Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
są przeciążone pracą i…
Downar zdawał się być zadowolony z tego, że pokojówki są przeciążone pracą.
– To dobrze, to bardzo dobrze – mruknął.
Przyklęknął i ostrożnie począł przeglądać rozrzucone rzeczy.
Po pewnym czasie ze stosu tych drobiazgów wyłowił nylonową damską pończochę oraz szminkę.
– Zdaje się, że nasz Brazylijczyk przyjmował tu gości.
– Owszem – przytaknął szef recepcji. – Odwiedzały go kobiety, ale tylko w godzinach popołudniowych – dodał pospiesznie.
Downar wsunął do kieszeni znalezione przedmioty, podniósł się, otrzepał spodnie i powiedział:
– W tej chwili nie mam czasu na przeprowadzenie dokładnej rewizji. Zabieram aparat. Do tego pokoju nikt nie ma prawa wejść ani nic nie wolno tu ruszać. Czynię pana osobiście za to odpowiedzialnym, panie kierowniku.
Szef recepcji skinął głową.
– Może pan być spokojny. Wolałbym jednak, żeby pan opieczętował pokój.
– Nie chcę tego robić. Zwróciłoby to uwagę służby, a zapewne także i gości. Zależy mi na zachowaniu jak najdalej posuniętej dyskrecji w tej całej sprawie.
Downar raz jeszcze rozejrzał się po pokoju, podniósł z podłogi małą kartkę papieru zapisaną po portugalsku i powiedział:
– Idziemy.
Zeszli na dół. W hallu kręciło się parę osób. Kierownik recepcji spytał:
– Czy mogę jeszcze być panu w czymś pomocnym? – uprzejmym ruchem wskazał drzwi swego gabinetu.
Downar zapalił papierosa. Chwilę siedział w milczeniu, śledząc wzrokiem smugę dymu. Spytał:
– Czy przynajmniej orientuje się pan, kto odwiedzał tego człowieka.
– Trudno mi na to odpowiedzieć. Nie kontrolujemy tak ściśle naszych gości. Wiem, że odwiedzały go kobiety. O ile sobie przypominam, widziałem z nim ładną blondynę, wysoka, efektowna.
– Czy to jedna z tych, które tu się stale kręcą.
– Nie. Nigdy jej przedtem nie zauważyłem. Te tutejsze mniej więcej znamy.
– Nie pytali o niego jacyś mężczyźni?
Kierownik recepcji bezradnym ruchem rozłożył ręce.
– Żałuję bardzo, ale nic nie wiem na ten temat.
– Czy rozmawiał pan z tym brazylijskim gościem?
– Tak. Parokrotnie.
– W jakim języku pan z nim mówił?
– Po francusku. Niestety nie znam portugalskiego.
Światło żarówki padło na jakiś błyszczący przedmiot. Downar wyciągnął rękę i spośród papierów leżących na biurku wyjął ozdobną pochwę na sztylet. Była nieomal identyczna z tą, którą znalazł w mieszkaniu Natorskiego.
– Skąd pan to ma?
Szef recepcji uśmiechnął się.
– Parę dni temu znalazłem w windzie.
– Czy nóż też pan znalazł?
– Nie.
Downar wstał.
– Dziękuję panu. Na razie to wszystko. Będę z panem w kontakcie. Gdyby coś zaszło takiego, co zwróciłoby pańską uwagę, proszę natychmiast zawiadomić Komendę Główną, a najlepiej mnie osobiście. Do widzenia.
Wyszedłszy z Grand Hotelu, Downar pojechał na Krzywe Koło. Natorski powitał go bez entuzjazmu.
– Przyszedł mnie pan aresztować? – spytał.
– Ależ skądże, panie mecenasie. Chciałem tylko pana uprzejmie prosić jeszcze o chwilę rozmowy. Przecież to leży w naszym wspólnym interesie, żeby wyjaśnić tę fantastyczną historię.
– Oczywiście. Proszę, niech pan wejdzie.
Downar zauważył, że adwokat bardzo zmizerniał od wczorajszego dnia. Trudno się było zresztą temu dziwić.
Usiedli w głębokich, wygodnych fotelach.
– Napije się pan wermutu? – spytał Natorski. Nie czekając na odpowiedź, wyjął z małej szafki butelkę i kieliszki. – No i cóż, panie kapitanie, nie obstaje już pan przy tym, żeby mnie oskarżać o to morderstwo?
Downar umoczył wargi w brunatnym płynie i uśmiechnął się niewyraźnie.
– Prawdę mówiąc, wszystkie okoliczności przemawiają przeciwko panu, no ale… To przecież nie miałoby żadnego sensu. Niech mi pan powie, panie mecenasie, czy ma pan może jakąś koncepcję co do tej tajemniczej historii.
– Absolutnie żadnej. Nie mogę tego pojąć. Nie spałem całą noc. Nic jednak wymyśleć nie byłem w stanie.
– Czy nie możemy przyjąć takiej ewentualności, że ktoś był przez cały czas w mieszkaniu i kiedy pan wyszedł do kuchni po wodę…
Natorski potrząsnął głową.
– Wykluczone. Niechże pan weźmie pod uwagę, kapitanie, że to nie jest pałac, tylko dwupokojowe mieszkanie. Przez całe popołudnie była tutaj u mnie moja sekretarka. Wyszła dosłownie na parę minut przed przyjściem tego człowieka. Gdzież tu mógłby się ukryć morderca. Zresztą ja natychmiast po zabójstwie szukałem wszędzie, sprawdzałem drzwi wejściowe… Nie, nie, to nie wchodzi w rachubę.
– No więc co wchodzi w rachubę? – spytał trochę niecierpliwie Downar. – Przecież nie samobójstwo.
– Oczywiście, że nie.
– Wszedł ktoś oknem? Drugie piętro. Nie ma nawet balkonu. Zresztą okno było zamknięte.
– Tak – przytaknął Natorski. – Właśnie dzisiaj w nocy dokładnie sobie przypomniałem, że zamknąłem okno. Kolejność faktów była