Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. SzepielakЧитать онлайн книгу.
id="ulink_aa8a713f-d3fa-527c-a2ca-ef055629b26d">[8] Forteklapa (gwar. lwowska) – fortepian.
[9] Powinowaty – członek rodziny niespokrewniony, np. teść.
[10] Ochotnicza Legia Kobiet – polska ochotnicza organizacja wojskowa utworzona we Lwowie w 1918 roku.
[11] Wielka wojna – do 1939 roku potoczne określenie I wojny światowej.
[12] Infirmierka – dawniej: pielęgniarka sprawująca opiekę nad chorymi w infirmerii (izbie chorych).
ROZDZIAŁ III
Lipiec 2013 roku, Małopolska
– To kiedy wracacie do domu z tych wojaży? – podniesiony głos Joanny rozlegał się w cichej kuchni.
– Jutro zabieramy się do pakowania. – Z telefonu komórkowego leżącego na stole dobiegła odpowiedź Marty, zniekształcona trochę przez włączony głośnik.
Joasia siedziała przy stole nakrytym folią i w gumowych rękawicach drylowała wiśnie małym nożykiem. Chciała zrobić dżemy dla bliźniaczek i wypróbowywała po kolei wszystkie narzędzia do drylowania, które znalazła w szufladach. Gdy okazało się, że i tak nie można tego zrobić bez upaćkania połowy kuchni, poddała się. Przykryła wszystko wokół starymi gazetami i z coraz większym rozbawieniem ścierała z twarzy kolejne wiśniowe plamki. Gdy zadzwoniła Marta, przełączyła ją na tryb głośnomówiący i drylowała dalej.
– Słuchaj, musimy kończyć, bo zapłacisz majątek za tę rozmowę – stwierdziła po chwili. – Cieszę się, że jesteś zadowolona z urlopu, ale resztę opowiesz mi po przyjeździe.
– Wiem, ale musiałam się upewnić, że wszystko w porządku. Miałam wyrzuty sumienia, że tak zwaliłam ci na głowę tę moją wystawę, a sama pławię się tu w cudownym lenistwie.
– Daj spokój, to żaden kłopot. Jakoś ogarniam. – Joanna uśmiechnęła się pod nosem.
Wolała się nie przyznawać Marcie, że zaczynało jej brakować zarówno miejsca w domu, jak i cierpliwości do zajmowania się rosnącą kolekcją spróchniałych i zardzewiałych staroci. Kilka dni temu przestała się dziwić, dlaczego proboszcz delikatnie poprosił Martę o zwolnienie go z funkcji tymczasowego kustosza.
Mniejsze rzeczy Joanna wyniosła na starannie posprzątany strych, ale większe, łącznie z kołem od Elwiry, upchnęła w jednym z pokoi na parterze. Dźwiganie na strych po drabinie tak dużych przedmiotów jak spróchniałe koryto, śmierdzące stajnią siodło, rozlatująca się beczka czy wielka balia, o której miejscowa sklepikarka przez niemal pół godziny opowiadała rzewne historie z dzieciństwa, przekraczało fizyczne siły Joasi, choć uważała się za dość wysportowaną.
Dbałość o zdrowie i dobrą formę weszła jej w nawyk wiele lat temu, bo dodawało jej to pewności siebie. Była szczupłym i wątłym dzieckiem, dlatego miała problem z dorównaniem sprawnością innym dzieciakom, czego się bardzo wstydziła. Chodzenie po drzewach, pływanie w lodowatym potoku czy długie wycieczki po okolicznych wzgórzach nie były jej mocną stroną, więc zaczęła udawać bardziej wytrzymałą, niż była w rzeczywistości. Często wiele ją to kosztowało, ale ciągle starała się udowodnić sobie i innym, że nie jest „panienką z okienka”, jak przezywały ją dzieciaki w podstawówce. Gdy mieszkało się w surowej górzystej okolicy, nie wypadało być mięczakiem. Joanna nie chciała się wyróżniać na tle swoich rówieśników, więc dopiero w zaciszu własnego pokoju mogła sobie pozwolić na słabość i łzy z powodu złego samopoczucia i nawracających migren, które zdarzały się jej nie wiadomo z jakiego powodu.
Dopiero gdy była nastolatką, któryś z bardziej otwartych lekarzy rzucił hasło „meteoropatia”, ale Joanna tylko wzruszyła ramionami. Nie szukała usprawiedliwienia dla swoich słabości, lecz chciała z nimi walczyć, tym bardziej że jej młodsza siostra Janina była okazem zdrowia. Nawet studia na AWF-ie Joasia wybrała nieco na przekór sobie, bo w szkole najbardziej lubiła lekcje historii i plastyki, ale na zajęciach sportowych wygrywała większość zawodów i turniejów. Potrafiła bowiem zacisnąć zęby i dotrzeć do celu. Jednak w głębi duszy zazdrościła Marcie, że przyjaciółka miała odwagę spełnić swoje marzenia i wybrała tak niecodzienny zawód, jak konserwator dzieł sztuki.
Kompleksy z dzieciństwa udało się jej z wiekiem pokonać, ale pozostało jej stare przyzwyczajenie do skrywania swoich słabości i przesadnego dbania o zdrowie. Właśnie dlatego, z myślą o własnym kręgosłupie, wiele eksponatów Joanna umieściła w wolnym pokoju na parterze, choć stan i zapach niektórych przedmiotów przyprawiały ją o dreszcz obrzydzenia.
– Dużo ich naznosili? – Jej rozmyślania przerwał głos Marty.
– No trochę tego jest – przyznała. – Sama zobaczysz. Na szczęście mama przeniosła się na pewien czas do Janeczki, żeby jej pomóc przy dzieciach. Szwagier dostał jakąś fuchę na delegacji i pojechał zarabiać na wystawne chrzciny – zażartowała. – Dzięki temu nie muszę się tłumaczyć z bałaganu w domu.
– To znaczy, że jesteś sama?
– Sama? – Joanna parsknęła. – Chyba żartujesz! Codziennie mam wizyty twoich dobroczyńców. Ludzie chyba powariowali, bo znoszą mi tu takie rzeczy… – Urwała i ziewnęła szeroko, nie mogąc się powstrzymać.
– A ty co taka niewyspana? – zainteresowała się Marta. – Imprezujesz?
– Chciałabym. Coś ty, po prostu mam ostatnio ciężkie sny. Brrr… – Otrząsnęła się. – To pewnie od tych twoich eksponatów emanują jakieś złe fluidy.
– Co? – zaśmiała się Marta.
– Autentycznie. Od kilku dni boję się zasypiać. Po przebudzeniu niewiele pamiętam, ale ciągle jestem czymś zdenerwowana, jakby miało się coś zdarzyć.
– O! To tak jak w zeszłym roku, kiedy mi opowiadałaś o tym Filipie, który ci się przyśnił. Cztery razy – dodała Marta z przekąsem.
„O matuśku! – jęknęła Joanna w duszy. – Znowu się zaczyna!”
W jej głowie natychmiast zapaliła się ostrzegawcza lampka. Nie chciała kontynuować tego tematu.
W odróżnieniu od siebie Joasia uważała przyjaciółkę za bardzo racjonalną osobę. Marta nie wierzyła w żadne przesądy, znaki czy przeczucia, a intuicję nazywała po prostu inteligencją. Zawsze mówiła, że wszystko da się jakoś wytłumaczyć. Czasami pozwalała sobie nawet na drobne złośliwości w tym temacie, choć to raczej Elwira była z nich trzech najbardziej bezpośrednia i twierdziła, że „najlepiej wywalić kawę na ławę, a nie owijać w bawełnę”.
Niestety, w zeszłym roku na babskim spotkaniu, kiedy oblewały kolejny niezdany przez Elwirę egzamin na prawo jazdy, Joanna zwierzyła się właśnie Marcie z dość mocno sugestywnego snu – snu o mężczyźnie, którego przypadkiem zobaczyła po raz pierwszy w życiu dopiero kilka dni później. Od tej pory za każdym razem, gdy uprzejmie odmawiała umówienia się na kolejną randkę w ciemno, co przyjaciółki ciągle jej proponowały, nieodmiennie w ich żartach i docinkach pojawiał się tajemniczy wyśniony Filip, którego obie z Martą widziały zaledwie raz w życiu.
– Nie martw się, to z niewyspania. Wypocznę sobie po chrzcinach. – Joanna zareagowała szybko i instynktownie.
– A co? Rodzinka zwaliła na ciebie jakąś robotę?
– Na