Эротические рассказы

Tajemniczy pamiętnik. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.

Tajemniczy pamiętnik - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
myśleć o czerwonym światełku, a nie o niebieskich migdałach.

      – Widzę, że ci humorek dopisuje – uśmiechnął się Wroński.

      – Nie narzekam, a zresztą czyś ty kiedy widział, żeby mi humor nie dopisywał. Słuchaj no, Stachu, a może ty nie masz forsy? Postawię ci obiad, bo jeżeli mnie mój reporterski węch nie myli, to posuwasz do Stowarzyszenia, aby pokrzepić nadwątlone siły?

      – Cóż to, wygrałeś w toto–lotka? – zdziwił się Wroński. Wiedział, że Andrzej zawsze był bez grosza i pożyczał po parę groszy, od kogo się dało.

      Rowicki potrząsnął głową.

      – Nie, nie przesadzajmy. Jakbym wygrał w toto–lotka, tobym teraz siedział we własnym wartburgu. Po prostu spotkałem w Alhambrze kochającego wujaszka, od którego udało mi się uzyskać długoterminową pożyczkę w wysokości stu złotych. A ponieważ nie lubię wydawać pieniędzy w samotności, więc zapraszam cię na jedną wódkę.

      – Wiesz przecież, że ja nie piję.

      – A kto mówi o piciu? Powiedziałem, że zapraszam cię na jedną wódkę. No, chodź, chodź, szkoda czasu.

      W Stowarzyszeniu Wroński chciał wziąć kartkę na dziennikarski obiad, ale Rowicki pociągnął go za rękaw.

      – Daj spokój z dziennikarskimi obiadkami. Zamówimy sobie coś z karty. Mam ochotę na jakiś gustowny bryzolik z pieczarkami albo może być udko niezbyt zabiedzonej kaczuszki. Co ty na to? Wujowa setka powinna nam starczyć.

      Wroński uśmiechnął się.

      – Wiesz, Andrzej, że ty jesteś niepoprawny! Jak poczujesz parę złotych w kieszeni, to ci się wydaje, że cały świat do ciebie należy. A ta nieszczęsna setka nie trwa przecież wiecznie. Trzeba pamiętać o przyszłości, choćby nawet o tej najbliższej.

      – Nic nie trwa wiecznie – powiedział sentencjonalnie Rowicki. – A jeśli chodzi o przyszłość, to niech się o nią martwi kto inny, ja nie mam najmniejszego zamiaru. Powiedz mi, co komu kiedy przyszło z tego, że myślał o przyszłości. Są to rozważania melancholijne i nieproduktywne, źle wpływają na samopoczucie i zatruwają ludziom życie. Cieszyć się trzeba chwilą obecną, a co będzie jutro…? Kto by się tym kłopotał?

      Usiedli przy stoliku i zamówili wódkę i przekąski. Wroński silił się na dobry humor, ale co pewien czas wracał melancholijny nastrój. Wszystko przypominało mu Agnieszkę. Tyle razy byli tu razem na obiedzie, na kolacji, spędzali tu ostatniego sylwestra.

      Andrzej uważnie obserwował przyjaciela.

      – Coś ty dzisiaj taki przegrany? – spytał w końcu. – Ciągle jeszcze tamta historia? Pluń na to wszystko. Szkoda zdrowia. Napij się wódki i nie myśl o głupstwach. Co było, to było, a teraz będzie co innego. Nie ma się czym przejmować.

      Umilkł, bo właśnie kelnerka stawiała przed nimi barszcz z pasztecikami.

      Wroński z serdecznym uśmiechem spojrzał na przyjaciela. Lubił tego chłopaka. Andrzej miał dużo wad: był szalenie lekkomyślny, chętnie zaglądał do kieliszka, nie darował żadnej ładniejszej dziewczynie, był cyniczny, nie zawsze przestrzegał zasad ogólnie przyjętej etyki. Miał jednak tyle osobistego uroku, że ludzie łatwo wybaczali mu wady. Był wszechstronnie uzdolniony, a do dziennikarstwa miał po prostu talent. Jeśli tylko decydował się zrezygnować z wrodzonego lenistwa, to natychmiast dystansował wszystkich swoich kolegów redakcyjnych. Niestety, chwile pracowitości nawiedzały go nader rzadko i to utrudniało mu zrobienie tak zwanej kariery. Zresztą nie dbał zbytnio, żeby sobie zdobyć w swym zawodzie mocną pozycję. Żył chwilą bieżącą, nie troszcząc się o jutro. Komuś obserwującemu go z boku mogło się nawet wydawać, że to jest chłopak, którego dni są policzone, że on o tym wie i pragnie wziąć z życia, co tylko się da, teraz, zaraz, natychmiast. A przecież Andrzej był zupełnie zdrowy. Właściwie nic mu nie brakowało, z wyjątkiem odrobiny rozsądku.

      Zjedli sałatkę i Andrzej nalał drugi kieliszek. Spytał:

      – Byłeś dzisiaj w redakcji?

      – Byłem. Wyobraź sobie, że Kazik gwałtem wysyła mnie do Augustowa. Jadę dzisiaj na noc.

      – Do Augustowa? Cóż tam będziesz robił?

      Wroński niecierpliwie wzruszył ramionami.

      – A… Mam napisać reportaż z fabryki obuwia.

      – Widzę, że nie zachwyca cię ta perspektywa.

      – A ciebie zachwycałaby?

      – Czekaj, czekaj… – Andrzej ugryzł kawałek pasztecika i zamyślił się. – A jak byś się zapatrywał na to, żebym ja, zamiast ciebie, pojechał do Augustowa?

      Wroński spojrzał zdumiony. Wypili tylko po dwie małe wódki i nie było mowy o tym, żeby Andrzej się wstawił.

      – Naprawdę chciałbyś za mnie pojechać?

      – Naprawdę.

      – I napiszesz reportaż z fabryki butów?

      – Dlaczegóż by nie. Taki sam dobry temat jak każdy inny.

      – Wiesz, że mam cię ochotę uściskać – powiedział Wroński. – Nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo nie chciało mi się jechać. Chyba postawię ci kolację w Bristolu.

      – Chętnie, ale to jak już wrócę. Na razie zapłaćmy rachunek i chodźmy. Musimy wpaść do redakcji, powiedzieć szefuńciowi o tej zmianie. Przypuszczam, że się zgodzi.

      – Oczywiście. Ale powiedz mi, kochany… – Wroński pochylił się nad stolikiem – powiedz mi, dlaczego ty właściwie chcesz jechać do Augustowa.

      – Bo mi się szalenie podoba to miasteczko.

      – Nie żartuj.

      – Wcale nie żartuję. A zgadnij dlaczego?

      Wroński wierzchem dłoni potarł w zamyśleniu podbródek.

      – Czekaj, czekaj… Wódkę przecież możesz pić i w Warszawie. No to chyba chodzi o jakąś babkę?

      – No widzisz, bez większego trudu zgadłeś – zaśmiał się Andrzej. – Wyobraź sobie, że właśnie w Augustowie mam szałową babkę. Poznaliśmy się parę miesięcy temu w pociągu. Była trzy czy cztery dni w Warszawie, ale musiała wracać do Augustowa. Prosiła, żebym przyjechał, a mnie jakoś to nie wychodziło. Zresztą nie mam forsy na podróże. Pierwszorzędna dziewczyna. Pisuje do mnie listy. Twierdzi, że jest we mnie zakochana. Ja tam w to nie wierzę, ale do Augustowa chętnie pojadę.

      – O czym ty napiszesz ten reportaż? – zatroskał się Wroński.

      – Będzie o butach, będzie, uspokój się. No chodź, Stachu, jedziemy do redakcji, bo nam Kazio gotów prysnąć i później będziemy go szukali po całym mieście.

      Na rogu Nowego Światu złapali taksówkę.

      Fabian nie mógł wyjść z podziwu.

      – Naprawdę chcesz jechać do Augustowa?

      – Tak.

      – Przecież podobno miałeś jakąś pilną robotę w Warszawie.

      – Zdążę. Więc się zgadzasz, żebym ja pojechał zamiast Stacha?

      – Zgadzam się. Jak chcesz, to jedź.

      – No to w dechę! Ciao, ciao, bambina. Trzymajcie się.

      Energicznie uścisnął wyciągnięte dłonie i wybiegł z redakcji.

      – Co on się tak pali do tego Augustowa? – pokręcił głową Fabian.

      Wroński wyjął papierosa.

      – Ano cóż, młody chłopak, to się pali, do Augustowa,


Скачать книгу
Яндекс.Метрика