Pokój motyli. Lucinda RileyЧитать онлайн книгу.
choć jednocześnie każdemu z nich życie potoczyło się inaczej.
Po maturze Sam nie dostał się na studia i przeprowadził się do Londynu. Próbował sił w komputerach, prowadził biuro nieruchomości… Ale wszystkie jego przedsięwzięcia po kilku miesiącach paliły na panewce. Dziesięć lat temu wrócił do Southwold, ożenił się i po kilku kolejnych nieudanych próbach otwarcia jakiegoś biznesu starał się teraz założyć własną agencję nieruchomości.
Posy zawsze dodawała mu odwagi, kiedy przychodził do niej z nowym pomysłem na zrobienie wielkich pieniędzy. Ostatnio jednak obiecała sobie, że już nie będzie mu pożyczać, choćby nie wiadomo jak prosił. Zresztą większość oszczędności pochłonął jej ukochany ogród i naprawdę nie miała już wiele do oddania. Rok temu sprzedała jedną ze swoich cennych figurek z porcelany Staffordshire, żeby sfinansować „absolutnie pewny” projekt – kręcenie filmów reklamowych promujących lokalny biznes. Środki ze sprzedaży figurki zostały zaprzepaszczone, bo firma upadła już po dziewięciu miesiącach.
Trudność, by powiedzieć Samowi „nie”, polegała między innymi na tym, że udało mu się znaleźć sobie żonę anioła. Amy była naprawdę urocza. Potrafiła nie tracić pogody ducha, nawet kiedy niedawno, po raz nie wiadomo już który, Sam oznajmił jej, że przez brak pieniędzy muszą się przeprowadzić i wynająć mniejszy dom.
Urodziła mu dwójkę zdrowych dzieci – Jake’a, który teraz miał sześć lat, i Sarę, teraz czteroletnią – a w dodatku zdołała utrzymać pracę jako recepcjonistka w miejscowym hotelu, by zapewnić rodzinie skromne wprawdzie, ale stałe dochody. Poza tym niewzruszenie wspierała męża. To czyniło z niej w oczach Posy istną świętą.
Jeśli chodzi o Nicka, Posy była szczęśliwa, że jej syn przyjeżdża wreszcie do Anglii. Po skończeniu szkoły zrezygnował z ofert paru doskonałych uczelni i oświadczył, że chce się zająć handlem antykami. Najpierw zatrudnił się w niepełnym wymiarze godzin w miejscowym domu aukcyjnym, a potem podjął naukę zawodu u handlarza antykami w Lavenham, dokąd codziennie dojeżdżał z Domu Admirała.
W wieku dwudziestu jeden lat otworzył w Southwold własny sklep i wkrótce zaczął zdobywać uznanie na rynku, wynajdując ciekawe i niezwykłe antyki. Posy nie posiadała się z radości, że syn zdecydował się osiąść w okolicy. Dwa lata później wynajął sąsiednie pomieszczenie, by podwoić powierzchnię swojego sklepu. Interes kwitnął. Kiedy syn wyjeżdżał, by coś kupić, Posy zostawiała ukochany ogród i spędzała ranek w sklepie, obsługując klientów.
Kilka miesięcy później Nick oznajmił, że zatrudnia na pełny etat asystentkę. Miała prowadzić sklep, gdy on wyjeżdżał na aukcje. Evie Newman nie była pięknością w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Drobniutka, o filuternych rysach twarzy, robiła wrażenie bardziej dziecka niż dorosłej kobiety, ale jej wielkie brązowe oczy były urzekające. Kiedy Nick przedstawił ją Posy, zauważyła, jak syn obserwuje każdy ruch tej dziewczyny, i wiedziała już bez cienia wątpliwości, że się zakochał.
Niestety, nie mógł nic z tym zrobić. Evie od dawna miała chłopaka, któremu najwyraźniej była bardzo oddana. Posy spotkała go raz w sklepie Nicka i zdziwiła się, że taki pseudointelektualista o szczurzej twarzy jak Brian może podobać się Evie. Wykładowca socjologii w miejscowym college’u, rozwodnik, starszy o dobre piętnaście lat od Evie, miał zdecydowane opinie na każdy temat i lubił wyrażać je tak często, jak tylko się dało. Posy z miejsca wydał się antypatyczny.
Nick spędzał więcej czasu w podróżach, wyszukując ciekawe przedmioty, więc Posy pomagała Evie nauczyć się pracy w sklepie. Pomimo różnicy wieku bardzo się zaprzyjaźniły. Evie wcześnie straciła oboje rodziców. Mieszkała z babką, w starym wiktoriańskim domu w Southwold. Posy, nie mając własnej córki, uwielbiała tę dziewczynę.
Czasami Evie towarzyszyła Nickowi w jego wyprawach, a wtedy Posy musiała zostawać w sklepie. Uwielbiała patrzeć na roziskrzone oczy Evie, kiedy dziewczyna po powrocie, żywo gestykulując, opowiadała o jakiejś eleganckiej szyfonierze, którą zdobyli za bezcen na wyprzedaży mebli z cudownego zamku na południu Francji.
Choć Posy obiecywała sobie, że nie będzie się przyzwyczajać do obecności Nicka w swoim życiu, przeżyła szok, gdy po latach wspólnego mieszkania oznajmił jej ni z tego, ni z owego, że sprzedaje sklep i przeprowadza się do Australii. Była zdruzgotana. Stało się to wkrótce po tym, jak Evie powiedziała, że Brian dostał dobrą pracę w college’u w Leicester. Najwyraźniej oświadczył się jej, a ona się zgodziła. Niebawem zamierzali opuścić Southwold.
Posy próbowała dowiedzieć się, z jakiego powodu syn uznał, że powinien zlikwidować świetnie prosperującą firmę, w którą włożył tyle pracy, i dlaczego przenosi się na drugi koniec świata, ale Nick nie był chętny do zwierzeń. Podejrzewała, że ma to jakiś związek z Evie, lecz biorąc pod uwagę, że i ona wyprowadzała się z Southwold, coś tu nie pasowało.
Sklep niemal natychmiast znalazł nabywcę i Nick wyjechał do Perth, zabierając na statek towar, by mieć coś na początek swojego nowego przedsięwzięcia na antypodach. Posy nie dała po sobie poznać, jak bardzo będzie się czuła zagubiona bez niego.
Fakt, że Evie przed wyjazdem z Southwold nie przyszła się pożegnać, zabolał Posy. Pogodziła się z tym jednak, bo cóż może znaczyć starsza kobieta dla młodej dziewczyny. Bardzo ją lubiła, ale przecież takie uczucia nie muszą być odwzajemnione.
Gdy nadeszła zima, powrócił chłód samotności. Ze względu na porę roku ukochany ogród Posy spał i niewiele mogła zrobić do wiosny. Nie znajdując pociechy w pracach ogrodowych, wiedziała, że musi szybko czymś wypełnić pustkę. Pojechała więc do Southwold i udało jej się znaleźć zatrudnienie. Przez trzy dni w tygodniu pracowała w galerii sztuki. Nowoczesne malarstwo to nie były jej klimaty, ale mogła sobie dorobić i miała czym się zająć. Właścicielowi galerii nie przyznała się do swojego wieku i dziesięć lat później nadal u niego pracowała.
– Prawie siedemdziesiątka – mruknęła pod nosem, wkładając ciasto do pieca, i nastawiła minutnik, który wzięła ze sobą.
Kiedy wyszła z kuchni i ruszyła w kierunku schodów, pomyślała, jak wielkim wyzwaniem, wręcz herkulesową pracą, jest bycie matką. Choć synowie stają się coraz starsi, ona nadal się o nich martwi. Nawet bardziej, niż kiedy byli mali. Wtedy przynajmniej wiedziała, gdzie są i jak się czują. Miała ich pod opieką. Oczywiście teraz są dorośli i wyfrunęli z gniazda, więc musi być inaczej.
Gdy wspinała się po schodach, bolały ją trochę nogi, co przypominało jej o wszystkim, o czym starała się nie myśleć. Była już w tym wieku, kiedy człowiek ma prawo zacząć narzekać na zdrowie. Powinna być wdzięczna losowi, że mimo wszystko jest w niezłej formie.
– Tylko – zwróciła się do przodka, którego portret wisiał nad podestem – jak długo to jeszcze potrwa?
Weszła do sypialni i odsunęła wiszące w oknach ciężkie kotary. Nigdy nie starczyło pieniędzy, by je wymienić na nowe, i oryginalny wzór był już tak spłowiały, że niemal nierozpoznawalny.
Z tego miejsca miała najlepszy widok na ogród, który stworzyła. Nawet wczesną jesienią, kiedy przyroda szykowała się do snu, ukośne promienie popołudniowego słońca pieściły liście drzew, które powoli nabierały złotej barwy, a ostatnie ciężkie kwiaty róż pachniały mocno. W warzywniku pyszniły się pomarańczowe dynie, drzewa w sadzie uginały się pod ciężarem rumianych jabłek, a klomb tuż pod oknem wyglądał wprost bajecznie.
Posy odwróciła się od tego piękna i spojrzała w drugą stronę, na ogromny pokój, który od pokoleń służył Andersonom za sypialnię. Przebiegła wzrokiem tapety w stylu chińskim, niegdyś wspaniałe, a teraz odchodzące w rogach od ścian, ze śladami wilgoci. Popatrzyła na wytarty dywan, z którego nie dałoby się już sczyścić