Szantaż. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
wyczuwało się groźby.
– Chciałbym chwilę z panem porozmawiać, panie doktorze. Jeśli więc nie ma pan nic przeciwko temu, to może wstąpimy gdzieś na kawę.
Paweł zawahał się, ale Mokrzycki panował już całkowicie nad sytuacją.
– O tutaj, zaraz za rogiem jest bardzo miła, zaciszna kawiarenka. Dają tam nawet zupełnie możliwą kawę. Sądzę, że o tej porze znajdziemy wolny stolik.
Wolny stolik znaleźli i kawa rzeczywiście była dobra. Paweł z dużym zainteresowaniem przyglądał się temu eleganckiemu, starszemu panu, którego, wystudiowane, oszczędne ruchy miały w sobie raczej coś z dyplomaty, aniżeli z naukowca. Wizerunek nakreślony przez Joannę daleko odbiegał od rzeczywistości. W tym opanowanym, doskonale wychowanym, wytwornym mężczyźnie trudno było odnaleźć starego, stetryczałego, maniacko zazdrosnego męża.
– Przepraszam, że pana tak bezceremonialnie zaczepiłem na ulicy – powiedział usprawiedliwiając się Mokrzycki. – Dziwi pana zapewne moje zachowanie.
Paweł uśmiechnął się uprzejmie.
– Bardzo się cieszę, że pana poznałem, panie profesorze.
Mokrzycki wyjął z kieszeni srebrną papierośnicę.
– Przyznaję, że postąpiłem wbrew zasadom dobrego wychowania, ale czasami okoliczności zmuszają nas do rezygnowania z konwenansów. Nie mogłem czekać, aż nadarzy mi się okazja spotkać pana na gruncie towarzyskim. Proszę mi więc wybaczyć ten drobny nietakt.
– Ależ, panie profesorze, bardzo dobrze się stało, żeśmy się poznali – powiedział szczerze Paweł. – Muszę się panu przyznać, że myślałem nawet o tym, żeby pana odwiedzić.
– Byłby pan miłym gościem w moim domu.
– Bo chciałem jakoś wyjaśnić tę trochę niezręczną sytuację – mówił dalej Paweł. – Mam wrażenie, że pan sobie pewne rzeczy może trochę niewłaściwie interpretuje.
– Ma pan na myśli moją żonę?
– Tak. Mam na myśli Joannę.
– Ja także chciałem pomówić z panem, panie doktorze, o Joannie. Bo widzi pan sprawa przedstawia się w ten sposób, że…
– Jeżeli pan pozwoli, panie profesorze – przerwał z ożywieniem Paweł – to chciałbym zaraz na początku naszej rozmowy wyjaśnić sytuację. Muszę więc przede wszystkim pana zapewnić, że nie ma pan absolutnie żadnych powodów do zazdrości. Z Joanną znamy się od dawna i nie będę ukrywał faktu, że w swoim czasie flirtowaliśmy trochę ze sobą, ale flirt ten miał charakter zupełnie niewinny i żadne z nas w tej historii nie było poważniej zaangażowane. Takich flirtów, panie profesorze, każda kobieta ma na swoim koncie kilka czy kilkanaście i to jest nie do uniknięcia. Ja w tej chwili jestem żonaty, kocham moją żonę i mogę pana zapewnić, że z Joanną łączą mnie jedynie więzy przyjaźni. Daję panu na to słowo honoru, że nie ma absolutnie powodów do zazdrości.
– Ależ, drogi panie – uśmiechnął się Mokrzycki. – Ja nie jestem zazdrosny.
Paweł był wyraźnie zbity z tropu.
– Nie jest pan zazdrosny?
– Nie. I właśnie o tym chciałem z panem pomówić. Bo widzi pan, Joanna chce ze mnie zrobić nieznośnego zazdrosnego starca. Wszystkimi sposobami pragnie mnie wcielić w rolę Grzegorza Dyndały. A ja nie jestem zazdrosny.
Paweł spojrzał z niedowierzaniem na mówiącego.
– Nie rozumiem.
– Ba. Nie tylko pan jest w tej sytuacji – powiedział Mokrzycki. – Ja także nie rozumiem.
– Ale dlaczego Joanna…? W jakim celu..?
– Niezbadane są tajniki duszy kobiecej, panie doktorze.
– No dobrze, ale dostałem dzisiaj list od pana – przypomniał sobie Paweł.
– To nie ja pisałem ten list, to Joanna.
– Joanna?
– Tak. Początkowo prosiła mnie, żebym coś takiego napisał, a kiedy stanowczo odmówiłem, powiedziała, że napisze sama. Przypadkowo mamy bardzo podobny charakter pisma. Sprawa zaszła tak daleko, że uważałem za swój obowiązek pomówić z panem. A propos, czy pan ma przy sobie ten list?
– Mam.
– Czy mógłby mi go pan zwrócić?
– Ależ oczywiście. Bardzo proszę. – Paweł sięgnął do kieszeni i wyjął list. – Proszę.
Spostrzegł, że długie, wypielęgnowane palce profesora, chwyciły pomiętą kopertę trochę zbyt skwapliwie.
Mokrzycki wyprostował się, jakby odzyskanie tego kawałka papieru przyniosło mu ulgę.
– Dziękuję panu, panie doktorze. I mam do pana jeszcze jedną prośbę. Wolałbym, żeby Joanna nie wiedziała o naszym spotkaniu.
– Może pan liczyć na moją dyskrecję – zapewnił Paweł.
Mokrzycki obdarzył go czarującym uśmiechem.
– Jest pan bardzo uprzejmy. Dziękuję. – Wyjął portfel, chcąc zapłacić za kawę. – O nie, nie – zaprotestował gwałtownie, widząc, że Paweł sięga do kieszeni. To przecież ja pana zaprosiłem. Pan pozwoli, że załatwię tę drobnostkę.
Paweł miał ochotę jeszcze o coś zapytać, ale spostrzegł, że Mokrzycki zaczął się nagle bardzo śpieszyć. Nie chciał go więc zatrzymywać.
Rozstali się przed kawiarnią. Paweł stał przez chwilę zamyślony. Widział jak mąż Joanny oddala się szybkim, energicznym krokiem i jak wsiada do taksówki.
Zjadł jarski obiad w restauracji „Zdrowie”. Nie czuł smaku spożywanych potraw. Ciągle jeszcze był pod wrażeniem rozmowy z profesorem Mokrzyckim. Właściwie nic z tego wszystkiego