Prom. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
z kajut do tego miejsca. A to oznaczało tylko jedno. Zamachowiec zabił kobietę i potem jako ostatni wszedł do restauracji.
Przez moment zastanawiała się, ile może powiedzieć tym ludziom. I czy powinna poinstruować ich, by nie próbowali wrócić do swoich kabin. Ostatecznie uznała, że im mniej powie, tym lepiej.
– Co teraz? – rzucił ktoś. – Co pani zamierza?
– A dlaczego akurat ją o to pytasz? – oburzył się inny pasażer.
– Bo jest policjantką.
– Duńską.
– Ale udowodniła, że…
– Gówno udowodniła. We wszystkim pomagali jej Hallbjørn i Nolsøe.
Ellegaard wciąż nie mogła przywyknąć do tego, że ludzie pracujący przy sprawie zaginięcia Pouli Løkin, a potem starający się rozwiązać tajemnicę kości, byli poniekąd celebrytami. Próżno było szukać na Farojach osoby, która nie znałaby większości faktów związanych z tymi wydarzeniami.
– Z pewnością poradzi sobie lepiej od ciebie.
– Nie wydaje mi się.
– Proszę państwa…
– Sam widzisz, że ona nie wie nawet, co się dzieje. To nas musi pytać o to, czy…
– Proszę państwa!
W końcu umilkli, choć przez chwilę obawiała się, że będzie musiała nie tylko wyciągnąć pistolet sygnałowy, ale także pogrozić nim kilku malkontentom.
Wszyscy skupili na niej wzrok.
– Nie stać nas na takie sprzeczki – oznajmiła. – Na pokładzie jest człowiek lub grupa ludzi, których musimy powstrzymać.
– My?
– Nie konkretnie państwo. Mam na myśli służby.
– A jednak prosi nas pani o pomoc.
– Tylko w kwestii informacji. Nikt nie oczekuje od państwa zaatakowania napastnika. Wręcz przeciwnie, ważne jest, aby zostali państwo tutaj i nigdzie się nie ruszali. A przede wszystkim nie wychodzili na korytarz. – Wskazała na drzwi.
– Dlaczego nie?
Wolałaby, żeby to pytanie nie padło, ale nie łudziła się, że uda się go uniknąć.
– Nie jest tam bezpiecznie – odparła wymijająco. – I wszystko wytłumaczę, ale najpierw muszę się czegoś dowiedzieć.
– Czego?
– Kto z państwa wszedł do restauracji jako ostatni? – zapytała, wodząc wzrokiem po zebranych.
Patrzyli po sobie, jakby nie zrozumieli pytania. Dopiero po chwili zaczęli rozmawiać półgłosem między sobą. Ellegaard czekała niecierpliwie, obserwując, jak starają się ustalić, kto i kiedy się pojawił.
Skorzystała z okazji, by się im przyjrzeć. Znała kilka osób z widzenia, musiała mijać je w Vestmannie lub na ulicach Tórshavn. Raczej nie w żadnej z wiosek, do których zabrał ją Hal. Tamtejsi nie ruszali się poza swoje rodzinne okolice. I słusznie, pomyślała, obserwując zaniepokojonych pasażerów.
W końcu udało im się ustalić, kto opuścił korytarz jako ostatni, zanim drzwi zostały zablokowane.
– Dziennikarz – oznajmił jeden z mężczyzn. – Minął mnie na kilka chwil przed tym, jak wszystko się zaczęło.
– Jaki dziennikarz?
– Młody, powiedział, że jest z „Færøsk Dagblad”.
– Słucham?
Katrine poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Nie znałem go wcześniej, ale pewnego wieczoru przysiadł się w mesie. Rozmawialiśmy chwilę.
Ellegaard spojrzała na Bærentsena. Wyglądał, jakby miał zemdleć.
Nie rozumiała, jak to możliwe.
8
Sobota, 14 stycznia, godz. 16.00
Straż przybrzeżna zareagowała natychmiast, podobnie postąpiły wszystkie inne służby, które czuwały nad sytuacją na brzegach wysp Streymoy i Nólsoy. Gapiów odsunięto, szybko odgrodzono teren i zablokowano drogi dojazdowe.
Hallbjørn siedział w służbowym mondeo Sigvalda, czekając z komórką w ręku. Nolsøe bębnił palcami w kierownicę, raz po raz zerkając na pasażera. Po chwili wreszcie się opanował i zapatrzył się gdzieś w dal.
– Oni wszyscy umrą, Olsen.
Hallbjørn przez moment nie wierzył, że naprawdę to usłyszał. Zgromił Sigvalda wzrokiem, ale tamten nie zwracał na niego uwagi.
– Spójrz prawdzie w oczy.
Olsen uznał, że najlepiej powstrzymać się od komentarza. Z pewnością byłby obraźliwy, a ostatnim, czego mu trzeba, był kolejny konflikt z Nolsøem.
– Nie uratujemy ich – ciągnął Sigvald.
Hallbjørn spojrzał na komórkę. Nadal nic.
– Choćbyśmy…
– Zamkniesz się?
– Mówię tylko, że to nas przerasta.
– Nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę od ciebie takie słowa.
– A jednak usłyszałeś. Weź to sobie do serca.
– Sigvald, do kurwy nędzy…
– Wiem, że ona jest na pokładzie. Tym bardziej powinieneś być gotowy na wszystko.
Hallbjørn pokręcił głową i odwrócił wzrok. Starał się wymazać z pamięci to, co właśnie usłyszał. Sigvald mówiący, że coś go przerasta? Olsen nie potrzebował dodatkowych dowodów, by zdawać sobie sprawę, że sytuacja jest opłakana. Ale taka deklaracja to pieczętowała.
Przypuszczał jednak, że to inne słowa Nolsøego będą odbijały mu się echem w umyśle. „Oni wszyscy umrą, Olsen”.
Ścisnął mocniej komórkę akurat w momencie, gdy zaczęła dzwonić. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył informację o zastrzeżonym numerze. Nabrał tchu, a potem odebrał.
– Dzień dobry, panie ministrze.
– Dzień dobry.
Polityk mówił niepewnym, pełnym niepokoju głosem. Zważywszy na okoliczności, było to całkowicie zrozumiałe. Olsen wolałby rozmawiać z szefem rządu, ale pojmował, że musi mu wystarczyć jego zastępca i jednocześnie minister spraw wewnętrznych. To on przekaże potem wszystko wyżej w hierarchii.
– Dotarły do mnie niepokojące informacje – odezwał się Óli Kallsberg. – Na ile są potwierdzone?
– Na tyle, na ile mogą na tym etapie.
– Musi pan być bardziej precyzyjny.
– Byłem, przekazując informacje komendantowi. Sądziłem, że natychmiast trafią do samej góry.
– Premier wie już o całej sprawie.
– Z całym szacunkiem, panie ministrze, ale w tej chwili powinni już o niej wiedzieć sekretarz generalny NATO, prezydent USA oraz…
– Spokojnie – przerwał mu Kallsberg. – Nie działajmy pochopnie. Trzeba zweryfikować pańskie ustalenia.
– Czas na weryfikację będzie później. Teraz musimy zawczasu podjąć wszelkie środki ostrożności. Nie stać nas na zwłokę, rozumie pan?
– Rozumiem, że nie chcemy niepotrzebnie rozpętać burzy.
– Niepotrzebnie? Chyba nie dostrzega pan, co…
– Jeszcze