Pogrzebani. Jeffery DeaverЧитать онлайн книгу.
Facet spec-ja-li-zu-je się w zakupie miejsca i czasu w mediach. Czyli raczej nie wygląda na to, żeby porwał go ktoś z konkurencji.
– Porywacz kontaktował się ze wspólnikami albo rodziną? – spytał Sellitto. – W sprawie okupu?
– Otóż nie. W spisie połączeń są rozmowy z numerem komórki zarejestrowanej na kobietę, która mieszka pod tym samym adresem. Czyli można domniemywać, że to jego dziewczyna. Ale operator twierdzi, że jej telefon jest ni mniej, ni więcej, tylko w Japonii. Przypuszczalnie w towarzystwie rzeczonej damy, niejakiej Sabriny Dillon. Wiceszef mojego biura zadzwonił do niej, ale nie odebrała i dotąd nie dała znaku życia. Pozostałe numery na liście są niewarte uwagi. Telefony faceta, który służbowo przyjechał do miasta. Jeżeli chodzi o rodzinę, nie znaleźliśmy żadnych bliskich krewnych.
– Spięcia w domu? – spytał Mel Cooper. Wprawdzie specjalizował się w analizach laboratoryjnych, ale był też detektywem, który przez wiele lat prowadził śledztwa.
– Nie wykryto – odparł Dellray. – Chociaż gdyby nawet, to wydaje mi się, że numerek na boku to jeszcze nie powód, żeby pakować gościa do kufra.
– Fakt – przytaknął Sellitto.
– Żadnych związków z przestępczością zorganizowaną? – zapytał Rhyme.
– Koleś nie jest gangsterem, chyba że teraz uczą tego na uniwerku w Los Angeles. UCLA to jego Alma Mater.
– Czyli skłaniamy się ku wersji ze świrem w roli głównej – orzekł Sellitto.
Przecież zostawił stryczek…
– Jestem skłonny się z tobą zgodzić, Lon – przyznał Dellray.
– Domysły – zrzędliwym tonem burknął Rhyme. – Tracimy czas.
Gdzie, do cholery, jest Sachs i zespoły techników zabezpieczające ślady?
Komputer Coopera wydał radosny dźwięk i detektyw zerknął na ekran.
– Od twoich śladołapów, Fred.
Rhyme podjechał wózkiem do monitora. Federalni technicy kryminalistyki – z zespołu zabezpieczania i analizy śladów – dokładnie zbadali telefon i nie znaleźli na nim odcisków palców. Sprawca, zanim wyrzucił aparat z samochodu, starannie go wytarł.
Zespół znalazł jednak inne ślady – drobiny ziemi oraz wciśnięty za krawędź etui telefonu krótki, jasny włos. Ludzki. Bez cebulki, więc analiza DNA była niemożliwa. Włos był suchy i najprawdopodobniej ufarbowany na platynowy blond.
– Zdjęcie Ellisa?
Kilka minut później Cooper ściągnął fotografię z wydziału komunikacji w Kalifornii.
Trzydziestopięcioletni mężczyzna bez znaków szczególnych. Szczupła twarz. Ciemne włosy.
Z czyjej głowy pochodził jaśniejszy włos?
Porywacza?
Wspomnianej wcześniej Sabriny?
Otworzyły się drzwi i Rhyme już wiedział, że do domu weszła Amelia Sachs. Miała charakterystyczny chód.
– Sachs! Pokaż, co masz! – zawołał, zanim jeszcze pojawiła się w drzwiach.
Stanęła w łukowym wejściu do salonu, przywitała wszystkich skinieniem głowy, następnie przekazała plastikową skrzynkę z torebkami na dowody w ręce Coopera, który odstawił zabezpieczone ślady na bok. Był już w pełnym rynsztunku laboratoryjnym – miał ochraniacze na butach, rękawiczki, czepek i osłonę twarzy, chroniącą zarówno technika, jak i badane dowody.
Cooper rozłożył torebki na stołach laboratoryjnych znajdujących się w oddzielnej części pokoju, z dala od reszty obecnych, którzy mieli na sobie zwykłe ubranie, ustawionych blisko siebie, by nie dopuścić do zanieczyszczenia śladów.
Plony były skromne. Rhyme wiedział o tym, ponieważ „był” na miejscu zdarzenia z Sachs, obserwując oględziny przez łącze wideo, kiedy robiła obchód po siatce. Zabezpieczyła tylko stryczek, parę śladów z miejsca, w którym dokonano uprowadzenia, oraz odcisk buta i bieżnika opony.
Teoretycznie jednak nawet najdrobniejsza ilość znalezionej substancji może prowadzić do drzwi sprawcy.
– No i co? – spytał Sellitto. – Co powiedziała mała?
– Zamieniłabym Morgynn – tak ma na imię ta dziewczynka – na dwie jej matki – odparła Sachs. – Kiedyś będzie politykiem. Może policjantką. Chciała potrzymać mój pistolet. W każdym razie sprawcą był mocno zbudowany biały mężczyzna z długimi, ciemnymi włosami i brodą, w ciemnym roboczym ubraniu i ciemnej czapce bejsbolowej z szerokim daszkiem. Trochę wyższy ode mnie. W tym samym wieku, co jej trener tenisa, pan Billings, który, jak sprawdziłam, ma trzydzieści jeden lat. Nie wiedziała, jakiej marki był samochód, tyle że to nie była tesla, którą jeździ jej ojciec i wszystkim się tym chwali. Morgynn nie zauważyła żadnych znaków szczególnych, ale facet miał niebieskie rękawiczki.
– Cholera – mruknął Rhyme. – Coś jeszcze?
– Nie, ale to był dopiero początek. Jej matka, Claire, zapytała, czy ja albo ktoś z moich znajomych policjantów chciałby sobie dorobić jako kelner czy kelnerka na przyjęciu, które wydaje dzisiaj wieczorem.
– Ile płaci? – zainteresował się Sellitto.
Rhyme nie był w nastroju do żartów.
– Najpierw stryczek. Ślady linii papilarnych? – zapytał.
Cooper zbadał pętlę w komorze cyjanoakrylowej, by ujawnić niewidoczne odciski palców.
– Parę fragmentarycznych – rzekł. – Do niczego.
– Z czego to jest zrobione? – zapytał Dellray.
– Właśnie sprawdzam. – Cooper uważnie obejrzał materiał pod mikroskopem ustawionym na niewielkie powiększenie. Po chwili zajrzał do bazy danych. – Mogę wrzucić do chromatografu, ale to na pewno proteiny – kolagen, keratyna i fibroina. Moim zdaniem jelito, prawdopodobnie katgut.
Sellitto zmarszczył nos.
– Obrzydlistwo.
– Spreparowane – wyjaśnił Cooper. – Włókno z baranich albo kozich jelit.
– Mimo wszystko obrzydliwe – upierał się detektyw.
Technik sprawdził w internecie.
– Katgutu używano do szwów chirurgicznych – ciągnął. – A dzisiaj głównie do wytwarzania strun instrumentów muzycznych. Wprawdzie częściej stosuje się stal i materiały syntetyczne, ale… – wzruszył ramionami – …struny jelitowe również. Można je znaleźć w setce sklepów, sal koncertowych albo szkół w okolicy. Długość wskazuje, że prawdopodobnie pochodzi z wiolonczeli.
– A pętla? – spytał Dellray. – Powinna mieć chyba trzynaście zwojów, nie? Pechowa trzynastka.
Rhyme odrobinę znał się na instrumentach muzycznych, nie znał się na katgucie, ale wiedział co nieco o wieszaniu. Zadanie stryczka nie polegało na zaciśnięciu się jak ruchomy węzeł i zadławieniu skazańca. Śmierć następowała na skutek złamania karku, które owszem, prowadziło do uduszenia, ale nie za sprawą ściśnięcia gardła, lecz przerwania dopływu sygnałów z mózgu do płuc. Szeroki węzeł, umieszczony fachowo za lewym uchem skazańca, przerywał kręgosłup trochę wyżej od miejsca, w którym belka złamała kręgi szyjne Rhyme’a.
– Niektóre mają trzynaście zwojów. Większość katów używała ośmiu – wyjaśnił Rhyme w odpowiedzi na pytanie Dellraya. – Też były skuteczne. Dobra, co jeszcze?
Sachs za pomocą żelatynowej folii traseologicznej i urządzenia do ujawniania śladów metodą elektrostatyczną zabezpieczyła odbitki podeszew butów,