonej na niebezpieczne materiały do magazynowania? Czego?
Niebezpiecznych materiałów, a czegóż by? Vittoria traciła już cierpliwość.
– Antymaterii.
Kohler podparł się rękami i uniósł na wózku.
– To znaczy, że są jeszcze inne próbki? Czemu, do diabła, mi tego nie powiedziałaś?
– Właśnie powiedziałam. A przedtem raczej nie miałam okazji!
– Musimy je sprawdzić – oświadczył Kohler. – Natychmiast.
– Ją – poprawiła go Vittoria. – Tam jest tylko jedna. I z pewnością wszystko z nią w porządku. Nikt nigdy nie…
– Tylko jedna? – przerwał jej dyrektor. – To dlaczego nie znajduje się tutaj?
– Ojciec wolał, żeby znajdowała się pod warstwą skał, dla większego bezpieczeństwa. Jest większa niż pozostałe.
Kohler i Langdon wymienili za jej plecami zaalarmowane spojrzenia, po czym dyrektor ponownie zwrócił się do dziewczyny:
– Stworzyliście próbkę większą niż pięćset nanogramów?
– To było konieczne – broniła się Vittoria. – Musieliśmy udowodnić, że bez trudu przekroczymy próg opłacalności. – Dobrze zdawała sobie sprawę, że problemem w przypadku nowych paliw jest zawsze stosunek kosztów do zysków. Budowanie platformy wiertniczej dla wydobycia paru baryłek ropy byłoby bez sensu. Jednak jeśli ta sama platforma przy stosunkowo niewielkich dodatkowych kosztach pozwoliłaby uzyskać miliony baryłek, wówczas warto inwestować. Z antymaterią sytuacja wygląda tak samo. Zasilając dwadzieścia siedem kilometrów elektromagnesów, żeby uzyskać mikroskopijną próbkę antymaterii, zużyłoby się więcej energii, niż można by było otrzymać z produktu. Do udowodnienia, że antymateria jest wydajna, a jej wykorzystanie realne, potrzebna była znacznie większa ilość.
Wprawdzie ojciec był przeciwny wyprodukowaniu takiej dużej próbki, ale Vittoria nie ustępowała. Tłumaczyła mu, że jeśli antymateria ma zostać potraktowana poważnie, muszą udowodnić dwie rzeczy. Po pierwsze, że można ją produkować w opłacalnych ilościach. Po drugie, że otrzymaną substancję można bezpiecznie przechowywać. W końcu wygrała i ojciec, choć bez przekonania, zgodził się na jej propozycję. Jednak zastrzegł sobie, że antymateria będzie przechowywana w komorze do składowania niebezpiecznych substancji – niedużym, wykutym w granicie pomieszczeniu znajdującym się o dalsze dwadzieścia pięć metrów pod ziemią. Istnienie tej próbki miało pozostać ich tajemnicą i tylko oni dwoje mieli mieć do niej dostęp.
– Vittorio? – nalegał Kohler pełnym napięcia głosem. – Jak duża jest ta porcja antymaterii?
Vittoria poczuła złośliwe zadowolenie. Wiedziała, że ta liczba porazi nawet wielkiego Maximiliana Kohlera. Wyobraziła sobie znajdującą się pod nimi próbkę. Niesamowity widok. Zawieszona w pułapce magnetycznej kulka antymaterii widoczna gołym okiem. Nie żadne mikroskopijnych rozmiarów ziarnko, tylko kropla wielkości śrutu.
Wzięła głęboki oddech.
– Jedna czwarta grama.
Twarz dyrektora zbladła jak papier.
– Co?! – Zaniósł się gwałtownym kaszlem. – Ćwierć grama? Przecież to moc… niemal pięciu kiloton!
Kilotony. Vittoria nie znosiła tego słowa. Nigdy nie używali go z ojcem. Kilotona równa jest sile wybuchu tysiąca ton metrycznych trotylu. Kilotony służyły do określania siły uzbrojenia. Ładunków wybuchowych głowic jądrowych. Siły destrukcyjnej. Ona z ojcem mówili o elektronowoltach i dżulach – miarach konstruktywnej energii.
– Taka ilość antymaterii może dosłownie unicestwić wszystko w promieniu niemal kilometra! – krzyknął Kohler.
– Tak, gdyby cała od razu uległa anihilacji – odparowała Vittoria – ale nikt tego nigdy nie zrobi!
– Chyba że ktoś nie będzie się na tym znał. Albo zawiedzie źródło zasilania! – Kohler jechał już w kierunku windy.
– Dlatego właśnie ojciec trzymał to tam na dole, w komorze z zasilaniem awaryjnym i dodatkowym systemem bezpieczeństwa.
Kohler odwrócił się do niej z wyrazem nadziei na twarzy.
– Zastosowaliście tam dodatkowe zabezpieczenia?
– Tak. Drugi skaner siatkówki.
W odpowiedzi rzucił tylko trzy słowa.
– Na dół.