W grobie ci do twarzy. Andrzej F. PaczkowskiЧитать онлайн книгу.
więc spięłam się i wbiłam jej łokieć w brzuch jeszcze raz, mocniej. Cielsko chrząknęło, mlasnęło i ucichło.
– Co robisz? Masz za mało miejsca?
Nie mogłam się opanować, by jej tego nie powiedzieć.
– Powinnaś umyć włosy!
– Po to mnie budzisz? Zwariowałaś?
– Chrapiesz! – wysyczałam, zła na siebie i na nią, i na całą tę sytuację. Jak dorosła osoba mogła mieszkać w tak małym mieszkaniu? To przecież chore.
– Nie chrapię – oburzyła się. – Nigdy.
– Teraz chrapałaś. Wydawałaś dźwięki jak umierająca samica pawiana.
– Jesteś bezczelna!
– Nie. Tylko mówię prawdę.
– Wypchaj się ze swoimi prawdami!
– Miałam koszmar.
– Kogo to teraz obchodzi? Chcę spać, więc zamknij jadaczkę jeszcze na parę godzin.
– Chcieli mnie zabić!
– Gdzie?
– W tym śnie przecież!
– Ty to jesteś jednak głupia, Marlena. W szpitalu naprawdę coś się z tobą stało. Zaczynam się zastanawiać, czy oni czasem nie wzięli cię tam z powodu jakichś poważnych objawów chorobowych rozwijających się w twoim rozchwianym umyśle.
Nagle znowu coś zaszurało od strony klatki schodowej.
– Jezus Maria – jęknęłam. – Słyszałaś?
– Co?
– Ktoś się tu dobija!
Obie wsłuchałyśmy się w ciszę i rzeczywiście, odgłos dał się słyszeć na nowo. Delikatne szuranie, jakby ktoś szukał czegoś na drzwiach, może klamki.
– Ktoś tam jest! – szepnęła Wanda, przesuwając się w moją stronę, na co jej łóżko ostrzegawczo zaskrzypiało.
– Mogłabyś się nie ruszać? Wystraszyłaś mnie! – To była prawda, o mało nie dostałam apopleksji. Serce waliło mi jak młotem.
Odczekałyśmy chwilę, starając się nie oddychać, co nie za bardzo nam się udawało.
– Czy ja czasem nie mam powikłań sercowych? – zapytałam.
– Skąd mam wiedzieć? I niby po co pytasz?
– Wydaje mi się, że zaraz dostanę zawału.
– Nawet się nie waż! Jeśli odwalisz kitę, wynosisz się z tego domu!
Zamilkłam. Jak dostanę zawału serca, pomyślałam, nie będzie z tym problemów.
Nagle zaskrzypiały drzwi. Od strony ulicy do pokoju wpadała lekka poświata od stojącej na chodniku latarni. Wpatrywałyśmy się jak zaczarowane w klamkę, która zaczęła opadać. Gdybyśmy jej przynajmniej nie widziały! Dlaczego to mieszkanie jest takie małe?, z rosnącą paniką pytałam sama siebie po raz nie wiadomo który. I dlaczego wszystko tu skrzypi?
– Nie wytrzymam – szepnęłam resztką zduszonego głosu, jaki udało mi się wydobyć. – Zabiją nas. Dowiedzieli się, że tu jestem. To koniec.
– Zamknij się! – Wyglądało na to, że Wanda odzyskała zimną krew. – Musimy sprawdzić, kto to jest.
– Nigdzie nie idę! To twoje mieszkanie!
– I co z tego? Sama mogę sobie nie poradzić.
– Z pielęgniarką jakoś ci się udało – zauważyłam.
– Bo była jedna. A co, jeśli ich jest więcej?
– Jestem chora – jęknęłam, nakrywając się kołdrą po nos.
Wanda wyszła z łóżka, co wywołało kolejne rozpaczliwe skrzypienie, i stanęła nade mną.
– Wyłaź, bo ci przywalę!
– Nie odważysz się!
– Chcesz się przekonać?
Zamarłyśmy, bo klamka kolejny raz zaczęła się poruszać. Ktoś po cichu manipulował przy zamku. Odpłynęła mi cała krew z twarzy i już za życia przemieniłam się w żywego trupa. Serce przestało mi bić, nie wyczuwałam pulsu.
– Wyłaź!
– Masz broń?
– Zwariowałaś? Po co?
– Żeby się obronić przed złodziejami!
– Nie zabijam ludzi, jakbyś nie wiedziała.
– Wolisz dać sobie uciąć głowę?
– Może nie będzie tak źle. Może nas tylko zgwałcą i sobie pójdą?
– Niech ciebie gwałcą! Ja jestem chora! O! – Dla efektu postukałam się parę razy palcem w głowę.
– Wynocha z tego łóżka! – Wanda złapała mnie za rękę, ściągnęła kołdrę i rzuciła ją na podłogę.
– Puszczaj!
– Idziemy!
– Ja zostaję!
– Pożałujesz tego! – Pogroziła mi palcem wskazującym. – Już niczego więcej się ode mnie nie dowiesz! Nie powiem ci nawet, gdzie mieszka ta jego siksa, którą chciałaś jeszcze niedawno załatwić.
Za drzwiami nagle coś łupnęło. Obie podskoczyłyśmy niemalże do sufitu i zderzyłyśmy się głowami. Miałam mroczki przed oczami.
– Ty mnie kiedyś zabijesz – wyjąkałam, łapiąc się za głowę i opierając o ścianę.
– Nie musiałaś tak skakać! Wystraszyłaś mnie!
– Ja?
– Ty!
– Mogłabyś wreszcie… – krzyknęłam, bo już nie wytrzymałam.
– Nie mogłabym!!! – wrzasnęła.
Coś we mnie przeskoczyło. Zalała mnie krew. Dostałam napadu furii.
– To ja ci teraz pokażę, jak potrafię skakać. Patrz!
I zrobiłam dwa kroki w stronę drzwi. Chwyciłam za klamkę, otworzyłam drzwi i nie zdążyłam się odsunąć, kiedy coś wielkiego i ciężkiego wpadło do środka. Obie krzyknęłyśmy przerażone. Echo poniosło się głośno po klatce schodowej. Natychmiast też od strony mieszkania mojej niby-matki rozległ się odgłos grzebania przy zamku.
– Wanda? – wybełkotała kupa czegoś leżąca pod naszymi nogami.
– Zamykaj! – Wanda wyskoczyła z łóżka i na siłę wtaszczyła naszego prześladowcę, czy kim on tam właściwie był, do środka, po czym nogą kopnęła w drzwi. Trzasnęły z hukiem.
– Podłość! – odezwał się głos mamy na klatce. – O tej porze! Spać nie daje ludziom! Po policję zadzwonię!
– Powiem jej, że to ja – wyszeptałam.
– Zwariowałaś? Przecież nie jesteście w dobrych stosunkach.
– Niby czemu?
– Bo uważa, że powinnaś się trzymać Kiełbasy za kiełbasę…
Nagle zamilkła i popatrzyła na mnie. Obie zachichotałyśmy w ciemnościach. Kupa szmat pod nami znowu zaczęła się gramolić.
– Boże, kto to jest?
– Wandzia? Masz wódkę? – odezwał się męski głos.
– Ty paszkwilu jeden! – Wanda złapała go z całych sił i zaczęła nim potrząsać