Pogrzebani. Jeffery DeaverЧитать онлайн книгу.
czym polega ta zabawa, inspektorze? – włączył się drugi z karabinierów.
– Czytałem, że jest popularna wśród studentów. Nowicjusz krąży po okolicy, a kiedy kogoś zauważy, podjeżdża do niego pod pretekstem pytania o drogę albo rozmienienia pieniędzy. Gdy ofiara jest zajęta, zostaje wrzucona do samochodu, wywieziona wiele kilometrów dalej i wypuszczona. Robi się jej zdjęcia i anonimowo wrzuca do sieci. Owszem, to rodzaj kawału, ale może doprowadzić do obrażeń. Dla jednego chłopaka w Lombardii skończyło się złamaniem kciuka.
– Złamaniem kciuka.
– Tak. I kiedy sprawcy pokażą zdjęcia, zostają przyjęci do uczelnianego klubu.
– Klubu? Nie gangu?
– Nie, nie, nie. Ale powtarzam, to są północne zwyczaje. Nie nasze.
– Może jeszcze nie. Ale porwanie na przystanku autobusowym tu, na takim odludziu, daleko od miasta? To nie ma żadnego sensu.
– Popatrzcie, co znalazłem. – Porucznik karabinierów pokazywał leżące na ziemi euro. – Jak gdyby odliczał drobne na bilet u kierowcy.
Giuseppe podszedł do liny rozpiętej przez Ercolego i popatrzył.
– Faktycznie, może więc jednak chodzi o przestępstwo tego rodzaju.
Spiro przyglądał się im w milczeniu.
– Hm. To zbieg okoliczności. Na pewno. – Massimo Rossi pokiwał głową i ruszył w stronę swojego samochodu.
Karabinier odwrócił się do swojego towarzysza i zaczął się z nim cicho naradzać.
– Massimo, kolega przypomniał mi, że prowadzimy akcję antynarkotykową w Positano. Znasz sprawę?
– Słyszę o niej po raz pierwszy.
– Nie? Operacja jest planowana na kilka dni. Jesteśmy zmuszeni odstąpić ci to porwanie.
Na twarzy Rossiego odmalował się niepokój.
– Ależ ja nie mam czasu na tak poważne dochodzenie.
– Poważne? Studenckie wygłupy? – Giuseppe się uśmiechnął. – Niech na ciebie spadnie cała chwała, przyjacielu. Oficjalnie przepiszę śledztwo na ciebie.
Rossi westchnął.
– No dobrze. Ale masz u mnie dług.
Kapitan puścił do niego oko, po czym karabinierzy wsiedli do radiowozu i odjechali.
Spiro odprowadził ich wzrokiem.
– Te narkotykowe sprawy w Positano zostały umorzone dwa miesiące temu – rzekł do Rossiego.
– Wiem. Gdy tylko o nich wspomniał, wiedziałem, że wygrałem ten mały pojedynek.
Spiro wzruszył ramionami.
– Giuseppe to dobry, rzetelny glina. Ale… wolę pracować z tobą. Wojskowe zasady stanowią tylko dodatkowe utrudnienie.
Ercole zorientował się, że był właśnie świadkiem subtelnej szachowej rozgrywki. Massimo Rossi z jakiegoś powodu chciał zachować nadzór nad śledztwem. Użył więc techniki psychologii odwróconej, starając się wcisnąć śledztwa karabinierowi, który natychmiast nabrał podejrzeń.
Jeśli sprawa z Positano była wyssana z palca, to historia o inicjacjach także.
– Panie inspektorze? – odezwała się Daniela Canton.
Rossi, Spiro i Ercole podeszli do niej.
Pokazała im kawałek kartonu.
– Świeży. Pewnie upuścił to razem z pieniędzmi. I wiatr przywiał go aż tu. Leżał obok papierowych dinarów.
– Karta prepaid do telefonu. – Rossi wyjął z kieszeni foliową torebkę na dowody i wsunął kartę do środka. – Damy do analizy naszym pocztowcom. Coś jeszcze?
– Nie.
– W takim razie zarządzam odwrót. Niech technicy dokładnie zbadają miejsce.
Wrócili na drogę. Rossi spojrzał na Ercolego.
– Dziękuję, strażniku Benelli. Proszę spisać raport i jest pan wolny.
– Tak jest. Cieszę się, że mogłem pomóc. – Skinął głową prokuratorowi.
– Oczywiście nie możemy zakładać, że dinary i karta do telefonu należą do ofiary – zwrócił się do Rossiego Spiro. – Prawdopodobnie. Ale niewykluczone, że to napastnik był niedawno w Libii.
– To niemożliwe – powiedział bardzo cicho Ercole Benelli. Wpatrywał się w ławkę na przystanku, tak starą, że pozostała już na niej tylko odrobina farby.
– Co? – warknął Spiro, patrząc na Ercolego, jak gdyby zobaczył go pierwszy raz w życiu.
– Nie zdążyłby pojechać do Libii i pojawić się we Włoszech.
– Co pan wygaduje, do licha? – mruknął Rossi.
– Uciekł z Ameryki w poniedziałek wieczorem i przyjechał tu wczoraj, we wtorek.
– Dość tych zagadek. – Ostry jak nóż głos Dantego Spira przeciął powietrze. – Niech pan wytłumaczy, Benelli!
– To porywacz, ale zamierza ostatecznie zabić ofiarę. Nazywają go Kompozytor. Robi muzyczne wideoklipy z zapisem śmierci ofiary.
Inspektor i prokurator – podobnie jak Daniela – wyglądali, jak gdyby nie mogli wykrztusić słowa.
– Spójrzcie. – Ercole wskazał oparcie ławki pod wiatą.
Na desce wisiał miniaturowy stryczek.
ROZDZIAŁ 11
Przeczytałem we wczorajszych komunikatach Europolu – wyjaśnił wszystkim Ercole Benelli. – Ostrzeżenie z amerykańskiej ambasady w Brukseli. Nie widzieliście?
Spiro posłał mu piorunujące spojrzenie.
– Otóż ten człowiek – wiedzą, że to biały mężczyzna, chociaż nazwiska nie znają – porwał ofiarę w Nowym Jorku i zostawił znak, taki sam stryczek jak ten – ciągnął Ercole. – Torturował ofiarę, która miała umrzeć, ale w ostatniej chwili została uratowana. Sprawca uciekł. Departament Stanu przypuszcza, że wyjechał z kraju, ale nie wiadomo dokąd. Wygląda na to, że do Włoch.
– Nasz na pewno próbował go naśladować. – Spiro ruchem głowy wskazał pętlę.
– Niemożliwe – odparł szybko Ercole.
– Czyżby? – warknął Spiro.
Młody człowiek zaczerwienił się i spuścił wzrok.
– Moim zdaniem mało prawdopodobne, panie prokuratorze. Informacja o stryczku nie dostała się jeszcze do wiadomości publicznej. Właśnie dlatego, żeby nie pojawili się naśladowcy. Racja, ktoś mógł zobaczyć wideo nakręcone przez sprawcę, ale Crovi mówił, że to był potężnie zbudowany mężczyzna w ciemnym ubraniu. A stryczek? Identyczny jak w wiadomości od nowojorskiej policji o porywaczu. Myślę, że to musi być on.
Rossi zachichotał.
– Pracuje pan w straży leśnej. Po co czyta pan komunikaty Europolu?
– Interpolu też. I biuletyny naszej policji i karabinierów z Rzymu. Zawsze je czytam. Jakaś wiadomość może mi się przydać w pracy.
– W lesie? – mruknął Spiro. – Pewnie zdarza się to równie często jak śmierć papieża. – Utkwił spojrzenie w ciemnym krajobrazie. Po chwili spytał: – Co jeszcze było w tym komunikacie? O nagraniu wideo?
– Umieścił w internecie film z ofiarą, którą próbował powiesić. W tle grała muzyka. Wideo pojawiło się na stronie YouVid.
– Terrorysta?