Dom orchidei. Lucinda RileyЧитать онлайн книгу.
się, że znajdzie tam odpowiedź. – Przecież nie padało, prawda?
– Nie. – Julia otworzyła drzwi, depcząc złożony starannie kawałek papieru, który Kit wrzucił przez otwór na listy. Natychmiast pochyliła się, by go podnieść.
– Zostawiłem swój numer telefonu. Ale skoro przyszłaś, może porozmawiamy?
Julia nie wydawała się zachwycona tym pomysłem. I nie starała się tego ukryć. Jakby tego było mało, zaczynała szczękać zębami.
– Chyba muszę wziąć kąpiel – odparła z nadzieją, że to wystarczy, by go zniechęcić.
Tymczasem Kit zdawał się nie rozumieć aluzji i wszedł za nią do domu.
– Tak, twoje cenne palce są dosłownie niebieskie. Nie możemy przecież pozwolić, by najwybitniejsza brytyjska pianistka młodego pokolenia nabawiła się odmrożeń. – Zamknął za sobą drzwi i zadygotał. – A niech mnie, ale tu zimno. Posłuchaj, idź na górę i weź ciepłą kąpiel, a ja napalę w kominku i zaparzę kawę.
Julia odwróciła się i spojrzała na niego.
– To może trochę potrwać. Muszę się dobrze wymoczyć.
– Nie spieszy mi się – odparł uprzejmie. – No idź już.
*
Julia leżała w kąpieli, próbując rozgrzać zarówno skostniałe stopy, jak i myśli, i zastanawiając się nad wizytą Kita. Nie była przyzwyczajona do tego, że niespodziewani goście tak po prostu pojawiali się na progu jej domu, i nie była pewna, czy jej się to podoba.
A jednak… rozmyślając nad brzegiem morza, zrozumiała, że nie może dłużej tkwić w tym samym miejscu i że musi postąpić tak, jak wszyscy jej radzili. Musi żyć dalej.
Nie potrafiła umrzeć.
Wybrała życie.
Włożyła dżinsy, stary wełniany sweter i zeszła na dół. Kit siedział na sofie; na jego kolanach leżała niewielka paczuszka. Płonący w kominku ogień trzaskał radośnie, przypominając jej, że bez względu na to, jak bardzo się starała, nie potrafiła tak rozpalić.
– Jak właściwie mnie znalazłeś? – spytała, stając przy kominku.
– Dzięki Belli, mojej siostrze – wyjaśnił Kit. – Ona zna wszystkich. To znaczy, stara się znać wszystkich w okolicy, a jeśli kogoś nie zna, to zna kogoś, kto na pewno go zna. W tym konkretnym przypadku tym kimś jest twoja siostra Alicia. Dzwoniłem do ciebie, ale chyba w ogóle nie włączasz komórki.
Julia pomyślała zawstydzona o siedmiu wiadomościach, których nie odsłuchała, kiedy ostatni raz ładowała komórkę.
– Mamy tu kiepski zasięg.
– Nie szkodzi. Po pierwsze, chciałem cię przeprosić za tamten dzień.
– To znaczy?
Kit spojrzał na swoje dłonie.
– Nie miałem o niczym pojęcia. Tak jak mówiłem, wiele lat spędziłem za granicą. Wróciłem do Anglii zaledwie kilka miesięcy temu.
– Kto ci powiedział?
– Bella, a któż by inny? Najwyraźniej pisano o tym we wszystkich lokalnych gazetach. To z nich się dowiedziała. Pewnie większość informacji wyssali z palca, jak to zwykle bywa w takich przypadkach.
– Ja… ja nie wiem. – Julia westchnęła. – Jak się domyślasz, nie czytałam gazet.
– To oczywiste. – Kit wydawał się skrępowany. – Przepraszam, Julio. To musiało być… to musi być straszne.
– Tak. – Szybko zmieniła temat. – W jakiej sprawie chciałeś się ze mną zobaczyć?
Twarz Kita pojaśniała.
– Znalazłem coś, co może zainteresować ciebie i twoją rodzinę.
– Naprawdę?
– Tak. Pamiętasz, jak mówiłem, że remontuję czworaki?
Julia pokiwała głową.
– Okazuje się, że mój nowy dom to stary dom twoich dziadków. Kiedy hydraulicy zrywali podłogi, znaleźli to. – Wskazał paczkę, która wciąż leżała na jego kolanach.
– Co to?
Julia patrzyła, jak Kit rozwija papier i ostrożnie wyjmuje oprawioną w skórę małą książkę.
– To pamiętnik – powiedział, machając znaleziskiem. – Zaczyna się w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku. Przejrzałem go pobieżnie. To wspomnienia jeńca wojennego z więzienia Changi.
Julia zmarszczyła brwi.
– To w Singapurze, prawda?
– Tak – odparł Kit. – Wielu angielskich żołnierzy, którzy walczyli wówczas na Malajach, trafiało do japońskich więzień. Czy twój dziadek był jeńcem wojennym?
– Dziadek Bill opowiadał często o Wschodzie, ale zwykle były to historie o rosnących tam pięknych kwiatach. – Julia się uśmiechnęła. – Nigdy nie wspominał o Changi.
– Nie sądzę, żeby chciał opowiadać o tym dzieciom, ale przypuszczam, że to jego pamiętnik – uznał Kit. – Poza tym mało prawdopodobne, żeby należał do kogoś innego, skoro twój dziadek całe życie mieszkał w tym domu.
– Mogę? – Julia wyciągnęła rękę i wzięła pamiętnik z dłoni Kita. Przewróciła pierwszą kartkę i zauważyła, że skórzana okładka skutecznie chroniła cienki papier. Pismo było staranne i czytelne. Czyjaś wprawna ręka napisała te słowa czarnym atramentem.
– To pismo twojego dziadka? – spytał Kit.
– Prawdę mówiąc, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała jego pismo. Zwykle moja mama zapisywała jego spostrzeżenia na temat orchidei, które hodował w szklarniach – odparła. – Może mój tata rozpozna jego pismo. Albo babcia. Ma ponad osiemdziesiąt lat, ale podobno wciąż jest w doskonałej formie. Zastanawia mnie tylko… jeśli to rzeczywiście jego pamiętnik – rozmyślała na głos – dlaczego go ukrył?
– Z tego, co czytałem o jeńcach wojennych, którzy trafili w ręce Japończyków, wiem, że przechodzili w obozach prawdziwe piekło. Może twój dziadek ukrył pamiętnik, żeby nie martwić babci. Chętnie bym go pożyczył, kiedy twoja rodzina go przeczyta. Relacje z pierwszej ręki są zawsze fascynujące.
– Tak, chyba tak – przyznała Julia. Miała wyrzuty sumienia, że tak niewiele wie o przeszłości dziadka Billa.
Kit wstał.
– Poza tym… chciałem prosić cię o przysługę. – Podszedł do stojącego przy kominku niskiego regału i wyciągnął książkę. – Myślę, że należy do mnie.
Trzymał w dłoni Dziecięcą księgę cudów, którą Julia kupiła za funta na wyprzedaży w Wharton Park.
– Nie może być twoja! Pochodzi z tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego roku.
– Zadziwiające, jak wiele mogą zdziałać operacje plastyczne – odparł z uśmiechem Kit. – Ale poważnie: należała do mojego dziadka. Myślę więc, że to uczciwa wymiana.
– Oczywiście.
– Dzięki. Posłuchaj, Julio. – Nagle wydał się jej zakłopotany. – Jestem głodny jak wilk i zastanawiałem się, czy nie moglibyśmy gdzieś wyskoczyć i… – W tej samej chwili odezwała się komórka. – Przepraszam, muszę odebrać. – Przyłożył telefon do ucha. – Halo? Cześć, Annie… – Słuchał przez chwilę, aż w końcu