Szantaż. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
Spis treści
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Szantaż
Projekt okładki
Mikołaj Jastrzębski
Skład
Maria Baranowska
Konwersja do wersji elektronicznej
Mikołaj Jastrzębski
Edycję opracowano na podstawie wydania:
Wydawnictwo WIELKI SEN, Warszawa 2011
© Copyright by Zofia Bimali Zborowska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-461-5
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel. 22 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
ROZDZIAŁ I
W „Delikatesach” kupiła piętnaście deko szynkowej kiełbasy, pół ćwiartki masła i paryską bułkę. Miała w domu kilka jajek, dżem, trochę szczypiorku, który został ze śniadania. Kolacja zapowiadała się zupełnie nieźle. Stojące na wystawie sklepowej telewizory przypomniały jej, że dzisiaj piątek i że trzeba kupić „Radio i Telewizję”. Paweł lubił wiedzieć, co warto obejrzeć w bieżącym tygodniu. Podeszła do kiosku.
– Popatrz, popatrz, ale babka w dechę – posłyszała za sobą męski głos. W słowach tych zabrzmiał tak szczery zachwyt, że mimo woli uśmiechnęła się nieznacznie. Wiedziała, że się podoba i że jej nowy kostium leży znakomicie. Znajomy sprzedawca odkładał dla niej zawsze „Radio i Telewizję”, „Przekrój” i „Politykę”. Podziękowała skinieniem głowy, wsuwając gazety do siatki.
Szła energicznym, sprężystym krokiem, chwytając kątem oka pełne uznania spojrzenia mężczyzn i zawistne spojrzenia kobiet. Lubiła się podobać. Wiedziała, że to głupia, babska przywara, ale lubiła. Sprawiało jej to dużą przyjemność, kiedy ją podziwiano, kiedy w oczach mężczyzn widziała zachwyt i pożądanie. Pragnęła być kobietą, a przecież przez pół dnia nie była nią, okryta czarną togą, manewrująca pomiędzy paragrafami kodeksu karnego. Dopiero gdy wychodziła z tych sal, gdzie obdarzano ludzi mniejszymi lub większymi porcjami sprawiedliwości, stawała się tym, kim była przede wszystkim – kobietą. Wsiadała w tramwaj, robiła pośpiesznie zakupy i szła do domu, szła spotkać się z Pawłem. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy go znowu zobaczy. Na Żurawiej już prawie biegła. Tak było codziennie.
Przekręciła klucz w zamku i weszła do przedpokoju. Mieszkanie tonęło w mroku.
– Paweł! Jesteś? Paweł! – zawołała niespokojnie.
Leżał na tapczanie z zamkniętymi oczami.
Pośpiesznie położyła siatkę ze sprawunkami na stole, ściągnęła rękawiczki i siadła koło niego.
– Co ci jest, kochany? Źle się czujesz?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się blado, jakby z przymusem.
– Nie, nie, nic mi nie jest. Po prostu chyba trochę się zmęczyłem.
– Biedaku, przepracowujesz się.
– Nie przesadzajmy.
Pogładził ją po dłoni.
– No, jak tam ci dzisiaj poszło?
– Ach, mówię ci, odniosłam fantastyczny sukces. Wygrałam dwie bardzo trudne sprawy. Zapędziłam w kozi róg prokuratora.
– Gratuluję. Staniesz się niedługo sławna.
– Daj spokój. A zresztą nie chcę teraz rozmawiać o sprawach sądowych. Mam dosyć. Pocałuj mnie.
Delikatnie dotknął wargami jej ust.
– Coś ty dzisiaj taki dziwny? Co ci jest? Pewnie jesteś głodny. Zaraz zrobię kolację. Zaczekaj.
Wyszła do kuchni, przypasała fartuszek i zaczęła kroić szczypiorek.
– Chcesz, żebym ci pomógł?
– Nie, nie. Odpocznij. Nie ma nic do roboty. Jadłeś obiad?
– Coś tam jadłem.
– Powinieneś się lepiej odżywiać. Zaraz nabrałbyś humoru. Zjesz jajecznicę z kiełbasą?
– Mogę zjeść. Wszystko mi jedno.
Wstał i przeciągnął się. Był wysoki, szczupły. Twarz miał pociągłą, śniadą, o niezbyt regularnych rysach i mocno zarysowanej dolnej szczęce. Bujną, ciemną czuprynę zaczesywał do tyłu. Przekroczył już czterdziestkę i siwiał na skroniach,