Prom. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
decyzji.
– Ta? I kto zajmie jego miejsce? Od czegoś mamy tego premiera, Olsen.
– Od spraw władzy wykonawczej. W dodatku krajowych.
Nolsøe uniósł brwi.
– Sugerujesz, że Dania wpieprzy się w to bezpośrednio?
– Nie wiem.
Hallbjørn potarł nerwowo skronie. Próbował skupić się na tym, z czym może zmagać się teraz Katrine, czuł wiszące nad nią niebezpieczeństwo i cały czas miał w głowie wszystkie doniesienia naukowców z Camp Century. Nie miał siły zastanawiać się, czy Dania skorzysta z okazji, by rozszerzyć swoje wpływy, czy nie.
– Gubernator gówno może zrobić – stwierdził Sigvald. – Nie ma prawa ingerować w nasze sprawy.
– Wewnętrzne – sprostował Olsen. – Tymczasem to wykracza nieco poza krajową politykę.
– Nie. Nie ma mowy. To nasze sprawy.
Hallbjørn spojrzał w kierunku parawanu. Zdawało się, że w całym tym zamieszaniu i międzynarodowym wydźwięku sprawy wszyscy zapomnieli o zmasakrowanych zwłokach. Przynajmniej na razie.
Kiedy sprawa tego zabójstwa zostanie połączona z zamachowcem na promie – a Olsen był przekonany, że tak się stanie – to ona będzie głównym obiektem zainteresowania. Właśnie ta ofiara mogła bowiem znać wszystkie odpowiedzi.
Hallbjørn podszedł do zwłok.
– Co jest? – rzucił Nolsøe.
– Nic. Rozmyślam.
– Nad czym?
Olsen chwycił się parawanu i spojrzał na policjanta.
– Dopiero teraz dociera do mnie, jaki będzie rykoszet tego wszystkiego.
– Taa…
– Jeszcze wczoraj największym problemem przeciętnego Farera było, czy zagramy w barażach eliminacji do mistrzostw w Rosji. A teraz… – urwał Hallbjørn. – Sam nie wiem. Musimy chyba zastanowić się, ile państw wycelowało w nas swój arsenał jądrowy.
– Właściwie tak byłoby najprościej.
Olsen skinął głową.
– Obrócić w pył cały archipelag – dodał Nolsøe, rozglądając się. – Resztę świata niespecjalnie to obejdzie. Miejsce jest odludne, radioaktywna chmura nie dotrze do żadnych skupisk ludzkich. Zginie pięćdziesiąt tysięcy osób.
– Mhm.
– Ile było ofiar w Hiroszimie i Nagasaki?
– Trzy razy tyle.
– Właśnie.
Obaj na moment zamilkli, patrząc na bezkształtną masę krwi, kości, tłuszczu i tkanek. Olsen miał nadzieję, że to tylko przez ten widok zaczęli snuć takie myśli. Że nie wynikają z ich natury.
Spojrzeli na siebie i obaj w tym samym momencie odchrząknęli.
– W porządku – odezwał się Hallbjørn. – Zajmijmy się tym, co możemy zrobić.
– My?
– Dopóki premier mnie nie wezwie, mogę ci się przydać.
– Już mi się przydałeś, Olsen. Jedź na ten przylądek.
– Nie mam tam czego szukać. Odgrodzili cały teren, odsunęli gapiów. Nie wpuszczą mnie w pobliże cieśniny.
– Ale sądzisz, że ja dopuszczę cię do śledztwa?
– Owszem.
– Skąd ta pewność?
Hallbjørn wskazał w kierunku bagażnika.
– Bo jeśli ta naszywka należała do Farera, to wiem, czyje ciało znajduje się za parawanem.
9
Sobota, 14 stycznia, godz. 16.13
Katrine nie rozumiała, jak to możliwe, by Tor-Ingar Østerø był w restauracji przed blokadą wszystkich drzwi, a potem zjawił się na pokładzie słonecznym. Czyżby istniało inne przejście? A może zdążył niepostrzeżenie wrócić do korytarza na moment przed tym, jak drzwi się zablokowały? Musiałby pędzić, żeby zdążyć na samą górę. Albo mieć jakiś sposób na otwarcie drzwi.
Pokręciła głową. Wszystkie te scenariusze należało odrzucić. Widziała młodego dziennikarza na pokładzie na kilka minut przed uruchomieniem procedury alarmowej. Cały czas był na górze.
– „Færøsk Dagblad”? – spytał Bærentsen. – Co to jest, do cholery?
Mężczyzna, który o tym wspomniał, wzruszył ramionami.
– Gazeta, w której pracuje ten facet.
– Nie znam.
– Nie musi pan chyba znać każdego tytułu wychodzącego na wyspach, prawda?
Jóhan zmierzył go wzrokiem, Katrine zrobiła to samo. Najwyraźniej pasażer nie był miejscowy, może płynął na Faroje z Danii po raz pierwszy. W innym wypadku orientowałby się, że czasopism na archipelagu ukazuje się raptem kilka. O ile Ellegaard dobrze pamiętała, pięć lub sześć.
– Zapewniam pana, że znam wszystkie – odparł Bærentsen. – Nawet „Kvinnę”.
– Co takiego?
– Magazyn dla kobiet. Mniejsza z tym.
Katrine podeszła do mężczyzny.
– Ten dziennikarz miał aparat?
– Nie, chyba nie.
– Jak wyglądał?
Pasażer wzruszył ramionami i spojrzał na pozostałych, jakby ktoś mógł go wyręczyć. Ellegaard poniewczasie uświadomiła sobie, że użyła suchego, policyjnego tonu, którym przemawiała podczas przesłuchań. Tonu, który sprawiał, że w umyśle rozmówcy zapalała się lampka ostrzegawcza.
– Bo ja wiem? – bąknął. – Normalnie…
Zeznania świadków jak zawsze okazują się na wagę złota, pomyślała gorzko. Sprawy prowadzone przez jej wydział nieraz upadały w sądach, bo pojawiały się sprzeczne relacje co do wyglądu oskarżonych. Z jakiegoś powodu zmysły ludzkie zdawały się zawsze prowadzić własną grę z pamięcią.
– Niech pan się skupi.
– Wysoki, szczupły…
– Ile miał lat? Mniej więcej.
– Koło czterdziestki – odparł mężczyzna, drapiąc się po głowie. – Na pewno ponad czterdzieści.
A zatem zamachowców było dwóch. Co najmniej. W krytycznym momencie jeden został na górze, trudno powiedzieć w jakim celu. Drugi wychodził z restauracji. A jeśli był trzeci, to zapewne znajdował się na mostku.
Tak, musiało być ich trzech, stwierdziła Katrine. Ten, który był tutaj, nie zdążyłby w porę do centrum dowodzenia.
Jóhan podszedł do Ellegaard, złapał ją za rękę, a potem obrócił do siebie. Spojrzała wymownie na jego dłoń.
– Sorry – rzucił, unosząc ręce. – Østerø też powiedział ci, że jest z „Færøsk Dagblad”?
– Tak.
– I nie zastanowiło cię, że…
– Nie znam waszych gazet, Jóhan – ucięła. – I nie miałam powodu sądzić, że kłamie.
Cisza, która zaległa w restauracji, była złowroga jak drapieżnik czyhający pod osłoną nocy na swoją ofiarę. Katrine głośno przełknęła ślinę.
– To oznacza