Totentanz. Mieczysław GorzkaЧитать онлайн книгу.
uświadomił sobie, że tamto było tylko zabawą, grą, ekscytującą, ale niezbyt niebezpieczną pracą. Prawdziwy stres go sparaliżował.
Odkąd w klubie Tester zobaczył twarz mordercy, a później jego dłoń ściskającą pistolet z tłumikiem, i pomyślał, że za chwilę umrze, stało się coś fatalnego. Nie potrafił normalnie funkcjonować. Rozsypał się. Jakby był zbudowany z klocków Lego i nie umiał włożyć brakujących kawałków siebie na właściwe miejsca. Myślał, że kiedy porządnie się wyśpi, wszystko wróci do normy. Mylił się. Nie mógł spać. Kiedy zasypiał, męczyły go koszmary. Budził się gwałtownie w środku nocy i o dalszym śnie nie było mowy. Może jakoś udałoby mu się wreszcie pozbierać, gdyby nie atmosfera w pracy.
Koledzy potraktowali go z buta. Już dwie godziny po zajściu w klubie siedział w budynku komendy wojewódzkiej w pokoju przesłuchań po tej drugiej stronie biurka. Na miejscu przeznaczonym dla przesłuchiwanego. Poczuł się nieprzyjemnie – jak przestępca. Włączona kamera patrzyła na niego martwym obiektywem, naprzeciwko siedzieli komisarz Paulina Czerny i podkomisarz Tomaszewicz z Biura Spraw Wewnętrznych. Był niemal pewien, że zza szyby obserwuje go prokurator.
Przesłuchanie było koszmarem. Nie mógł powiedzieć prawdy, więc kluczył. Starał się mówić pewnie i przede wszystkim wiarygodnie, nie wyłożyć się na jakimś idiotycznym szczególe. Mówił półtorej godziny. Pytał głównie Tomaszewicz, Czerny tylko się przysłuchiwała, ale po jej oczach Parol widział, że ona wie. Jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń w pewnej chwili się wtrąciła i dzięki temu Tomaszewicz szybciej zakończył przesłuchanie.
Potem jeszcze raz był przesłuchiwany jako świadek przez prokuratora i Paulinę. Znowu wydawało mu się, że ona go chroni. Kiedy zaczynał się gubić, pytała o coś innego. Może oczekiwała, że się złamie, przyjdzie do niej i powie prawdę, ale się nie zdecydował. Bał się, że kiedy prawda wyjdzie na jaw, wyleci z policji i będzie miał kłopoty. Kto by się wtedy zajął matką?
Przez cały ten czas zastanawiał się, czy nie opowiedzieć całej prawdy Zakrzewskiemu. On wiedział, że jego matka jest bardzo chora, mógłby porozmawiać z Pauliną. Pomóc. Nie przemógł się jednak.
Kompletnie stracił głowę, kiedy przed czterema dniami po raz pierwszy zobaczył ten samochód. Czerwony terenowy mercedes z napędem na cztery koła jechał za nim od placu Jana Pawła II przez całą Legnicką i część Lotniczej. Skręcił za nim w Drzewieckiego. Kiedy Parol parkował pod blokiem, w którym mieszkał, mercedes wolno pojechał dalej. Szawczak wszedł do bramy, poczekał, aż drzwi się za nim zamkną, i patrzył przez szybę na ulicę. Po chwili czerwony mercedes wolno przejechał w drugą stronę.
Od tamtej chwili gdziekolwiek spojrzał, widział czerwonego mercedesa. W końcu sprawdził jego numery w policyjnej bazie. Okazało się, że auto należy do sąsiada mieszkającego w tym samym bloku. Niepokój jednak nie zniknął.
Wtedy też po raz pierwszy tak naprawdę zastanowił się, dlaczego morderca go nie zabił. Musiał wiedzieć, że Parol ukrywa się w pomieszczeniu ze skrzynkami na napoje.
Było wpół do dziesiątej wieczorem. Parol zatankował swojego golfa na BP przy skrzyżowaniu Legnickiej z obwodnicą śródmiejską i stanął w kolejce do kasy. Przestępował nerwowo z nogi na nogę. Jego wzrok przykuł mężczyzna przy automacie z kawą, który wolno wyciągnął styropianowy kubek, włączył ekspres i patrzył, jak kawa dwoma strumyczkami napełnia naczynie. Nic szczególnego. Ale Parol dostrzegł w tej postaci coś niepokojąco znajomego. Przesunął się w bok i próbował dojrzeć twarz tamtego. Nie udało się. Czarna koszula z długimi rękawami, czapka z daszkiem, wytarte dżinsy. Tak mógł wyglądać każdy.
– Słucham pana?
Z letargu wyrwał go głos kasjerki. Nawet nie zauważył, że przyszła jego kolej.
– Tankowanie z piątki – powiedział, usiłując się skupić.
Kasjerka uśmiechała się do niego sympatycznie, kiedy nie mógł znaleźć w kieszeniach karty płatniczej, potem poprawiła go, gdy włożył ją odwrotnie do czytnika, i cierpliwie czekała, aż przypomni sobie PIN.
Kiedy odszedł z paragonem od kasy, mężczyzny nie było przy automacie. Parol wybiegł na zewnątrz i rozejrzał się po stacji. Wszystkie dystrybutory były zajęte, sznur aut ciągnął Legnicką w obie strony, po przeciwległej stronie skrzyżowania świeciły neony na biurowcu, a dalej reklamy na Centrum Handlowym „Astra”. Nigdzie nie zauważył podejrzanego mężczyzny.
Wpadał w paranoję. Cholera, musi wziąć się w garść.
Wsiadł do auta i sięgnął po telefon komórkowy, który zostawił na siedzeniu pasażera. Na wyświetlaczu zobaczył nieodebrane połączenie od Marcina Zakrzewskiego. To było jak impuls. Odjechał spod dystrybutora, zatrzymał się na wolnym miejscu parkingowym i oddzwonił.
*
Na sygnał telefonu Marcin aż podskoczył. Spojrzał na wyświetlacz. Parol. Głos miał zachrypnięty, jakby długo nie spał albo poprzedniego dnia dużo wypił.
– Marcin, musimy porozmawiać.
– Cześć, Parol – przywitał się spokojnie. – W co ty się wplątałeś? Była u mnie Paulina Czerny.
Szawczak milczał chwilę.
– To był cholerny zbieg okoliczności – odparł w końcu.
– Dlaczego nie powiedziałeś prawdy?
– Nie mogłem. Słuchaj, musimy pogadać. Przyjedź do mnie.
Zakrzewski się zawahał.
W głosie Parola brzmiała jeszcze jedna nuta, którą dopiero teraz zidentyfikował. To był strach.
– Zaraz będę.
Klnąc pod nosem, wkładał spodnie i buty. W tylnej kieszeni schował dokumenty, z półki w przedpokoju zdjął kask motocyklowy i wyszedł z domu. Na zewnątrz wciąż było gorąco. Przed sklepikiem otwartym do dwudziestej drugiej stali trzej mężczyźni, rozmawiając głośno i pobrzękując pustymi butelkami po piwie w foliowych torbach. Zamilkli, kiedy odpalił silnik. Patrzyli z zazdrością w oczach, jak wyjeżdża z parkingu i skręca w Tyrmanda.
*
Szawczak odłożył telefon na stół w kuchni i sięgnął do lodówki. Wyciągnął napoczętą butelkę coca-coli i pociągnął kilka łyków. Paulina Czerny rozmawiała o nim z Marcinem. A zatem, tak jak przypuszczał, kryła go podczas przesłuchań.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Co się z tobą dzieje, Parol? – wyszeptał do siebie prawie bezgłośnie. – Dlaczego sam wcześniej wszystkiego nie powiedziałeś?
Usłyszał cichy głos zza zamkniętych drzwi sypialni matki. Wstał i zajrzał do środka.
Pomimo wysokiej temperatury matka leżała na łóżku przykryta kocem. Splecione na piersiach dłonie obciągnięte bladą, prawie przezroczystą skórą drżały niespokojnie. Oczy były podkrążone i zapadnięte, a jednak lśniły dziwnym wewnętrznym blaskiem.
– Mamo? – odezwał się.
Nie zareagowała. Pomyślał, że to już nie potrwa długo. Organizm wyniszczony przez heroinę nie miał siły się bronić przed złośliwym nowotworem. Lekarz powiedział mu wprost: przed leczeniem matka musiałaby przejść detoks. W innym przypadku terapia antyrakowa byłaby dla niej zabójcza. Tyle że każda próba odstawienia heroiny również zagrażała jej życiu.
Szawczak zamknął drzwi do sypialni i wrócił do kuchni. Nie rozpaczał, że matka wkrótce umrze. Czuł raczej ulgę na myśl, że niedługo koszmar się skończy. Będzie wolny, zacznie życie od nowa, będzie nareszcie mógł planować przyszłość, wyjechać gdzieś, odpocząć. Może spotka jakąś rozsądną kobietę i ułoży sobie życie?
Rozmyślania przerwał mu