Uratuj mnie. Guillaume MussoЧитать онлайн книгу.
barze na Bushwick Avenue. A działo się to w Brooklynie lat osiemdziesiątych i było jedynym sposobem na zdobycie działki potrzebnej jej matce. Zresztą, to właśnie matka nauczyła Federicę podstawowych reguł dealerki: nigdy nie oddawać towaru przed zainkasowaniem od kupującego forsy.
*
W college’u poznała dwóch młodszych od siebie chłopaków, którzy wydawali się inni od pozostałych: Sama Gallowaya i Shake’a Powella. Sam, klasowy intelektualista, zawsze z książką w ręce, samotnik wychowywany przez babcię, był jedynym białym w całej szkole, co przysparzało mu wielu wrogów, bo do tej szkoły chodzili głównie Afroamerykanie.
Natomiast Shake był istnym żywiołem. W wieku trzynastu lat był równie wysoki i umięśniony jak większość dorosłych mieszkających w dzielnicy, ale pod tym wyglądem złego chłopaka skrywał wrażliwą duszę.
We troje jednoczyli siły niezbędne do przeżycia w szemranym środowisku. Wzajemna pomoc i przyjaźń zrodziła się z tego, co ich różniło, i każdy odnajdował równowagę dzięki pozostałym. Kolumbijka, biały i czarny: serce, inteligencja i siła.
W miarę jak dorastali, starali się trzymać możliwie najdalej od awantur w dzielnicy. Widzieli spustoszenia, jakie czyniły w ich otoczeniu twarde narkotyki, i nie mieli ochoty po nie sięgać.
Sam i Federica nie wyobrażali sobie nawet, że pewnego dnia wydostaną się z tego szamba, w którym każdego dnia życie ludzkie wisiało na włosku. Wszechobecne ryzyko jego utraty nie zachęcało bynajmniej do snucia dalekosiężnych planów. Nie mieli zatem żadnych konkretnych ambicji, bo nie miał ich nikt wokół nich.
A jednak wbrew wszelkim oczekiwaniom i dzięki splotowi okoliczności wydostali się z tego bagna oboje. Zostając lekarzem, Sam „przeciągnął” przyjaciółkę z dzieciństwa do swojego otoczenia i rzecz jasna wkrótce się z nią ożenił.
*
Na cmentarzu śnieg nadal padał wielkimi płatkami. Sam nie odrywał wzroku od fotografii żony. Na tym zdjęciu Federica miała wbity w kok długi pędzel, a na sobie fartuch, który wkładała zawsze, gdy zabierała się do malowania. Zdjęcie zrobił Sam. Było trochę nieostre. Nic dziwnego: trudno było uchwycić Federicę nieruchomą.
*
W szpitalu nikt nie wiedział, skąd Sam pochodzi, a on nigdy na ten temat nie mówił. Nawet kiedy żył z Federicą, rzadko powracali w rozmowach do świata, który udało się im opuścić. Należy dodać, że komunikowanie się nie było najmocniejszą stroną jego żony. Dla ochrony przed mroczną aurą swojego dzieciństwa, dzięki malowaniu bardzo wcześnie stworzyła sobie własny świat, który odgradzał ją od wszystkiego. I to tak grubym murem, że jeszcze długo po wyprowadzce z Bed-Stuy nigdy naprawdę nie opuściła gardy. Sam postanowił, że uda mu się ją z tego „wyleczyć”, tak samo jak wyleczył wielu pacjentów. Ale sprawy potoczyły się inaczej. W miesiącach poprzedzających śmierć Federica coraz częściej zaszywała się w swoim świecie i zamykała w milczeniu.
W ten sposób jeszcze bardziej się od siebie oddalili.
Trwało to do pamiętnego wieczoru, kiedy otwierając drzwi do domu, młody lekarz odkrył, że żona postanowiła zrezygnować z życia, które stało się dla niej nie do zniesienia.
Wpadł w otępienie. Federica nigdy nie wysyłała sygnałów, które zapowiadałyby, że zamierza ze sobą skończyć. Pamiętał nawet, że ostatnio wydawała się spokojniejsza. Teraz rozumiał, że była spokojna jedynie dlatego, że podjęła już decyzję i w pewnym sensie zaakceptowała takie wyjście jako ostateczne wyzwolenie.
Sam przeszedł przez wszystkie stadia: rozpacz, wstyd, bunt… Nie było dnia, żeby nie zadawał sobie pytania:
Co powinienem był zrobić, a czego nie zrobiłem?
Dręczące go poczucie winy nie pozwalało zakończyć żałoby. Nie mogło być mowy o tym, by „odbudował swoje życie”. Nadal nosił obrączkę, pracował siedemdziesiąt godzin w tygodniu i często spędzał w szpitalu kilka nocy z rzędu.
Zdarzały się chwile, w których czuł złość do żony i zarzucał jej, że tak zwyczajnie odeszła, niczego mu nie zostawiając: żadnych słów pożegnania, żadnych wyjaśnień. Nie umiał sobie wytłumaczyć, co doprowadziło ją do tego ostatecznego kroku, tak osobistego i intymnego. Ale tak to już było. Bywają pytania, które pozostają bez odpowiedzi i trzeba się z tym pogodzić.
Oczywiście w głębi duszy wiedział, że żona tak naprawdę nigdy nie wyleczyła się ze swojego dzieciństwa. I nigdy tak naprawdę nie wyprowadziła się z blokowisk w Bed-Stuy, otoczona gwałtem, strachem i odłamkami szkła z ampułek po narkotykach.
Niektóre rany nie odnawiają się, ale nie można ich również całkowicie wyleczyć. Musiał się z tym pogodzić, nawet jeśli każdego dnia swoim pacjentom mówił zupełnie coś innego.
*
W głębi cmentarza gałąź jakiegoś drzewa złamała się pod ciężarem śniegu.
Sam zapalił papierosa i jak co tydzień opowiedział żonie o najważniejszych wydarzeniach ostatnich dni.
Po chwili przestał mówić. Wystarczało mu bycie z nią i ze wspomnieniami. Lodowate zimno ścinało mu twarz. Dobrze czuł się w otoczeniu wirującego śniegu, którego płatki przyczepiały się do włosów i zarostu, bo był obok niej.
Czasami w nocy, po wyczerpującym dyżurze, odbierał dziwne doznania zmysłowe bliskie halucynacji: zdawało mu się, że słyszy głos Federiki i że widzi ją w drzwiach pokoju lub na szpitalnym korytarzu. Wiedział dobrze, że to wszystko jest nierealne, ale przyzwyczaił się uważać te wizje za sposób obcowania z żoną.
Kiedy na dobre zrobiło mu się zimno, Sam postanowił iść do samochodu, jednak po przejściu kilku kroków nagle zawrócił.
– Już dawno chciałem ci o czymś powiedzieć, Federico…
Głos mu się załamał.
– O czymś, czego ci nigdy nie wyznałem… czego nie wyznałem nikomu…
Przerwał na moment, jakby nie był jeszcze pewien, czy chce kontynuować tę spowiedź.
Czy ukochanej osobie należy o wszystkim mówić? Sądził, że nie. A jednak ciągnął:
– Nigdy ci o tym nie mówiłem, bo… jeśli naprawdę jesteś gdzieś tam w górze, z pewnością dobrze o tym wiesz.
Nigdy dotąd nie czuł obecności żony tak intensywnie jak tego ranka. Może z powodu nierealnego pejzażu, całej tej bieli, która otaczała go zewsząd i sprawiała wrażenie, jakby znalazł się gdzieś w niebie.
Mówił więc długo, bez przerw, i wreszcie wyjawił jej to, co od tylu lat tkwiło w jego sercu.
Nie było to przyznanie się do zdrady małżeńskiej ani nie dotyczyło żadnego wspólnego problemu. Nie chodziło również o pieniądze. To było coś innego.
Coś o wiele poważniejszego.
Kiedy skończył, poczuł wewnętrzną pustkę i ogromne zmęczenie.
Zanim odszedł, resztką sił wyszeptał:
– Mam tylko nadzieję, że nadal mnie kochasz…
3
Uratować komuś życie to tak, jak się zakochać: nie ma silniejszego narkotyku. Potem przez kilka dni chodzimy po ulicach i wszystko, co widzimy, wydaje nam się zmienione. Wydaje się nam, że staliśmy się nieśmiertelni, jakbyśmy uratowali własne życie.
Fragment z filmu Ciemna strona miasta Martina Scorsese
Szpital Świętego Mateusza
godzina