Tajemniczy pamiętnik. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
Wroński uśmiechnął się smutnie. W uszach dźwięczały mu ostatnie słowa Kazika. „Możesz iść do domu.” Do domu? Właściwie nie miał teraz domu. Chwilowo mieszkał u siostry. Krępowało go to i drażniło, a specjalnie męczyły go rozmowy z mężem Krystyny. Antoni nie był zbyt taktownym człowiekiem i z uporem maniaka nieustannie wracał do tego przykrego tematu. Och, żeby wreszcie zdobyć sobie jakieś samodzielne mieszkanie!
Winda od kilku dni była popsuta.
Wroński począł piąć się w górę stromymi schodami. Poczuł się nagle bardzo zmęczony. Marzył o tym, żeby wyciągnąć się na tapczanie, zamknąć oczy i nie myśleć o niczym. Perspektywa rozmowy ze szwagrem napełniała go przerażeniem.
Na trzecim piętrze spotkał Krystynę. Miała na sobie nowy płaszcz z popielatego tweedu i pachniała mocnymi perfumami. Wrońskiemu wydało się, że jego widok trochę ją speszył.
– Bardzo mi przykro, Stasieczku, ale dzisiaj sam będziesz musiał zjeść obiad. Poda ci Felicja. Ja mam coś pilnego do załatwienia na mieście, a Antoś dzwonił, że musi dłużej posiedzieć w szpitalu, jakaś operacja, czy coś tam takiego. Co ty tak mizernie wyglądasz? Może jesteś chory? Bo to teraz z tą grypą…
– Nie, nie, nic mi nie jest – mruknął Wroński. – Po prostu muszę odpocząć.
– No to odpoczywaj, odpoczywaj, a najlepiej prześpij się trochę. Na razie, pa! Trzymaj się.
Poklepała go po policzku i szybko zbiegła w dół.
Gosposia Felicja nie była osobą usposobioną pogodnie do świata i ludzi. Ponury wyraz jej twarzy mógł oddziałać deprymująco nawet na największego optymistę. W sztuce kulinarnej była jednak dość biegła i mieszkanie utrzymywała we wzorowej czystości, co nieraz nawet przybierało formy pedanterii. Na tym tle dochodziło od czasu do czasu do pewnych starć pomiędzy gosposią a Wrońskim, który nie posiadał wrodzonych dyspozycji do porządku.
– Zaraz panu podam obiad. Pani kazała, żeby pan sam zjadł i na nikogo nie czekał.
– Dziękuję, ale nie jestem głodny. Jadłem na mieście.
Felicja obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami.
– Ano, jak pan uważa. Nie wiem, dla kogo się gotuje w tym domu. Tylko pieniądze na darmo się wyrzuca!
Wroński nie miał najmniejszej ochoty wdawać się w dyskusje na tematy gospodarskie. Poszedł do swojego pokoju, zdjął marynarkę i rzucił się na tapczan.
Leżał zasłuchany w odległy szum ulic. Całym wysiłkiem woli bronił się, aby nie myśleć o tamtej sprawie. Wiedział, że jeżeli choć na chwilę podda się słabości, to już nieprędko pozbędzie się obsesyjnych wizji. Nie można przecież nieustannie tkwić we wspomnieniach. Trzeba sobie organizować nowe życie, a o tym, co było, zapomnieć, zapomnieć jak najprędzej. Może źle zrobił, że nie zdecydował się na jazdę do Augustowa. Kazik ma rację. Powinien jeździć, poznawać nowych ludzi, a przede wszystkim powinien dużo pracować, żeby nie mieć czasu na rozmyślania. Nie ulegało wątpliwości, że dobrze by mu zrobiła znajomość z jakąś interesującą kobietą. Ale gdzie znaleźć interesującą kobietę? To nie takie proste. Przelotne kontakty z tanimi kociakami, z którymi od razu się idzie do łóżka, wzbudzały w nim niesmak.
Ktoś zastukał.
– Proszę.
Przez uchylone drzwi wsunęła się do pokoju głowa Felicji.
„Wygląda jak stara szympansica” – pomyślał Wroński.
– Czy pan będzie teraz w domu?
– Tak, z godzinę, a może i dłużej.
– Bo ja muszę wyjść do sklepu, więc jakby telefon…
– Dobrze, dobrze, niech gosposia idzie. W razie czego odbiorę telefon.
Małpia twarz zaniknęła i Wroński znowu został sam. Zamknął oczy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że stracił nad sobą kontrolę. Znowu myślał o Agnieszce. Ciągle jeszcze nie mógł pogodzić się z tym, że ona już nie jest jego żoną, że należy do innego mężczyzny, że śpi z nim. Dlaczego? Przecież tak bardzo ją kochał. Starał się być dla niej dobrym mężem, unikał scysji, ustępował jej we wszystkim. Był czuły, uważny, pomagał jej w pracy. Wydawało mu się, że Agnieszka kocha go i że nie ma między nimi żadnych niedomówień. I nagle… To było dla niego zupełną niespodzianką. Nic, ale to absolutnie nic nie wskazywało na to, że coś się między nimi zaczęło psuć. Pewnego dnia Agnieszka powiedziała, że muszą się rozwieść. Był zaskoczony, wstrząśnięty. Prosił o wyjaśnienia, chciał wiedzieć, dlaczego chce od niego odejść. Odparła krótko, że kocha kogo innego. Nie chciała się wdawać w dłuższe rozmowy na ten temat. Musiał pogodzić się z jej decyzją. Dzieci nie mieli. Rozwód uzyskali bez większych trudności. Niezgodność charakterów. A potem Agnieszka wyszła za mąż za Gernera. Niewiele wiedział o tym facecie. Poznał go kiedyś w Spatifdie. Zrobił na nim wrażenie człowieka bardzo pewnego siebie. Niedawno wrócił do kraju z Argentyny czy Brazylii. Miał podobno jakieś zagraniczne przedstawicielstwa. Lekką ręką płacił wysokie rachunki, zapraszał ich do Bristolu i do Grand Hotelu. Przywiózł sobie pięknego packarda, ale go sprzedał i kupił moskwicza. Któż mógł przypuszczać, że Gerner i Agnieszka… Był na pewno o dwadzieścia lat od niej starszy. Trzymał się znakomicie, to prawda, ale jednak… Wysoki, postawny, widać było, że jest silny i wysportowany. Gęstą, szpakowatą czuprynę zaczesywał do góry, co jeszcze go podwyższało. I ta twarz, ta niesłychanie sugestywna twarz, w której było coś z drapieżnego ptaka… Cienki, lekko zgięty nos i blisko osadzone, czarne oczy.
– Ten człowiek ma w sobie coś z sępa – powiedział, kiedy wrócili z Bristolu do domu.
Agnieszka roześmiała się. Nie podtrzymała tego tematu. Czy śmiech jej nie zabrzmiał wtedy jakoś sztucznie? Kto mógł przypuszczać, że ta znajomość skończy się małżeństwem? Przez myśl mu nie przeszło, że Agnieszka do tego stopnia może się zainteresować Gernerem. Miłość od pierwszego wejrzenia? Trudno było sobie to wyobrazić. Typ człowieka zimnego, wyrachowanego, bezwzględnego, nieliczącego się z nikim i z niczym. I młoda, pełna życia dziewczyna, szczera, bezpośrednia, której przede wszystkim potrzebna jest czułość, serdeczność, miłość. Jak to się mogło stać? Czyżby rzeczywiście pieniądze wchodziły tu w grę? Zupełnie nieprawdopodobne, a jednak… Niełatwo jest poznać drugiego człowieka! Można z kimś przeżyć całe lata, a właściwie nie bardzo się wie, jakim ten ktoś jest naprawdę.
Zadźwięczał dzwonek. Czyżby Felicja zapomniała kluczy?
Wroński wstał z tapczanu i poszedł otworzyć.
Była bardzo ładna. Blondynka z dużymi, ciemnymi oczami. Miała na sobie popielaty, doskonale skrojony kostium, uwydatniający kształtne piersi i biodra. Torebka z krokodyla i jasne, zamszowe rękawiczki. Uśmiechnęła się z pewnym zakłopotaniem.
Wroński poprawił krawat i przygładził włosy.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
Weszła do hallu.
– Czy mam przyjemność z panem doktorem Kulickim?
– Żałuję, ale nie.
– Jaka szkoda.
Jej strapiona mina rozśmieszyła Wrońskiego.
– Niech się pani tak nie martwi. Szwagier lada chwila powinien wrócić. Może pani zechce zaczekać.
– Sama nie wiem. Powiedziano mi, że o tej porze mogę zawsze zastać pana doktora.
– Tak. Właśnie w tych godzinach bywa w domu. Dzisiaj wyjątkowo coś go dłużej zatrzymało w szpitalu. Proszę, niech pani siądzie i zaczeka.
Przyjrzała mu się uważnie i powiedziała