Będziesz tam. Guillaume MussoЧитать онлайн книгу.
życia i ojcem ich przyszłych dzieci może być tylko on, i nikt inny.
Więc jeśli chodzi o dziecko, to będzie je miała z nim albo wcale.
*
San Francisco
Rok 1976
Przygnębiony Elliott wracał do domu swoim garbusem. Jechał powoli. Walczył o życie, ale przegrał. Przecież nie jest Bogiem, tylko niewiele znaczącym lekarzem.
Z wolna zapadała noc. Latarnie uliczne i światła jadących samochodów zapaliły się jednocześnie. Zmęczony, wytrącony z równowagi przewijał w myślach film z ostatnich dwóch dni: sprzeczka z Ileną, spotkanie na lotnisku z tym dziwnym mężczyzną, mała Anabel, której nie zdołał uratować.
Skąd to nieustanne uczucie, że życie wymyka mu się z rąk? Że nie ma na nie wpływu?
Zatopiony w myślach, dojeżdżając do skrzyżowania Fillmore z Union Street, zbyt późno spojrzał w lusterko wsteczne. Kiedy samochód zarzuciło lekko w stronę chodnika, poczuł jakiś opór, a potem usłyszał głuchy odgłos.
Czyżbym złapał gumę?
Zgasił silnik i wyszedł z samochodu. Obejrzał opony, potem zderzaki.
Nic.
Już miał jechać dalej, kiedy z przeciwległego chodnika do jego uszu dotarła jakaś skarga, coś jakby kwilenie.
Spojrzał w tamtym kierunku i na brzegu jezdni dostrzegł małego pieska.
Tylko tego brakowało… – westchnął.
Przeszedłszy przez ulicę, zobaczył beżowego labradorka leżącego na boku z podwiniętą pod siebie prawą przednią łapką.
– No, rusz się! – zawołał do szczeniaka, w nadziei, że nie zranił go poważnie.
Ale psiak nie ruszył się z miejsca.
– Zjeżdżaj stąd! – spróbował ponownie, udając, że grozi mu kopniakiem.
Pies wydał z siebie tylko zduszony jęk, w którym słychać było ból. Zakrwawiona łapa uniemożliwiała mu jakikolwiek ruch, ale na Elliotcie nie robiło to wrażenia. Nigdy specjalnie nie przepadał za zwierzętami. Zajmował się ludźmi: mężczyznami, kobietami, dziećmi… Wszystkimi bez wyjątku pacjentami, których leczył w szpitalu. Ale zwierzęta…
Wzruszył ramionami i odwrócił się od zwierzaka. Nie ma co tracić więcej czasu dla tego kundla.
Wrócił do samochodu i bez emocji przekręcił kluczyk w stacyjce.
Oczywiście, gdyby Ilena była na jego miejscu, nie odjechałaby jak złodziej, tylko zajęła się szczeniakiem, a następnie starałaby się znaleźć jego właściciela.
Tak właśnie postąpiłaby Ilena…
Odniósł wrażenie, że siedzi obok niego i niemalże usłyszał, jak mówi: „Ten, kto nie kocha zwierząt, nie potrafi kochać ludzi”.
Jakieś kretyńskie brednie! – pomyślał, kręcąc głową. Niemniej jednak, wbrew sobie, zatrzymał się parę metrów dalej i cofnął auto.
Nawet z odległości czterech tysięcy kilometrów ta kobieta robiła z nim, co chciała!
– No, dalej, ładuj się, stary – rzekł, wsadzając psa na tylne siedzenie samochodu. – Jakoś to opatrzymy.
*
Z uczuciem ulgi Elliott dojechał do mariny. Rząd rezydencji wzniesionych nad oceanem stanowił raczej udaną mieszaninę stylów architektonicznych z różnych epok. Domy z wieżyczkami sąsiadowały z bardziej nowoczesnymi budowlami, wykonanymi ze stali i szkła, a wszystko razem, niespodziewanie – jak za dotknięciem magicznej różdżki – tworzyło asymetryczny, choć zupełnie harmonijny kompleks.
Noc była ciemna i wiał silny wiatr. Nad brzegiem oceanu jakiś oryginał o wyglądzie hippisa bawił się, puszczając latawca ozdobionego małymi lampionami.
Elliott zaparkował samochód przed wejściem do domu i ostrożnie wziął psa na ręce. Z tą ruchomą „paczką” skierował się ku jednemu z domków w stylu śródziemnomorskim.
Przekręcił klucz w zamku i wszedł do mieszkania, które kupił za pieniądze ze spadku. Miejsce było nietypowe: zbudowany pięćdziesiąt lat temu dom został całkowicie odnowiony przez architekta Johna Lautnera, specjalistę od futurystycznych budowli, który czerpał natchnienie z dzieł fantastycznonaukowych. Elliott odnalazł przycisk kontaktu i wnętrze zabarwiło się niebieskawym światłem przypominającym połyskujące fale morskie.
Następnie ułożył psa na kanapie, obok postawił torbę lekarską i przystąpił do oględzin zwierzęcia. Oprócz paskudnej, otwartej rany na łapie, psiak nie doznał innych obrażeń, był tylko trochę potłuczony. O dziwo, nie miał obroży i spoglądał na Elliotta nieufnie.
– Posłuchaj, Znajdek, wiem, że mnie nie lubisz, ale ja odwzajemniam to uczucie. Mimo wszystko jestem ci potrzebny, więc leż spokojnie, jeśli chcesz, żebym cię opatrzył…
Po tym ostrzeżeniu Elliott zdezynfekował ranę i założył opatrunek.
– No dobrze, teraz odpoczywaj sobie, ale jutro powędrujesz do schroniska! – rzucił w stronę psa, po czym oddalił się od kanapy.
Przez salon i bibliotekę przeszedł do kuchni. Te trzy pomieszczenia znajdowały się na jednej ogromnej powierzchni, a ich okna wychodziły na wewnętrzny ogród, pośrodku którego, umiejętnie podświetlony, rósł złoty cedr z Alaski.
Elliott wziął z lodówki napoczętą butelkę białego wina, napełnił kieliszek i poszedł delektować się trunkiem na znajdujący się na piętrze oszklony taras, wysunięty z dachu jak pomost, sięgający daleko w morze.
Z kieliszkiem wina w dłoni usiadł w wiklinowym fotelu, wystawiając twarz na podmuchy wiatru.
Na krótką chwilę przed jego oczami pojawiła się Anabel Romano.
Zasrany dzień – pomyślał, przymykając powieki.
Nie mógł wiedzieć, że ten dzień jeszcze się nie skończył…
4
I zapamiętaj swoje sny (…). Nigdy nie wiadomo, kiedy ci się przydadzą.
Carlos Ruiz Zafon
San Francisco
Wrzesień 2006
Elliott ma 60 lat
Była późna noc, kiedy Elliott dotarł do mariny. Zaparkował samochód w alejce dojazdowej i wszedł do domu w stylu śródziemnomorskim, w którym mieszkał od trzydziestu lat. Gdy wchodził, fotokomórka rejestrująca każdą obecność włączyła oświetlenie: niebieskawe światło zalało wnętrze niczym odblask fal.
Przez salon i bibliotekę przeszedł do kuchni. Od czasu wyjazdu córki do Nowego Jorku dom był pusty i cichy. Znajdek, stary labrador, nie żył od jedenastu lat i nie zastąpił go żaden inny pies. W lodówce Elliott znalazł butelkę białego wina, które nalał do kieliszka. Z powodu piekącego bólu w krzyżu z trudem wszedł na piętro po kilkunastu metalowych stopniach. Zatrzymał się na kilka sekund w sypialni, otworzył szufladkę stolika nocnego i wyjął flakonik z pigułkami, o którym nie myślał przez cały dzień.
Następnie wyszedł do ogrodu urządzonego na tarasie, skąd rozciągał się przepiękny widok na port i zatokę.
Z prawdziwą przyjemnością wsłuchiwał się w znajome pobrzękiwanie Wave Organ, dziwacznej konstrukcji wzniesionej na końcu pomostu, która wydawała smętne dźwięki wywoływane rytmem fal wlewających się w rury.
Coś takiego można było zbudować