Dom orchidei. Lucinda RileyЧитать онлайн книгу.
zamieszkania. A ponieważ pracownicy majątku wciąż jeszcze pracują dla mnie, pomyślałem, że mogą się na coś przydać.
– Co się z nimi stanie, kiedy pojawi się nowy właściciel? – spytała Julia.
– Większość z nich zostanie ponownie zatrudniona. Założę się, że mając konkretną pracę, będą bardziej zadowoleni niż w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Wejdziemy? Ostrzegam, że wiele się tu zmieniło.
Wchodząc do domu, Julia spodziewała się zobaczyć wąski ciemny korytarz i prowadzące na górę strome schody. Zamiast tego znalazła się w przestronnej pustej przestrzeni.
– Mam alergię na niskie sufity – rzucił przepraszająco Kit, mając na myśli swój wzrost. – W końcu mam sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Dlatego się ich pozbyłem.
Sufity nie były jedynymi rzeczami, których się pozbył. Cały rozkład domu z wyraźnym podziałem na kuchnię, sypialnie i łazienkę zniknął bezpowrotnie. W miejscu sypialnianego sufitu pojawiły się cztery świeżo zamontowane świetliki. Jedyną pozostałością po dawnym wystroju był kominek, przy którym Julia grzała się, będąc małą dziewczynką.
– Jak… wiele się tu… zmieniło – wydusiła.
– Trzeba jeszcze wyremontować piętro. Wykorzystałem poddasze, żeby podnieść sufity, dzięki czemu pomieszczenia na dole będą wyższe. Zamierzam przerobić starą przybudówkę na kuchnię i łazienkę. Wiem, że to dość radykalne posunięcie, ale myślę, że się sprawdzi.
– Z pewnością wprowadziłeś ten dom w nowe tysiąclecie – bąknęła Julia. – Trudno uwierzyć, że to ta sama chatka.
Spojrzał na nią.
– Jesteś zła?
– Ależ nie.
Oboje jednak wiedzieli, że jest inaczej.
– Posłuchaj, Julio, może wpadniesz ze mną do domu na kanapkę? Czuję, że jestem ci to winien, w końcu zbezcześciłem twoje dziedzictwo.
– Nie jest to moje dziedzictwo – odparła. – Ale, tak, chętnie…
– Witaj, skarbie. Przepraszam za spóźnienie.
Nagle za ich plecami pojawiła się atrakcyjna kobieta o rudawobrązowych włosach. Ucałowała Kita w policzek i uśmiechnęła się do Julii.
– Julio, to jest Annie. Pomagała mi projektować dom i sporządziła plany, dzięki którym wyremontuję pozostałe budynki i będzie można je wynająć. Jak widzisz, sama też czeka na ostateczny efekt swojego planu. – Mówiąc to, wskazał okrągły brzuch Annie i otoczył ją ramieniem. – Już niedługo, prawda? – dodał czule.
– Tak, dzięki Bogu, zostały tylko cztery tygodnie. – Annie mrugnęła do Julii. Miała cudownie lśniące zielone oczy i mówiła z delikatnym amerykańskim akcentem. – Będę szczęśliwa, kiedy się w końcu wykluje. Masz dzieci? – spytała.
Oczy Julii zaszkliły się od łez, a ona sama nie odezwała się ani słowem. Co mogła odpowiedzieć?
– Julia to bardzo znana koncertująca pianistka. – Kit pospieszył jej z pomocą. – Spotkaliśmy się w Wharton Park przed wielu laty i byłem jedną z pierwszych osób, które miały okazję podziwiać jej talent. Prawda, Julio? – Spojrzał na nią współczująco.
Ta krótka chwila wytchnienia wystarczyła, by Julia opanowała emocje. Skinęła pospiesznie głową i odchrząknęła.
– Tak. Muszę już iść. Miło było cię poznać, Annie, i… powodzenia.
– Tobie również, Julio.
– Tak. Do widzenia, Kit. Do zobaczenia. – Po tych słowach odwróciła się i zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać, niemal pobiegła do samochodu.
8
Na kolejną sobotę synoptycy zapowiadali opady śniegu. Julia zignorowała jednak ostrzeżenia – rozpaczliwie chciała wyrwać się z domu i zaraz po lunchu wyruszyła do Southwold.
Włączyła radio, żeby przerwać ciszę, i natychmiast rozpoznała II Koncert Rachmaninowa. Zdenerwowana, wyłączyła odbiornik. Bez względu na zmianę, jaka dokonała się w jej życiu kilka dni temu, wciąż istniały rzeczy, z którymi nie była w stanie sobie poradzić. Niewinne pytanie Annie dotknęło ją do żywego. Po powrocie do domu przepłakała dwie godziny. Oto dlaczego tak długo pozostawała w ukryciu. Bała się swoich reakcji. Samotność wydawała się jej bardziej rozsądna niż wychodzenie na świat pełen obrazów, zapachów i ludzi, którzy choć pełni najlepszych intencji, bezwiednie przypominali jej o tragedii.
Aż do dziś była przekonana, że nie będzie w stanie się z tym uporać, że uwagi takie jak ta wczorajsza sprawią, iż załamie się i pęknie. Ale zmierzenie się z bólem było kolejnym krokiem na drodze do normalności. Potrzebowała czasu, żeby zapanować nad emocjami. Powoli uczyła się, jak oswoić się ze światem zewnętrznym i wspomnieniami, które budził. Jak wszystko inne był to żmudny długotrwały proces. Zresztą nie oczekiwała, że zmiany dokonają się z dnia na dzień.
Wjeżdżając na obrzeża Southwold, po raz kolejny przekonała się, że to, iż znalazła się tu, sto kilometrów od swojej mrocznej kryjówki, świadczy o istotnych zmianach, jakie dokonały się w jej życiu w ciągu ostatnich kilku dni. Wiedziała, że rozmowa z Elsie nie sprawi jej bólu, i miała nadzieję, że dzięki niej zapomni o teraźniejszości i choć na chwilę wróci do szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa. Wkraczała na „bezpieczne terytorium” i szczerze cieszyła się na to spotkanie.
Zerknęła na kartkę, na której zapisała poszczególne punkty trasy do Southwold. Podążała zgodnie ze wskazówkami i niebawem wjechała w obsadzoną drzewami ślepą uliczkę i zaparkowała przed niskim zadbanym bungalowem.
Chwyciła torbę z pamiętnikiem z Changi, podeszła do drzwi i nacisnęła dzwonek. Gdzieś w głębi domu rozległy się dźwięki tandetnej elektronicznej melodyjki, a chwilę później drzwi otworzyły się i stanęła w nich Elsie.
– Julia! – Elsie wyciągnęła ręce do wnuczki.
Jej obfite piersi pachniały perfumami Bluegrass i talkiem.
– Niech no na ciebie spojrzę. – Ujęła wnuczkę za ramiona, cofnęła się i wyraźnie zadowolona klasnęła w dłonie. – Proszę, proszę! Prawdziwa z ciebie piękność! – wykrzyknęła. – Jesteś podobna do matki, kiedy była w twoim wieku. No dalej, skarbie, chodź do środka.
Julia weszła za nią do domu. Bungalow był mały, ale wszystko tu było czyste, świeże i jasne. Elsie zaprowadziła ją do niewielkiego salonu umeblowanego różowym zestawem wypoczynkowym stojącym obok piecyka gazowego.
– A teraz zdejmij kurtkę, usiądź i ogrzej się przy ogniu, a ja zrobię coś ciepłego do picia. Kawa czy herbata?
– Chętnie napiję się herbaty, babciu – odparła Julia.
– Już się robi. Upiekłam też babeczki, które tak bardzo lubiłaś. – Mówiąc to, spojrzała na Julię. – Wyglądasz, jakbyś potrzebowała babcinej kuchni.
Julia się uśmiechnęła.
– Chyba masz rację – przyznała. – Przydałaby mi się.
Elsie zniknęła w kuchni i włączyła czajnik. Tymczasem Julia usiadła w fotelu i otoczyła się znajomym kokonem bezpieczeństwa, który jak zwykle utkała dla niej babcia.
– A więc – rzuciła staruszka, stawiając na małym stoliku tacę z babeczkami. – Co słychać u mojej słynnej wnuczki?
–