Эротические рассказы

Koronkowa robota. Cezary ŁazarewiczЧитать онлайн книгу.

Koronkowa robota - Cezary Łazarewicz


Скачать книгу
Czy przyznaje się pani do zamordowania Elżbiety Zarembianki? – pyta ją na każdym przesłuchaniu młody asesor sądowy Zdzisław Kulczycki, do którego sprawa trafiła dość przypadkowo. (Adwokaci z palestry długo będą się dziwić, dlaczego podjęto lekkomyślną decyzję, by sprawę powierzyć właśnie jemu, asesorowi posiadającemu zaledwie kilkumiesięczne ­doświadczenie śledcze, a nie sędziemu śledczemu z długim stażem).

      Za każdym razem Rita odpowiada podobnie:

      – Nie. Nie uczyniłam tego! – Po czym pyta przesłuchującego: – Skąd te podejrzenia? Kto śmie mnie podejrzewać?

      Później dialog wygląda mniej więcej tak:

      – Więc kto, zdaniem pani, dopuścił się tej zbrodni?

      – Nie wiem. Cóż to mnie obchodzi? Na to jest policja!

      – A co pani na dowody, jakie zebraliśmy przeciwko pani?

      – Nic. Nie uważam, by udowadniały moją winę. To są może dowody przeciw komu innemu.

      – Może pani wskaże, kogo pani podejrzewa o morderstwo?

      – Nie. Niech panowie się tym martwią.

      – Skąd się wziął kilof w basenie?

      – Co mnie to obchodzi? Używał go dozorca.

      – Skąd pochodzi wybita szyba?

      – Stłukłam ją łokciem. Było to po ujawnieniu morderstwa, gdy mąż mój wołał: „Wody, wody!”. Pośpieszyłam na dwór po wodę. Chciałam wrócić przez werandę i stłukłam szybę, by przekręcić klucz tkwiący od wnętrza.

      – Skoro pani stłukła szybę łokciem, to skąd ma pani okaleczenia na przegubie dłoni?

      – Zraniłam się przy usuwaniu odłamków pozostałych w ramie okna.

      – Jak to? Tam leży trup, ktoś wzywa pomocy, pani śpieszy z wodą i nagle zatrzymuje panią taki drobiazg jak usuwanie odłamków z ramy okna?

      – No tak. Jestem taka skrupulatna, że z miejsca musiałam to posprzątać.

      – Proszę pani – mówi pojednawczo sędzia. – Gdyby pani ze skruchą powiedziała prawdę, byłaby to okoliczność łagodząca. Wzięłaby pani sobie adwokata i obrona byłaby możliwsza!

      – Nie potrzebuję adwokata – odpowiada – bo nie poczuwam się do winy, jak pan taki psycholog, to niech pan udowodni przed sądem, że jestem zbrodniarką.

      „Zeznając, zaciska szczęki, trwa przy tonie, w jaki uderzyła od pierwszej chwili. Gdy jej przedkładają rzeczowe dowody, pąsowieje na całej twarzy aż po szyję, ale ironicznie się uśmiecha i wszystkiemu przeczy” – zauważa dziennikarz „Słowa Polskiego”.

       To nie może być ona

       Lwów, niedziela, 7 lutego 1932

      Sędzia Zdzisław Kulczycki wydaje naczelnikowi Majewskiemu polecenie wypuszczenia inżyniera Zaremby z więzienia w Brygidkach. Śledztwo w sprawie tego podejrzanego zostało umorzone z braku dowodów.

      „Zrozumiano, że padłem ofiarą fatalnej pomyłki” – zanotował Zaremba.

      Następnego ranka, 7 lutego 1932 roku, strażnicy zaprowadzili go do kancelarii. Żegnał go tam osobiście inspektor Raczyński, zastępca naczelnika więzienia.

      – Poleciłem wyprowadzić pana boczną bramą, bo przy głównej kłębią się od rana ludzie – powiedział Zarembie. Wytłumaczył mu, że pobyt w więzieniu uczynił go bardzo znaną i popularną osobą w Polsce.

      – Na artykułach o panu można grubo zarobić – powiedział.

      Dziennikarze nie dali się zwieść. Gdy o dziesiątej, po pięciu tygodniach spędzonych przez Zarembę w areszcie, otwiera się przed nim boczna brama więzienia, stoi już za nią grupka najwytrwalszych pismaków.

      – Muszę iść na cmentarz, na grób córki – oznajmia im Zaremba.

      – Rozumiemy – odpowiadają życzliwie. – Zawieziemy tam pana.

      Redakcyjne auta parkują pod tą samą bramą, której bronili niedawno policjanci. Do grobu Lusi prowadzi wydeptana w śniegu ścieżka. Spod białej czapy sterczą suche kwiaty i przywiędłe wieńce. Zaremba klęka.

      – Widzisz, Lusiu – szepce pod nosem – obcym wolno było ci oddać hołd, tylko Tineczek [tak go nazywała] nie mógł cię pożegnać, bo go trzymano w więzieniu.

      „Wystarczył areszt, aby pogrążono mnie w kałuży oszczerstw. Mój ukochany Lwów odbierał mi szacunek na mocy gazeciarskich plotek” – pisał.

      Nie czyta więc gazet. Pełne jadu i gróźb listy selekcjonuje mu Staś.

      Nadawcy wysyłają płynące z serca życzenia: by zasiadł na ławie oskarżonych obok Gorgonowej, by szlag go trafił i zadyndał na stryczku.

      Nie może wyjść na ulicę. Gdziekolwiek się pojawi, wytykają go palcami, tworzą się wokół niego zbiegowiska. Wszędzie słyszy za plecami: „To Zaremba, Zaremba, Zaremba”.

      „Mam wrażenie, że motorowy, ujrzawszy mnie gdzieś na zakręcie ulicy, zapominał o wozie i zbaczał na niewłaściwą linię, że woźnica wypuszczał z rąk kierownictwo nad końmi, że szofer wjeżdżał na chodnik, żeby mi się przypatrzyć”.

      Zaremba bardzo długo nie może uwierzyć w winę konkubiny. Truchleje, gdy podczas pierwszego przesłuchania we Lwowie dowiaduje się, że to zapewne ona zabiła mu córkę.

      – To nie może być ona – przekonuje Frankiewicza i Responda.

      Oni mu wtedy spokojnie i logicznie tłumaczą, że nie mógł to być nikt inny.

      – Tylko ona – mówią. – Bo przecież nie pan zamordował córkę. I nie brat siostrę. A trzecim domownikiem, wokół którego skupiły się poszlaki, zbierające się w łańcuch dowodowy, była Gorgonowa.

      – Zważ pan – mówią do niego Frankiewicz z Respondem – morderca obcy uciekłby w strachu, pozostawiając narzędzie zbrodni, a nie trudziłby się jego chowaniem w basenie.

      Opowiadają mu o śladach drobnych stóp prowadzących od dużej werandy do małej aż pod próg jej sypialni, o futrze ze śladami kału, o znalezionej w piwnicy chustce i o Stasiu zbudzonym w nocy, któremu ciemna plama w holu nie odpowiedziała na zawołanie: „Lusiu”.

      Gdy kończą przesłuchanie, Zaremba ulega pod naciskiem ich sugestii. I prosi, by dopisać do protokołu jeszcze jedno, ostatnie zdanie:

      „Na podstawie nagromadzonych przez organa prowadzące dochodzenie dowodów uważam, że sprawcą morderstwa jest Gorgonowa Margarita Emilia, jednak ja w tym ani przed, ani po fakcie nie brałem żadnego udziału i nawet nie przypuszczałem, że coś podobnego mogłoby zaistnieć”.

      Pisze w książce:

      Pamiętam dobrze, że kiedy w tym momencie to nazwisko padło, jako nazwisko winowajczyni, jakoby piorun padł we mnie. Doznałem przerażenia. Jeszcze nie od razu olśniła mnie jasność. Nie od razu przypomniałem sobie oczy Gorgonowej pałające nieraz dziwnym dla mnie gniewem na to biedactwo. Nie od razu też przypomniałem sobie, z jaką dziwną trwogą od chwili okropnego odkrycia patrzyły na mnie oczy Stasia, które przecież kogoś widziały tej strasznej nocy i mówiły do mnie o jakiejś strasznej prawdzie, której usta młodego chłopca-syna nie chciały zawierzyć ojcu, ojcu Musi, jego siostrzyczki.

      Teraz stawało się dla mnie jasnym, że zbudzony ze snu chłopiec, zdziwiony skowytem psa,


Скачать книгу
Яндекс.Метрика