Człowiek nietoperz. Ю НесбёЧитать онлайн книгу.
tego, co sprzedaje.
Dobra Mateczka i klon Kinskiego od razu skierowali się do nich. Mężczyzna sprawiał wrażenie, że nie ma ochoty spędzać w dziennym świetle więcej czasu niż to absolutnie konieczne.
– Za ile chcecie kupić? – spytał, omijając wszystkie uprzejmości.
Andrew siedział demonstracyjnie obrócony plecami.
– Wolałbym, żeby było nas jak najmniej, kiedy będziemy przechodzić do konkretów, mister – powiedział, nie obracając się.
Kinski zrobił ruch głową i rozzłoszczona Mateczka zniknęła. Najprawdopodobniej była na procencie, ale Harry przypuszczał, że zaufanie pomiędzy nią a Kinskim, jak w przypadku większości narkomanów, nie istniało.
– Nic przy sobie nie mam, a jeśli jesteście glinami, to obetnę wam jaja. Najpierw pokażcie forsę, potem stąd wyjdziemy. –Kinski mówił szybko i nerwowo, a jego spojrzenie przeskakiwało z miejsca na miejsce.
– To daleko? – spytał Andrew.
– Spacerek krótki, ale odlot dłu-ugi. – Na moment odsłonił zęby w grymasie na kształt przelotnego uśmiechu.
– No dobra, stary. Siadaj i zamknij gębę – powiedział Andrew i pokazał mu policyjną odznakę.
Kinski zdrętwiał. Harry wstał i poklepał się po pasku za plecami. Narkoman i tak by nie sprawdzał, czy Harry rzeczywiście ma broń.
– Co to za amatorszczyzna? Mówiłem już przecież, że nic przy sobie nie mam. – Kinski ze złością opadł na krzesło obok Andrew.
– Wychodzę z założenia, że znasz miejscowego szeryfa i jego pomocników. Przypuszczam też, że oni znają ciebie. Ale czy wiedzą, że zacząłeś sprzedawać herę?
Typek wzruszył ramionami.
– A kto tu mówi o herze? Myślałem, że mowa o trawie…
– Oczywiście. Nikt nie powiedział ani słowa o herze i może ani słowa nie powie, pod warunkiem że udzielisz nam pewnych informacji.
– Żartujecie sobie ze mnie, prawda? Miałbym ryzykować, że obetną mi głowę za to, że kogoś wsypałem, tylko dlatego, że jakieś gliny nie stąd, które w dodatku nic na mnie nie mają, wpadają nagle i…
– Że kogoś wsypałeś? Spotkaliśmy się tutaj, niestety, nie doszliśmy do zgody w kwestii ceny towaru i tyle. Masz nawet świadka na to, że spotkaliśmy się, żeby ubić zwykły interes. Jeśli zrobisz to, co ci powiemy, to nigdy więcej nas nie zobaczysz, podobnie zresztą jak wszyscy inni tutaj.
Andrew zapalił cygaro i zmrużonymi oczyma popatrzył na nieszczęsnego ćpuna po drugiej stronie stolika, potem dmuchnął mu dymem w twarz i podjął:
– Natomiast jeżeli nie dostaniemy tego, czego szukamy, może się zdarzyć, że wychodząc, przypniemy sobie policyjne odznaki i że w najbliższej przyszłości nastąpi kilka aresztowań, co z pewnością nie przysporzy ci popularności w środowisku. Nie wiem, czy wobec donosicieli stosuje się tę metodę, o której wspomniałeś wcześniej. Ci, co palą marihuanę, to z reguły pokojowo nastawieni ludzie, ale wiedzą to i owo, i nie zdziwiłoby mnie, gdyby szeryf najzupełniej przypadkiem któregoś dnia potknął się o cały twój magazyn. Ci od marihuany nie przepadają za konkurencją twardych narkotyków, a w każdym razie za konkurencją, którą są ćpuny donosiciele. A jeśli chodzi o wymiar kary za handel dużą ilością heroiny, to z pewnością orientujesz się, co może za to grozić?
Kolejna chmura niebieskiego dymu z cygara prosto w twarz Kinskiego. Nie co dzień ma się szansę dmuchnąć dymem w twarz świni, pomyślał Harry.
– Okej – podjął Andrew, kiedy Kinski milczał. – Evans White. Powiesz nam, gdzie on jest, kim on jest i w jaki sposób go znajdziemy. I to teraz.
Kinski rozejrzał się po pubie. Wielka głowa z zapadniętymi policzkami kiwała się na cienkiej szyi; przypominał sępa przy padlinie, który ostrożnie rozgląda się dokoła w strachu, czy przypadkiem lwy nie powrócą.
– Tylko to? – spytał. – Nic więcej?
– Nic więcej – odparł Andrew.
– A skąd mam wiedzieć, że za moment znów nie będziecie czegoś chcieli?
– Nie możesz tego wiedzieć.
Kiwnął głową, jak gdyby i tak miał świadomość, że to jedyna odpowiedź, na jaką może liczyć.
– No dobra. Na razie nie jest jeszcze grubą rybą, ale z tego, co słyszę, pnie się w górę. Pracował dla madame Rosseau, tutejszej królowej trawki, ale teraz buduje własny interes. Trawa, kwas i możliwe, że trochę morfiny. Trawa jest taka sama jak ta, którą sprzedaje reszta. Lokalna produkcja. Ale on ma, zdaje się, dobre kontakty w Sydney i dostarcza tam trawę w zamian za tani dobry kwas. A kwas się teraz liczy.
– Nie ecstasy i heroina? – zdziwił się Harry.
– A dlaczego miałoby tak być? – spytał Kinski ze złością.
– Cóż, mogę mówić tylko o tym, jak jest tam, skąd przyjechałem, ale po fali house oblicza się, że w Anglii ponad połowa całej młodzieży powyżej szesnastego roku życia próbowała ecstasy. A po Trainspotting hera stała się najmodniejszym narkotykiem…
– Co? Jaki house? Jaki Trainspotting? – Mężczyzna patrzył na niego zdziwiony. Harry już wcześniej zetknął się z faktem, że ćpuny z opóźnieniem zauważają pewne zjawiska społeczne.
– Gdzie znajdziemy Evansa? – spytał Andrew.
– Sporo czasu spędza w Sydney, ale widziałem go w mieście parę dni temu. Ma dzieciaka z dziewczyną z Brisbane, która kiedyś się tu wałęsała. Nie wiem, gdzie ona teraz jest, ale dzieciak w każdym razie jest na farmie, na której Evans mieszka, kiedy przyjeżdża do Nimbin.
W krótkich słowach wyjaśnił, gdzie szukać gospodarstwa.
– Jaki to typ ten White? – dopytywał się Andrew.
– A co ja mam powiedzieć? – Kinski podrapał się w brodę, której nie miał. – Czarujący dupek, nie tak się mówi?
Andrew i Harry nie wiedzieli, ale pokiwali głowami na znak, że rozumieją, o co mu chodzi.
– Handluje się z nim dobrze, ale nie chciałbym być jego dziewczyną, jasne?
Tym razem pokręcili głowami.
– To przystojniak i słynie z tego, że nie wystarcza mu jedna samica naraz. Z jego dziewczynami ciągle są jakieś awantury, krzyki i wrzaski, więc nic dziwnego, że od czasu do czasu któraś pojawia się z podsinionym okiem.
– Hm. Wiesz coś o blondynce, Norweżce, Inger Holter? W zeszłym tygodniu znaleziono ją martwą nad Zatoką Watsona w Sydney.
– Tak? Nigdy o niej nie słyszałem. – Najwyraźniej gazety też go nie interesowały.
Andrew zgasił cygaro, obaj z Harrym wstali.
– Czy naprawdę mogę wierzyć, że będziecie trzymać gębę na kłódkę? – spytał Kinski, patrząc na nich z niedowierzaniem.
– Oczywiście – odparł Andrew i ruszył w stronę drzwi.
Posterunek policji znajdował się przy głównej ulicy, a dokładnie rzecz biorąc, sto metrów od muzeum, i wyglądał jak zwykły dom mieszkalny. Różnił się tylko wystawioną na trawniku niedużą tabliczką ze stosowną informacją.