Pokój motyli. Lucinda RileyЧитать онлайн книгу.
Moja stara przyjaciółka. Agentka nieruchomości – przedstawiła ją Evie, zażenowana swobodnym zachowaniem Marie.
– Bardzo mi miło, Marie. No dobrze, to chodźmy, zanim zajmą nam wszystkie lepsze stoliki – zasugerowała Posy.
Wszystkie cztery ruszyły do wyjścia.
– Przepraszam, to pani, prawda?
Amy poczuła lekkie dotknięcie na plecach. Obejrzała się i zobaczyła za sobą Sebastiana Giraulta.
– Słucham?
– Pani jest tą recepcjonistką z hotelu, której sprawiłem wczoraj przykrość.
Amy wiedziała, że jej trzy towarzyszki z zapartym tchem śledzą tę scenę. Oblała się ciemnym rumieńcem.
– Tak.
– Proszę. – Sebastian podał jej egzemplarz swojej książki. – Pewnie to ostatnie, o czym by pani marzyła, ale z mojej strony to gest pojednawczy. Jeszcze raz szczerze przepraszam.
– Nic się nie stało, naprawdę. Mówiłam wczoraj, że to nie pana wina.
– Więc wybacza mi pani?
Wbrew sobie Amy musiała się uśmiechnąć, słysząc taką powagę w jego głosie.
– Oczywiście. Dziękuję za książkę. Do widzenia.
– Do widzenia.
Amy odwróciła się i wyszła za swoimi towarzyszkami z teatru. Posy i Marie nie mogły się doczekać, żeby powiedziała im, o co chodziło, więc musiała to wyjaśnić.
– Jak miło spotkać dżentelmena w dawnym stylu – stwierdziła Posy, gdy wchodziły do przytulnego wnętrza hotelu Swan.
Evie przeprosiła i ruszyła do toalety, podczas gdy reszta zajęła miejsca przy stoliku.
– Nie całkiem. Wczoraj zachował się wobec mnie po chamsku – zaznaczyła Amy.
– No, przynajmniej dzięki temu zaoszczędziłaś na książce. Ja musiałam na nią wybulić piętnaście funtów dziewięćdziesiąt dziewięć pensów – prychnęła Marie.
– Zamówimy sobie herbatę i babeczki z dżemem? – spytała Posy. – Ale fajnie. Wszystkie dziewczyny razem. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak strasznie chciałam mieć córkę. Biedna Amy musi jakoś znosić moje matczyne zapędy, co, kochanie?
– Wiesz dobrze, że nie mam nic przeciwko temu, Posy – powiedziała Amy.
Evie wróciła z toalety i wcisnęła się na kanapę obok Marie, choć było wolne miejsce przy Posy.
– Nie możemy zostać długo, Marie. Clemmie zacznie się martwić. – Evie nerwowo splatała i rozplatała palce.
– Nic jej nie będzie. – Marie nie miała zamiaru wychodzić. Za dobrze się bawiła, żeby zwracać uwagę na dyskretne sygnały przyjaciółki.
– Twój mąż tak świetnie radzi sobie z dziećmi. – Amy westchnęła, ale zaraz, przypominając sobie, że jest z nimi Posy, dodała: – Mój Sam ostatnio po prostu na nic nie ma czasu.
– I jak, Evie, cieszysz się, że po latach wróciłaś do miasta? – spytała uprzejmie Posy.
– Tak, owszem.
Podano im herbatę oraz babeczki i ku wielkiej uldze Evie, Posy skupiła się teraz na Marie, wypytując ją, jak wygląda rynek nieruchomości w Southwold.
– A może wpadnę do pani i rzucę okiem na dom? – podjęła z zapałem Marie. – Mogę go wstępnie wycenić, przynajmniej będzie pani wiedziała, ile jest wart.
– Chyba nie myślisz poważnie o sprzedaniu Domu Admirała, co, Posy? – Evie dosłyszała końcówkę rozmowy i nie potrafiła powstrzymać się, by nie zadać tego pytania.
Posy po raz pierwszy dostrzegła w niej swoją dawną przyjaciółkę.
– Muszę to rozważać, kochanie. Jak właśnie mówiłam Marie, posiadłość wymaga ogromnych nakładów, a poza tym dom jest dla mnie o wiele za duży.
– A co z twoimi synami? – spytała Evie. – Na pewno któryś z nich chciałby…
– Mieszkać tam, kiedy znikną stamtąd moje doczesne szczątki? Wątpię. To byłoby jak kula u nogi, a nie cenny spadek.
Podczas gdy Amy sączyła herbatę, Posy obserwowała Evie i zastanawiała się, co się takiego stało, że ta urocza młoda kobieta o błyszczących piwnych oczach, energiczna i inteligentna, zmieniła się w swoją wymizerowaną, bladą, potwornie wychudzoną kopię. Wyglądała tak, jakby dźwigała na ramionach cały ciężar świata, a jej piękne oczy były pełne smutku.
– Kiedy Clemmie jedzie do tej szkoły z internatem? – zapytała Marie.
– W przyszłym tygodniu.
– To świetnie, ja też w takiej byłam i uwielbiałam ją – wtrąciła Posy. – Pewnie Clemmie się cieszy?
– Nie, wręcz przeciwnie – odparła Evie.
– Łatwo to zrozumieć, ale jak już będzie na miejscu, na pewno szybko przywyknie.
– Mam nadzieję.
Posy dostrzegła, że Evie skupia wzrok na filiżance z herbatą, byle tylko nie spojrzeć jej w oczy.
– No, jeśli chciałabyś, żebym z nią pomówiła, przekonała ją jako ktoś, kto sam uczył się w takiej szkole, to z wielką przyjemnością się z nią spotkam.
– Dziękuję, ale na pewno da sobie radę.
Posy zastanawiała się, co powiedzieć, żeby przerwać krępującą ciszę, która teraz zapadła.
– A przy okazji, Evie, niedługo przyjeżdża z Australii Nick.
– Tak? To miło. A teraz – Evie wstała – naprawdę musimy już iść, Marie.
Wyjęła z torebki pieniądze i położyła odliczoną sumę na stoliku, czekając, aż Marie, wyraźnie niezadowolona, włoży płaszcz.
– Do widzenia – wybąkała Marie i zdążyła jeszcze podać Posy wizytówkę, nim Evie pociągnęła ją do drzwi. – Proszę zadzwonić.
– Zadzwonię, kiedy się namyślę, kochanie! – zawołała Posy do jej oddalających się pleców.
– My też powinnyśmy już jechać, Posy – stwierdziła Amy. – Niedługo wieczór, a Sam na pewno nie dał dzieciom jeść.
– Oczywiście. – Posy ze smutkiem pokręciła głową. – Wiesz, nie potrafię zrozumieć, czym uraziłam Evie. Bardzo się przyjaźniłyśmy i zawsze była taka wesoła. Teraz mam wrażenie, że straciła całą radość życia. Wygląda okropnie.
Amy wzruszyła ramionami.
– Dziesięć lat to szmat czasu. A ona najwyraźniej ma jakieś problemy, choćby z córką, która nie chce jechać do szkoły z internatem.
Ruszyły do samochodu, ale Posy nie mogła przestać myśleć o wyrazie twarzy Evie, gdy ona wspomniała o przyjeździe Nicka. Coś było na rzeczy i Posy koniecznie musiała się dowiedzieć, o co tu chodzi.
Rozdział 4
– Clemmie, otwórz, proszę! Jestem pod prysznicem! – zawołała Evie do córki.
– Dobrze, mamo, już idę. – Clemmie wygramoliła się z pościeli i zbiegła po schodach, by otworzyć drzwi frontowe.
– Cześć, Clemmie, jestem Posy Montague, dawna przyjaciółka twojej mamy. Widziałaś mnie kilka dni temu przy kiosku,