Totentanz. Mieczysław GorzkaЧитать онлайн книгу.
tego dochodziło jeszcze niespotykane postępowanie zabójcy. Zazwyczaj nikt nie wraca na miejsce zbrodni, nie odkopuje ofiary, nie myje jej, nie czesze, nie maluje jej ust szminką i nie zrywa jej kwiatów.
Mieli więc trudną do zrozumienia, wykluczającą się mieszankę motywów i typów osobowości sprawcy. Chęć uzyskania seksualnego zaspokojenia, kompletne szaleństwo z seksualnym podtekstem czy zemsta? Wyrachowany psychopata, szaleniec czy mściciel?
W ciągu sześciu dni od znalezienia zwłok prokurator Grabski i wydział kryminalny wykonali tytaniczną pracę. Policjanci rozmawiali z rodziną Wiktorii Nowak, prześwietlili jej sąsiadów, koleżanki i kolegów z podwórka, kumpli ze studiów, znajomych, personel i gości baru, w którym dorabiała – bez rezultatu. Nikt nie kojarzył osoby o ksywie „Żyleta”. Nie znaleziono świadków porwania i morderstwa. Wiktoria miała wielki siniak z tyłu głowy. Lekarz sądził, że uderzono ją tępym narzędziem, które na jakiś czas pozbawiło ją przytomności. Nie wiadomo było tylko, czy została ogłuszona już w chwili porwania, czy może później.
Miejsce odkrycia zwłok było odludne. Samochodem nie było szansy tam dojechać, kilkaset metrów trzeba przejść pieszo. Niedaleko wznosi się nad okolicą nieczynne już wysypisko śmieci, po drugiej stronie Bystrzycy znajduje się oczyszczalnia ścieków, domy mieszkalne stoją w znacznym oddaleniu. Z tego powodu groblą Pilczycko-Pracką w tym miejscu spaceruje niewiele osób. Trasa jest uczęszczana przez rowerzystów, ale wśród nich też nie udało się znaleźć żadnych świadków.
Na policję zgłosiła się jednak starsza kobieta. Twierdziła, że między 25 a 30 czerwca dwa razy widziała tam dziwnego mężczyznę, choć nie potrafiła wytłumaczyć owej „dziwności”. Chodził nienormalnie, wyglądał nienaturalnie, zachowywał się podejrzanie. Ale takie stwierdzenia niczego do śledztwa nie wnosiły. Dopiero po pewnym czasie udało się ze świadka wyciągnąć coś więcej. Miał dziwną twarz. Taką, której nie zapomina się do końca życia. I co najmniej dwa metry wzrostu.
Technikowi udało się stworzyć portret pamięciowy, ale wyszła z tego istota przypominająca dowódcę orków oblegających Gondor. Portret znalazł się w aktach, lecz uznano go za mało pomocny.
Około dwudziestej pierwszej zadzwonił telefon. Zakrzewski odebrał po drugim dzwonku. Wiedział, że to prokurator Grabski.
– Marek Grabski z tej strony, nie obudziłem cię? – zapytał zmęczony głos.
– Czekałem na twój telefon.
Grabski nie odpowiedział od razu. Marcinowi wydawało się, że coś przełykał. W tle słychać było dźwięki transmisji sportowej w telewizji.
– Masz jakieś przemyślenia?
– Tak. – Głos Marcina zabrzmiał pewnie i zdecydowanie. – To nie było jego pierwsze zabójstwo.
Marcin czekał, ale Grabski się nie odzywał. Sądząc po oddechu, musiał w tym czasie co najmniej dwa razy zaciągnąć się papierosem. Cholerny, ukrywany od lat nałóg, który zrobił takie zamieszanie w ostatnim śledztwie.
– Uzasadnij – powiedział wreszcie, wypuszczając głośno dym z płuc.
– Jest zbyt pewny siebie. Na miejscu zbrodni zostawia masę śladów, nie stara się czegokolwiek ukryć ani zamaskować.
– No i?
– Uważa, że policja nie jest w stanie go złapać. Bardzo możliwe, że pierwszy raz był dla niego najtrudniejszy. Starannie wybierał ofiarę. Według statystyk w przypadku zabójstw na tle seksualnym pierwsza ofiara jest bardzo dobrze znana sprawcy. Może wywodzić się nawet z bardzo bliskiego sąsiedztwa. Dlatego zabójca długo się zastanawia, kogo wybrać, i długo się ofierze przygląda. Zazwyczaj to osoba najbliższa jego wyobrażeniu kobiety idealnej, takiej, która go najbardziej podnieca i dla zdobycia której mógłby dopuścić się ostatecznych czynów.
Zakrzewski nie mówił niczego odkrywczego. Większość seryjnych zabójców działa zgodnie z tym schematem. Pewnie prokurator dobrze o tym wiedział.
– Nadążam. – Szczęk zapalniczki powiedział mu, że Marek zapalił kolejnego papierosa.
– W przypadku pierwszego zabójstwa sprawca starał się zostawić jak najmniej śladów. Potem zaszył się w domu, śledził z niepokojem prasę i telewizję. Kiedy przez kolejne dni nie dowiedział się niczego o swojej zbrodni, a policja nie zastukała do jego drzwi, nabrał pewności siebie. Pierwsze zabójstwo zaspokoiło jego żądze seksualne, ale czuł niedosyt. Znowu chciał poczuć rozkosz, tym razem większą i pełniejszą. Pewnego wieczoru wyszedł z domu, pojeździł ulicami i wypatrzył kolejną ofiarę. Tym razem zadowolił się dziewczyną tylko trochę podobną do jego ideału. Nie miał czasu. Spieszył się.
– Zaraz, zaraz – przerwał mu Grabski. – Twierdzisz, że mamy do czynienia z seryjnym zabójcą?
– Owszem.
– Ryzykowna teoria.
– Ale bardzo prawdopodobna.
Marek znowu wypuścił w słuchawkę dym z papierosa.
– Mów dalej – poprosił.
– Tym razem, zabijając, nie był już tak ostrożny. Zaczyna zostawiać ślady, ponieważ czuje się bezkarny. Jeśli nie był nigdy notowany, zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojej przewagi nad policją. Śmieje nam się w twarz. Nie wierzy, że jesteśmy dla niego zagrożeniem.
– Twierdzisz zatem, że Wiktoria Nowak nie była pierwsza – mruknął Grabski w zamyśleniu.
– Co najmniej trzecia.
– Cholera, nie pomyśleliśmy o takiej opcji. – Dźwięki meczu po drugiej stronie słuchawki nagle się urwały.
Marcin napił się wody z butelki i wygodniej ułożył w fotelu.
– Jeśli mamy pecha, zabójca może działać na terenie całego kraju – powiedział. – Na przykład pierwszy raz w Poznaniu, potem Szczecin, teraz Wrocław. Jednak to mało prawdopodobne. Raczej mieszka we Wrocławiu. Jego pierwszych ofiar jeszcze nikt nie znalazł. Powinniśmy sprawdzić rejestr zaginionych osób z ostatnich miesięcy. Kto wie, może i dwóch lat. Interesują nas kobiety w wieku od osiemnastu do trzydziestu pięciu lat, brunetki, krótkie włosy. Z terenu miasta.
– To się da szybko zrobić. I co dalej?
Marcin wiedział, że jego kolejna propozycja jest bardzo ryzykowna. Mimo to nie wahał się ani przez sekundę.
– Moglibyśmy poszukać zwłok – wypalił.
– Mamy za mało ludzi – zauważył przytomnie Grabski.
– Kadeci ze szkoły policyjnej – rzucił Marcin. – Kiedyś już nam pomagali. Można by też wykorzystać straż miejską.
– Zdajesz sobie sprawę, ile mamy w mieście miejsc idealnych do popełnienia takiej zbrodni i ukrycia zwłok? – zapytał Grabski.
– Trzeba się zastanowić nad sensownym kluczem poszukiwań. Coś mi mówi, że powinniśmy szukać na zachodnich terenach miasta wzdłuż Odry i skupić się na ujściu Ślęzy i Bystrzycy…
Prokurator milczał długą chwilę.
– Niewykluczone, że twój plan jest wykonalny. Godlecki mógłby nam zorganizować pomoc na dwa, trzy dni. Tylko oprócz niego trzeba do tego pomysłu przekonać kilka osób.
Pięć minut później komisarz Zakrzewski przerwał połączenie. Znowu ogarnęło go uczucie podniecenia. Namieszał Grabskiemu w głowie, to oczywiste. Był jednak pewien jak nigdy, że ma rację.
Znowu sięgnął po telefon i wybrał numer do Parola. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
– W co ty się, Szawczak, wpakowałeś? – powiedział do siebie cicho.
Rozdział