Millennium. David LagercrantzЧитать онлайн книгу.
w jadalni. Postanowił, że wysłucha zaplanowanego na następny dzień wystąpienia Leo Mannheimera w siedzibie muzeum Fotografiska. Chciał zbadać tę sprawę na wylot i uznał, że da sobie spokój ze wszystkimi planami spędzania wolnego czasu. Nic więcej pomyśleć nie zdążył, bo rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Nie lubił tego. Uważał, że najpierw należy się zapowiedzieć telefonicznie. Ale poszedł otworzyć.
Późniejsze zdarzenia określał mianem napaści.
Rozdział 5
18 czerwca
FARIA KAZI SIEDZIAŁA SKULONA na łóżku w celi i obejmowała rękoma kolana. Miała dwadzieścia lat i według obrazu samej siebie była tylko bladym, znikającym cieniem. A przecież mało kto potrafił się oprzeć jej urokowi już od czasu, kiedy w wieku czterech lat przybyła do Szwecji z Dhaki, stolicy Bangladeszu.
Dorastała w wieżowcu na przedmieściach Sztokholmu zwanych Vallholmen, z czterema braćmi – jednym młodszym i trzema starszymi. Jej ojciec, Karim, szybko założył sieć pralni chemicznych i wiodło mu się całkiem dobrze. W końcu kupił mieszkanie spółdzielcze z dużymi oknami w Sickli. W dzieciństwie nie było żadnych dramatów.
Faria grała w koszykówkę i miała dobre oceny, zwłaszcza z języków. Uwielbiała szyć i rysować mangi. Jednak kiedy wkroczyła w wiek nastoletni, kawałek po kawałku zaczęto odbierać jej wolność. Najwyraźniej miało to związek z jej pierwszą miesiączką i z tym, że w ich dzielnicy gwizdano za nią na palcach. Mimo to była przekonana, że zmiana przychodzi z zewnątrz, niczym zimny wschodni wiatr. Sytuacja stała się jeszcze gorsza, kiedy jej mama, Aisza, zmarła na wylew. Wraz z jej odejściem rodzina straciła nie tylko matkę, ale również okno na świat i głos rozsądku.
Teraz, w więzieniu, Faria przywołała w myślach Hassana Ferdousiego, imama z Botkyrki, i jego niezapowiedzianą wizytę w ich domu w Sickli pewnego wieczoru. Kochała imama i tęskniła za rozmową z nim. Jednak Hassan Ferdousi nie przyszedł na pogaduszki.
– Wypaczyliście sens islamu – usłyszała jego syczący ton dobiegający z kuchni. – Jeśli tak dalej pójdzie, będzie źle, naprawdę źle.
Po tym wieczorze sama doszła do takiego wniosku. Jej obaj bracia, Ahmed i Baszir, mieli w sobie coraz bardziej niezdrowe emocje, surowość i nienawiść. To oni, nie ojciec, kazali jej nosić nikab, nawet jeśli szła tylko po mleko do sklepu za rogiem. Najlepiej byłoby, gdyby po prostu gniła w domu. Jej brat Razan nie był aż tak kategoryczny ani szczególnie zaangażowany. Miał inne zainteresowania. Nawet jeśli najczęściej słuchał Ahmeda i Baszira, przez większość czasu pracował w sklepach ojca i odpowiadał za prace krawieckie. Ale nie był dla niej oparciem i też miał ją na oku.
Mimo nadzoru Faria od czasu do czasu potrafiła znaleźć luki i wypełnić je wolnością, nawet jeśli za każdym razem wymagało to pomysłowości i kłamstw. Nadal miała swój komputer i pewnego dnia wyczytała, że w Kulturhuset w Sztokholmie nie kto inny jak Hassan Ferdousi ma rozmawiać z rabinem Goldmanem o religijnym prześladowaniu kobiet. Akurat miała za sobą maturę zdaną w liceum na Kungsholmen. Był koniec czerwca, od dziesięciu dni nie wychodziła z domu i miała wielką ochotę uwolnić się od siły, która nie dawała jej żyć. Z trudem przekonała ciotkę Fatimę. Niezamężna ciotka pracowała jako kartograf i była jej ostatnią sojuszniczką w rodzinie. Zrozumiała jej desperację i w końcu zgodziła się powiedzieć, że są umówione na skromną kolację. Z jakiegoś powodu bracia w to uwierzyli.
Fatima przyjęła ją w swoim mieszkaniu w dzielnicy Tensta, ale od razu pozwoliła się wymknąć do centrum. Oczywiście nie mogło być mowy o żadnych większych ekscesach, Faria musiała wrócić o wpół do dziewiątej i czekać na Baszira, który miał ją stamtąd odebrać. Jednak do tego czasu mogła przebywać gdzie indziej. Pożyczyła czarną sukienkę i buty na obcasie. To była oczywiście przesada. Nie szła przecież na przyjęcie. Miała wziąć udział w debacie o religii i represjach. Chciała jednak dobrze się ubrać. Czuła, że okazja jest uroczysta. Mimo to prawie nie pamiętała, o czym dyskutowano. Była zbyt przejęta, że tam jest i widzi tych wszystkich ludzi wśród publiczności. Ze dwa razy była poruszona bez żadnego powodu. Po debacie nadszedł czas na pytania. Ktoś z publiczności chciał wiedzieć, dlaczego kobiety zawsze cierpią, kiedy mężczyźni ustanawiają swoje religie. Hassan Ferdousi nieco mętnie odpowiedział:
– To głęboko zasmucające, kiedy z największej istoty we wszechświecie robimy narzędzie własnej małości.
Myślała o tych słowach, kiedy ludzie wokół niej zaczęli się podnosić z krzeseł. Młody mężczyzna w dżinsach i białej koszuli szedł w jej stronę. Była tak nieprzyzwyczajona do patrzenia na chłopaków w swoim wieku bez nikabu i hidżabu, że czuła się naga, wystawiona na widok publiczny. A jednak nie uciekła. Siedziała na miejscu i ukradkiem na niego spoglądała. Mógł mieć ze dwadzieścia pięć lat, nie był zbyt wysoki czy pewny siebie, ale jego oczy błyszczały. W jego chodzie była swoista lekkość, która kontrastowała z ciężarem i mrokiem w spojrzeniu. Wydawał się zawstydzony i zbity z tropu, co tylko wzbudzało poczucie bezpieczeństwa. Zwrócił się do niej w języku bengalskim:
– Jesteś z Bangladeszu, prawda?
– Skąd wiesz?
– Tak czułem. A skąd dokładnie?
– Z Dhaki.
– Ja też.
Jego uśmiech był tak ciepły, że nie mogła go nie odwzajemnić. Ich spojrzenia się spotkały. Poczuła w środku ssanie. Na pewno mówili coś jeszcze. A jednak pamiętała tylko, że szli placem Sergela i od razu zaczęli rozmawiać wyjątkowo otwarcie. Jeszcze zanim zdążyli się sobie przedstawić, on opowiedział o blogu z Dhaki. Blogu, który walczył o wolność słowa i prawa człowieka, czym prowokował krajowych islamistów. Autorzy byli umieszczeni na listach śmierci, a islamiści zaczęli ich mordować, jednego po drugim. Zarzynano ich maczetami, a policja i rząd nie robili nic.
– Nawet nie kiwnęli palcem – powiedział.
Dlatego musiał opuścić Bangladesz i swoją rodzinę i dostał azyl w Szwecji.
– Któregoś razu byłem przy tym. Byłem tuż obok. Miałem na koszulce krew najlepszego przyjaciela – opowiadał.
Nawet jeśli nie do końca go wtedy zrozumiała, wyczuła w nim smutek większy nawet od jej własnego i miała wrażenie bliskości, której nie powinno się odczuwać tak szybko. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miała wrażenie, że żyje w pełni. Nie trwało to jednak długo. Poczuła niepokój i zobaczyła przed sobą czarne oczy Baszira. Uczucie minęło już na Gamla Stan. Ale i tak było bardziej niż wystarczające. Przez następne dni i tygodnie wracała myślami do tamtego spotkania jak do sekretnej skrzyni ze skarbami.
Nie należało więc się dziwić, że także w więzieniu mocno się go uczepiła. Zwłaszcza teraz, wieczorem, w oczekiwaniu na drgania wywołane przez przejeżdżający pociąg towarowy. Słyszała zbliżające się kroki Benito i całą sobą czuła, że będzie gorzej niż kiedykolwiek.
ALVAR OLSEN ZNÓW SIEDZIAŁ w swoim biurze i czekał na telefon od dyrektora więzienia, Rikarda Fagera. Czas jednak płynął, a telefon wciąż milczał. Alvar zaklął pod nosem i zaczął myśleć o Vildze. W zasadzie powinien mieć wolny dzień i być z córką na turnieju piłki nożnej w Västerås. Wszystko odwołał. Nie miał odwagi opuścić miejsca pracy. Po raz setny zadzwonił do swojej ciotki, czując się jak najgorszy ojciec w dziejach. Ale co miał zrobić?
Jego plany usunięcia Benito z oddziału spełzły na niczym. O wszystkim ją poinformowano, posyłała mu nienawistne spojrzenia, a cała placówka wydawała się doprowadzona do wrzenia. Więźniarki szeptały po kątach,