Millennium. David LagercrantzЧитать онлайн книгу.
Wiedział, że kilku strażników jest w drodze z innych oddziałów, jak zawsze, kiedy wszczynano alarm. Zastanawiał się, czy więźniowie zostaną zamknięci od razu, czy też będzie musiał czekać na posiłki. Zrobił krok do przodu w stronę Farii Kazi i poinformował Harriet i Freda, że sanitariusze i psychologowie będą musieli zajrzeć też do niej. Potem się odwrócił do Lisbeth Salander i powiedział, żeby poszła za nim.
Wyszli razem na korytarz, minęli podekscytowane więźniarki i tłoczących się strażników. Przez chwilę myślał, że za moment wszystko wymknie się spod kontroli. Kobiety krzyczały i szarpały strażników. Oddział był na krawędzi buntu. Jakby całe napięcie, cała rozpacz, przez długi czas buzujące pod przykryciem, teraz eksplodowały. Z najwyższym trudem udało mu się wprowadzić Salander do jej celi i zamknąć za nimi drzwi. Ktoś zaczął w nie łomotać. Jego koledzy próbowali krzykiem przywołać porządek. Czuł, jak wali mu serce. Miał sucho w ustach i nie wiedział, co powiedzieć. Lisbeth nawet na niego nie patrzyła. Spojrzała tylko na swoje biurko i przeczesała palcami włosy.
– Lubię brać odpowiedzialność za swoje czyny – oznajmiła.
– Chciałem tylko cię ochronić.
– Pieprzenie! Chciałeś się poczuć lepszy. W porządku, Alvar. Możesz już iść?
Chciał powiedzieć coś więcej. Chciał się wytłumaczyć. Ale uznał, że tylko by się ośmieszył. Wychodząc, usłyszał jeszcze, jak Lisbeth mamrocze za jego plecami:
– Uderzyłam ją w krtań.
Krtań, pomyślał, zamknął drzwi na klucz i zaczął się przepychać przez ogarnięty chaosem korytarz.
HOLGER PALMGREN czekał na Lulu, a w międzyczasie próbował sobie przypomnieć, co właściwie było napisane w dokumentach. Czy naprawdę mogło się tam kryć coś nowego, spektakularnego? Trudno mu było w to uwierzyć. Oczywiście jeśli pominąć informację, którą znał chyba od zawsze – że istniały plany adoptowania Lisbeth w dzieciństwie, kiedy sytuacja z ojcem i gwałtami na Agnecie była najgorsza.
No nic, wkrótce się dowie. Lulu zawsze przychodziła punktualnie o dziewiątej wieczorem. Pracowała cztery dni w tygodniu, a to był jeden z jej wieczorów. Tęsknił za nią. Miała go położyć do łóżka, przykleić plastry z morfiną, opiekować się nim i pomóc mu wyjąć dokumenty z najniższej szuflady komody w dużym pokoju, do której schowała je na jego prośbę po wizycie Maj-Britt Torell.
Przyrzekał, że przeczyta je z najwyższą uwagą. Może da radę po raz ostatni pomóc Lisbeth. Jęknął. Bóle bioder znów dały o sobie znać. O żadnej porze doby nie bolało go tak jak teraz. Zaczął odmawiać modlitwę: „Kochana, wspaniała Lulu. Potrzebuję cię. Przyjdź teraz”. I rzeczywiście: minęło zaledwie pięć, może dziesięć minut, w czasie których leżał i uderzał zdrową dłonią o kołdrę, kiedy na klatce schodowej rozległo się echo kroków. Kroków, które, jak mu się wydawało, rozpoznawał.
Drzwi się otworzyły. Czyżby przyszła dwadzieścia minut przed czasem? Cudownie! Tyle tylko, że nie było słychać żadnego radosnego okrzyku od progu, nic w rodzaju „Dobry wieczór, stary człowieku”, tylko kroki kogoś, kto się wkradł do mieszkania i idzie w stronę sypialni. Zaczął się bać, a nie miał tego w zwyczaju. To była jedna z dobrych stron jego wieku. Nie miał już wiele do stracenia. Teraz jednak chwycił go niepokój – być może ze względu na dokumenty. Chciał je przeczytać i pomóc Lisbeth. Nagle miał po co żyć.
– Halo! – krzyknął. – Halo?
– Jezu, nie śpisz? Miałam nadzieję, że będziesz spał.
– Przecież nigdy nie śpię, kiedy przychodzisz – odparł z wyraźną ulgą.
– Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak wykończony i słaby byłeś przez ostatnie dni? Przez chwilę się bałam, że wizyta w więzieniu cię złamie – odparła Lulu i zrobiła krok do pokoju.
Miała wymalowane oczy i usta, była ubrana w mieniącą się kolorami afrykańską sukienkę.
– Aż tak źle?
– Prawie się nie dało z tobą rozmawiać.
– Przepraszam, poprawię się.
– Jesteś moim najlepszym przyjacielem, wiesz o tym. Twoim jedynym minusem jest to, że zawsze przepraszasz.
– Przepraszam.
– Sam widzisz…
– Co z tobą, Lulu? Wyglądasz dziś szczególnie pięknie.
– Umówiłam się na drinka ze Szwedem z Västerhaninge. Wyobrażasz sobie? Jest inżynierem, ma dom i nowe volvo.
– I oczywiście oszalał na twoim punkcie?
– Mam nadzieję – odparła, poprawiając ułożenie jego nóg i bioder.
Dopilnowała, żeby odpowiednio leżał na poduszce, i ustawiła pozycję siedzącą. Kiedy łóżko się podnosiło z głuchym brzęczeniem, opowiadała jak najęta o mężczyźnie z Västerhaninge. Miał na imię Robert, a może Rolf. Holger nie słuchał. Lulu położyła mu dłoń na czole.
– Jesteś cały zimny od potu, bałwanie. Powinnam cię wykąpać.
Nikt nie wypowiadał słowa „bałwan” z taką czułością jak Lulu. Zazwyczaj uwielbiał z nią gawędzić. Jednak tym razem był tylko niecierpliwy i spoglądał na pozbawioną życia lewą rękę. Wyglądała jeszcze żałośniej niż zwykle.
– Wybacz, Lulu. Czy mogłabyś najpierw coś dla mnie zrobić?
– Zawsze do usługi.
– Zawsze do usług – poprawił ją. – Pamiętasz te papiery, które ostatnio schowałaś do szuflady w komodzie? Mogłabyś je z powrotem wyjąć? Muszę je jeszcze raz przeczytać.
– Mówiłeś, że to straszna lektura.
– Bo jest straszna. Ale i tak muszę zerknąć.
– Oczywiście, oczywiście, już po nie idę.
Zniknęła mu z pola widzenia, a kiedy wróciła, niosła większy stos, niż zapamiętał. Może przy okazji zgarnęła też trochę śmieci. Znów poczuł zdenerwowanie – bał się, że w dokumentach nie znajdzie nic wartościowego albo, wręcz przeciwnie, że coś tam będzie i Lisbeth znowu zacznie wyczyniać niestworzone rzeczy.
– Wyglądasz dziś na żywszego, Holger. Ale nie jesteś za bardzo przytomny, prawda? Znowu myślisz o tej Salander? – zapytała Lulu i położyła plik papierów na jego nocnym stoliku, obok książek i pudełek na tabletki.
– To chyba te. Okropnie się na nią patrzyło w więzieniu.
– Rozumiem.
– Możesz mi przynieść szczoteczkę do zębów, nakleić plastry z morfiną, odfajkować całą resztę, a potem przesunąć mi nogi trochę w lewo? Cała dolna połowa ciała jest…
– …jak poprzebijana nożami – dokończyła.
– Otóż to, nożami. Zawsze tak mówię?
– Prawie zawsze.
– A widzisz, zaczynam mieć demencję. Ale potem chciałbym poczytać te papiery. Możesz lecieć do tego swojego Rogera.
– Rolfa – poprawiła go.
– Tak jest, do Rolfa. Mam nadzieję, że jest miły. Najważniejsze to być miłym.
– Naprawdę? Wybierałeś te kobiety, które były miłe?
– Przynajmniej powinienem był tak robić.
– Wszyscy